26-10-2017, 13:17
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 26-10-2017, 13:22 przez Daras.
Powód edycji: Uzupełnienie
)
Misfit napisał:
To mamy problem bo przycięcie obrazu góra/dół w "Przypadku" to ja owszem widzę, ale na DVD sprzed rekonstrukcji, a nie na BD. Jeśli widzisz coś zupełnie innego to napisz do którego porównania konkretnie się odnosisz.
Nie, nie ma już problemu. Na tyle wnikliwie skupiłem wzrok na wyszukiwaniu przycięć, że przestałem zwracać uwagę na jakość obrazu. No i porypało mi się. To trochę przypomina sytuację, w której mając włączone radio czytam książkę. Ostatecznie łapię się na tym, że odnotowuję treść tylko z jednego źródła (stronicę „knigi” można „przelecieć” jakby bezwiednie).
Misfit napisał:
A co do Krótkiego filmu o miłości:
(...)
No więc właśnie. Zatem jest okazja aby ponownie polecić wydanie od Arrow, choć nie dotyczy ono „Krótkich filmów o...”, lecz określonych „Dekalogów”. Co prawda link już się wcześniej pojawił, lecz w kontekście komentarzy związanych z wyrazistością. Teraz warto zwrócić uwagę na kadrowanie.
http://www.dvdbeaver.com/film5/blu-ray_reviews_69/the_decalogue_blu-ray.htm
Nie wiem czy jest konieczność porównania zbliżonych / identycznych ujęć np. „Dekalogu V” z „Krótkim filmem o zabijaniu”. Ja tego nie zrobię. Posiadam wyłącznie serial.
Napisałem:
Za jakiś czas napiszę kilka uwag dotyczących pierwszych w Polsce wydań DVD. Sprawa być może zaskoczy kilka osób. Spróbuję też wyjaśnić z jakich powodów dawni operatorzy kamer nie widzieli w kinach kadrowania zgodnego ze swoimi intencjami.
Dziś o dawnych DVD. Mam kilka krążków z początku lat 2000. W wielu przypadkach jakość tych filmów ewidentnie przewyższała nagrania VHS. Jednak niekiedy zauważałem wyraźne problemy z obrazem. Dlaczego? Sporą część wydań – nie wiem czy tylko w Polsce – sporządzono w oparciu o specyficzną technologię. Jaką?
Materiał będący kandydatem na DVD wyświetlano z pozytywowej kopi kinowej na ekran projekcyjny. To zaś było filmowane kamerą cyfrową (?), która stała na statywie. Efekty zdumiewały. Oglądając wersję finalną (film DVD) zauważałem falującą ostrość i czułem się jak podczas seansu z lat 80 – tych (regulacja obiektywu projektora „w locie” itp.). W takiej cudownej wersji mam bodajże „Potop”. Plusem wspomnianego patentu był wgląd w kinowy OAR (z nieco przysłoniętym przez ścieżkę dźwiękową kadrem). Z tego powodu jakiś czas temu napisałem o ewentualnych „korzyściach” z posiadania leciwych dziwolągów.
Edit:
Obiecałem też wyjaśnić z jakich powodów dawni operatorzy kamer byli zaskoczeni swoimi filmami w kinach. W telegraficznym skrócie…
W latach 50 – tych nastąpił rozkwit telewizji w Stanach Zjednoczonych. Coraz mniej osób odwiedzało kina. Rewolucją miały być filmy panoramiczne. Na marginesie. Jak się zbiorę, to w innym dziale napiszę o autentycznych szerokich formatach oraz tych obecnych - dla „ubogich” (nazwę wymyślił bodajże prof. G. Kędzierski). Większość współczesnych kinomanów oglądając obraz 2.40:1 nie ma świadomości „oszustwa”, które tylko daje iluzję szerokości. Tak naprawdę często widzimy mniej niż wynikałby to formatu 4:3! Ale do rzeczy…
W roku 1953 powstał dość porządnie skadrowany (w 4:3) western „Shane”. Należało odciągnąć ludzi od telewizorów. Ktoś wymyślił aby na projektory kinowe założyć kaszety! Tak oto najprawdopodobniej zaistniał pierwszy w świecie OAR zbliżony do 1.85:1. Przycięcia z automatu okazały się fatalne. Widownia tego nie kupiła. Po czasie „Jeździec znikąd” wrócił do łask. Dziś bez problemu obejrzymy go w 1.37:1.
Sporo tego typu ciekawostek przeczytałem drzewiej w publikacjach papierowych. Nawet nie wiem czy kiedykolwiek określone „smaczki” wrzucono do netu.
Mam bardzo mocne przypuszczenie, że jeden i ten sam film mógł mieć w poszczególnych kinach różny AR. Określone projektory posiadały kaszety, inne zaś nie. Nadto, w grę mogły wchodzić ewentualne niedokładności w ręcznym ustawianiu tych przesłon (?).
Hmm, „problem” z AR występował także w Polsce. Z całą pewnością odmienne ratio posiadały obrazy 35mm przekopiowane na taśmy 70 mm.
