08-09-2015, 16:28
Akcja filmu Między słowami, toczy się w "neonowym" Tokio, w którym to w jednym z hoteli spotykają się Charlotte, świeżo upieczona żona wziętego fotografa oraz Bob Harris, amerykański aktor w średnim wieku, który przyjechał do Japonii, aby zagrać w reklamie tamtejszej whisky. Z początku wydawać by się mogło, że między młodziutką Charlotte a łysiejącym aktorem o aparycji świstaka (bez skojarzeń), żadnej chemii być nie może. Nic bardziej mylnego. Między tym dwojgiem iskrzy już od pierwszego ujęcia, a wszystko to toczy się w egzotycznej scenerii Tokio, które pod wpływem czasu stało się niejako miastem o dwóch twarzach. Coppola, w bardzo subtelny sposób, pokazuje nam tradycyjne obrzędy, wielowiekowe tradycje i budowle, skontrastowane z nowoczesnym, wielkomiejskim światem świateł i neonów. Reżyserka bawi się także schematami budowania charakterystyki postaci. To młoda Charlotte jest tu tą dojrzalszą stroną, której mądrość życiowa zdaje się przewyższać jej wiek. Bob, tym czasem, to typowy znudzony aktor, którego najlepsze chwile, zarówno osobiste, jak i zawodowe już dawno minęły. Dzięki wspólnie spędzonym chwilą, rodzi się między nimi specyficzna więź, którą chyba nie wszyscy do końca rozumieją. To trochę infantylna relacja, oparta na minimalnej ilości słów i gestów, która jak wydawać by się mogło, nigdy nie powinna mieć miejsca. Z drugiej jednak strony zastanawiam się czy film nie odniósł z pewnego punktu widzenia porażki, stawiając formę ponad treścią. Po głębokim przemyśleniu dochodzę do wniosku, że irytujący jest bohater, tudzież bohaterowie, których zachowanie nie determinuje żadnych działań. Osobiście, zaliczam się do tego grona ludzi, dla których każda przyczyna ma swój skutek, i odwrotnie, a zaburzenie tego stanu rzeczy to pewna anomalia. Może to jest właściwe określenie opisujące zarówno ten film, jak i relacje między głównymi bohaterami. I może to też sprawia, że oglądając Między słowami, ma się poczucie "odrealnienia" tego, co reżyserka serwuje nam na ekranie.
Nominalną sceną cementującą niejako cały film jest ostatni kadr, gdzie Bob żegnając się z Charlotte, szepcze jej do ucha kilka słów, których nie jesteśmy w stanie usłyszeć. Zarówna ta ostatnia, kluczowa scena, jak i cały film, utrzmany jest w klimacie niedopowiedzeń, fantazji i domysłów, więc dobrze się stało, że końcówka jest spójna z całą reszą, nawet jeżeli wzbudza to nasz niedosyt.
"Między słowami" to film napewno wyjątkowy, ale nie mogę zgodzić się z opiniami, że to Johansson jest główną gwiazdą tego spektaklu. W mojej ocenie jest to Murray, który dzięki swojej fenomenalnej grze aktorskiej, kilku humorystycznym gagom i niesamowitej, oddającej każde uczucie twarzy, nadaje filmu lekkości, którego pod wpływem cieżkiego metafizycznego klimatu, mogło bez niego zabraknąć. Dzięki Billowi i kilku zabawnym sytuacjom z jego udziałem, całe napięcie zostaje rozładowane.
To nie jest film dla każdego i podobnie jak w Przekleństwach niewinności, tak i tu filmowi można zarzucić, że działania bohaterów, mimo że są osadzone w realiach otaczającego nas świata, nie są do końca zrozumiałe i podparte związkiem przyczynowo - skutkowym. Mimo to polecam, ze względu choćby na Murray'a - warto.
W mojej ocenie 7/10.
Nominalną sceną cementującą niejako cały film jest ostatni kadr, gdzie Bob żegnając się z Charlotte, szepcze jej do ucha kilka słów, których nie jesteśmy w stanie usłyszeć. Zarówna ta ostatnia, kluczowa scena, jak i cały film, utrzmany jest w klimacie niedopowiedzeń, fantazji i domysłów, więc dobrze się stało, że końcówka jest spójna z całą reszą, nawet jeżeli wzbudza to nasz niedosyt.
"Między słowami" to film napewno wyjątkowy, ale nie mogę zgodzić się z opiniami, że to Johansson jest główną gwiazdą tego spektaklu. W mojej ocenie jest to Murray, który dzięki swojej fenomenalnej grze aktorskiej, kilku humorystycznym gagom i niesamowitej, oddającej każde uczucie twarzy, nadaje filmu lekkości, którego pod wpływem cieżkiego metafizycznego klimatu, mogło bez niego zabraknąć. Dzięki Billowi i kilku zabawnym sytuacjom z jego udziałem, całe napięcie zostaje rozładowane.
To nie jest film dla każdego i podobnie jak w Przekleństwach niewinności, tak i tu filmowi można zarzucić, że działania bohaterów, mimo że są osadzone w realiach otaczającego nas świata, nie są do końca zrozumiałe i podparte związkiem przyczynowo - skutkowym. Mimo to polecam, ze względu choćby na Murray'a - warto.
W mojej ocenie 7/10.