To mamy problem bo przycięcie obrazu góra/dół w "Przypadku" to ja owszem widzę, ale na DVD sprzed rekonstrukcji, a nie na BD. Jeśli widzisz coś zupełnie innego to napisz do którego porównania konkretnie się odnosisz.
Nie, nie ma już problemu. Na tyle wnikliwie skupiłem wzrok na wyszukiwaniu przycięć, że przestałem zwracać uwagę na jakość obrazu. No i porypało mi się. To trochę przypomina sytuację, w której mając włączone radio czytam książkę. Ostatecznie łapię się na tym, że odnotowuję treść tylko z jednego źródła (stronicę „knigi” można „przelecieć” jakby bezwiednie).
Misfit napisał:
A co do Krótkiego filmu o miłości:
(...)
No więc właśnie. Zatem jest okazja aby ponownie polecić wydanie od Arrow, choć nie dotyczy ono „Krótkich filmów o...”, lecz określonych „Dekalogów”. Co prawda link już się wcześniej pojawił, lecz w kontekście komentarzy związanych z wyrazistością. Teraz warto zwrócić uwagę na kadrowanie.
http://www.dvdbeaver.com/film5/blu-ray_reviews_69/the_decalogue_blu-ray.htm
Nie wiem czy jest konieczność porównania zbliżonych / identycznych ujęć np. „Dekalogu V” z „Krótkim filmem o zabijaniu”. Ja tego nie zrobię. Posiadam wyłącznie serial.
Napisałem:
Za jakiś czas napiszę kilka uwag dotyczących pierwszych w Polsce wydań DVD. Sprawa być może zaskoczy kilka osób. Spróbuję też wyjaśnić z jakich powodów dawni operatorzy kamer nie widzieli w kinach kadrowania zgodnego ze swoimi intencjami.
Dziś o dawnych DVD. Mam kilka krążków z początku lat 2000. W wielu przypadkach jakość tych filmów ewidentnie przewyższała nagrania VHS. Jednak niekiedy zauważałem wyraźne problemy z obrazem. Dlaczego? Sporą część wydań – nie wiem czy tylko w Polsce – sporządzono w oparciu o specyficzną technologię. Jaką?
Materiał będący kandydatem na DVD wyświetlano z pozytywowej kopi kinowej na ekran projekcyjny. To zaś było filmowane kamerą cyfrową (?), która stała na statywie. Efekty zdumiewały. Oglądając wersję finalną (film DVD) zauważałem falującą ostrość i czułem się jak podczas seansu z lat 80 – tych (regulacja obiektywu projektora „w locie” itp.). W takiej cudownej wersji mam bodajże „Potop”. Plusem wspomnianego patentu był wgląd w kinowy OAR (z nieco przysłoniętym przez ścieżkę dźwiękową kadrem). Z tego powodu jakiś czas temu napisałem o ewentualnych „korzyściach” z posiadania leciwych dziwolągów.
Edit:
Obiecałem też wyjaśnić z jakich powodów dawni operatorzy kamer byli zaskoczeni swoimi filmami w kinach. W telegraficznym skrócie…
W latach 50 – tych nastąpił rozkwit telewizji w Stanach Zjednoczonych. Coraz mniej osób odwiedzało kina. Rewolucją miały być filmy panoramiczne. Na marginesie. Jak się zbiorę, to w innym dziale napiszę o autentycznych szerokich formatach oraz tych obecnych - dla „ubogich” (nazwę wymyślił bodajże prof. G. Kędzierski). Większość współczesnych kinomanów oglądając obraz 2.40:1 nie ma świadomości „oszustwa”, które tylko daje iluzję szerokości. Tak naprawdę często widzimy mniej niż wynikałby to formatu 4:3! Ale do rzeczy…
W roku 1953 powstał dość porządnie skadrowany (w 4:3) western „Shane”. Należało odciągnąć ludzi od telewizorów. Ktoś wymyślił aby na projektory kinowe założyć kaszety! Tak oto najprawdopodobniej zaistniał pierwszy w świecie OAR zbliżony do 1.85:1. Przycięcia z automatu okazały się fatalne. Widownia tego nie kupiła. Po czasie „Jeździec znikąd” wrócił do łask. Dziś bez problemu obejrzymy go w 1.37:1.
Sporo tego typu ciekawostek przeczytałem drzewiej w publikacjach papierowych. Nawet nie wiem czy kiedykolwiek określone „smaczki” wrzucono do netu.
Mam bardzo mocne przypuszczenie, że jeden i ten sam film mógł mieć w poszczególnych kinach różny AR. Określone projektory posiadały kaszety, inne zaś nie. Nadto, w grę mogły wchodzić ewentualne niedokładności w ręcznym ustawianiu tych przesłon (?).
Hmm, „problem” z AR występował także w Polsce. Z całą pewnością odmienne ratio posiadały obrazy 35mm przekopiowane na taśmy 70 mm.
„Ja paryskimi perfumami się nie perfumuję... Ja jeden wiem co tej ziemi jest potrzebne”.