27-02-2017, 17:12 (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01-03-2017, 21:34 przez kryst007.)
Jeśli o mnie chodzi, to śledząc wszystkie kategorie byłem bardzo zadowolony - statuetki dla "La La Landu" (choć myślałem, że dadzą więcej) czy "Manchester by the sea", ale końcowa wpadka zmieniła całkowicie moje opinie na temat gali. Byłem tak ucieszony, że LLL wygrał w kategorii "Najlepszy film", a tu nagle... jakiś koleś wyskakuje, że to "Moonlight" wygrał. To nie był zły film, ale moim zdaniem znacznie gorszy niż film Chazelle'a. Co jak, co ale tego rozdania za tą jedną jakże rozczarowującą kategorię długo nie zapomnę. Gratuluję Jenkinsowi oraz całej ekipie "Moonlight", za to łączę się w bólu z twórcami "La La Landu" :'(
Wybór Moonlight jest dla mnie w pewien sposób zrozumiały... Upraszczając - nikt wcześniej nie nakręcił w USA historii o homoseksualności wśród czarnej, biednej społeczności. Uchwycona wrażliwość, zdjęcia, aktorstwo i ciekawe rozbicie fabuły na 3 znaczące dla ukształtowania człowieka w pełni świadomego i otwartego na swoją naturę pewnie w tym mocno pomogły, ale ja również cenię wyżej LaLa Land, Manchester czy nawet Aż do piekła więc zakładam, że przeważyło to pierwsze...
w każdym razie nie ma tego złego... przynajmniej usłyszeliśmy mowy dziękczynne od producentów La La Land
Od jakiegoś czasu zastanawiałem się, co dokładnie cechuje "Najlepszy film". W tym roku dałbym sobie rękę uciąć, że LLL wygra, toć artystycznie jest naprawdę bardzo dobre, nawet można powiedzieć totalne kino ("jedyne" co w nim nie gra to scenariusz). A tu proszę, Moonlight. Co więc oznacza "Najlepszy film"? Nic innego jak wpasowanie się w czasy, w których żyjemy, nic poza tym.
01-03-2017, 21:42 (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01-03-2017, 21:44 przez kryst007.)
(01-03-2017, 15:37)Kyś napisał(a): Co więc oznacza "Najlepszy film"? Nic innego jak wpasowanie się w czasy, w których żyjemy, nic poza tym.
No niestety, ale te ostatnie gale Oscarowe są wyjątkowo mocno polityczne (tym bardziej jak się to porówna z rozdaniami sprzed 20 lat). Dotychczas w tej dekadzie najlepszymi filmami stawły się m.in. thriller Afflecka z terroryzmem w tle, losy czarnoskórego niewolnika w XIX w. czy film o pedofilskiej aferze w kościele rzymskokatolickim (ok, nie widziałem jeszcze "Spotlight, ale umówmy się - Akademia ostatnio kocha takie tematy). Chyba tylko "Artysta" oraz "Birdman" były takimi bardziej artystycznymi filmami, które zapisały się w ostatnich latach w najważniejszej Oscarowej kategorii.
W pełni się z Tobą zgadzam. Największą żenadą było wręczenie Oscara przez Michelle Obamę, Operacji Argo. A i sam film Afflecka (jako taki) nie zasługiwał na wygraną w kategorii najlepszy film. Niestety Hollywood rządzi się własną filozofią, dlatego z roku na rok coraz mniejszą wagę przywiązuję do tego czy dany film, aktor czy aktorka dostał Oscara czy nie. Wystarczy spojrzeć na sytuację Leonarda DiCaprio czy Martina Scorsese. Umówmy się, żaden z nich nie dostał statuetki za swój najlepszy film. Czemu więc zwracać uwagę na te, mało sprawiedliwe nagrody? Szkoda gadać....
Ten, który walczy z potworami powinien zadbać, by sam nie stał się potworem. Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również w nas.
Akademia nagradza filmy ważne. Takie, które niosą ze sobą treść, przesłanie a jednocześnie są dobrze zrobionymi filmami. Czasami brakuje właśnie dobrze zrobionych filmów, tak jak to było w przypadku "Artysty" - ładny film, wspomina stare, dobre lata, ale czy jest czymś więcej? Konkurencję miał średnią - "Drzewo życia", "Hugo" czy "Moneyball" to nie są filmy na taką nagrodę, prędzej bym tam widział "Szpiega", który nawet nominacji nie dostał. Tak samo nie rozumiem fascynacji "Birdmanem" - o czym jest ten film, o walce z własnym ego? Jakie niesie ze sobą treści? Gdyby nie aktorzy i operatorka Lubezkiego ten film by przepadł jak filmy Malicka, u którego również Lubezki pracuje. Zamiast tego pustego filmu powinien wygrać "Whiplash", ewentualnie "Boyhood". Zwycięstwo Afflecka za "Argo" jest bardzo słuszne, bowiem tego szukam w filmach i chciałbym, żeby takie tematy były poruszane. Równie mocno popieram zwycięstwa "12 Years a Slave", "Spotlight" oraz "Moonlight". Gdybyście wy mieli nagradzać ludzi filmu, to pewnie rok w rok wygrywałby Tarantino, DiCaprio i Scorsese.
A właśnie, Scorsese. Uwielbiam tego reżysera, to jest moja ścisła czołówka reżyserów. Statuetka za najlepszy film jak i za reżyserię należała mu się za "Wściekłego byka". I nie rozumiem, dlaczego Redford wygrał ze swoim filmem. I tak, cieszę się, że "Chłopcy z ferajny" przegrał z "Tańczącym z wilkami". Nie doceniacie tego filmu tylko dlatego, że wygrał ze Scorsese, choć oba filmy mam za Arcydzieła. Reszta jego filmów przegrywała, bo była lepsza. Nie rozumiem też, dlaczego Martin został nagrodzony dopiero za REMAKE. Czy należy to traktować jako honorowy Oscar?
Co do DiCaprio:
W 1994 roku lepszy był Ralph Fiennes. Wygrał Tommy Lee Jones - co za porażka.
W 2005 roku lepsi byli Jamie Foxx i Clint Eastwood.
W 2007 roku lepsi byli Forest Whitaker i Will Smith (!).
W 2014 roku lepszy był Matthew McConaughey.
Także pytanie do zagorzałych fanów przecenianego poniekąd Leonardo DiCaprio - kiedy Akademia go skrzywdziła? Dając zasłużonego oscara za "Zjawę"? Czy kiedy nie nagradzali go wtedy, kiedy nie powinni?
Jak dla mnie DiCaprio powinien wygrać Oscara w 2014 roku za Wilka z Wall Street. Matthew Mcconaughey był dobry w Witaj w klubie, ale jak wiadomo oscarowa gala lubi przemiany i Matthew właśnie z tego powodu dostał Oscara. Poza tym, patrząc na cały, aktorski dorobek obu aktorów, trzeba uczciwie przyznać, że Leonardo DiCaprio miał w swoim dorobku o wiele lepsze i znaczące role niż Mcconaughey. Z tego powodu DiCaprio może wydawać się skrzywdzony. Co do Scorsese, to wg mnie powinien dostać Oscara za Chłopców z ferajny, bo Tańczący w wilkami był o wiele słabszy niż jego film. W mojej ocenie oczywiście.
A nie rzecz w tym, żeby co roku zgarniali Oscara znani i lubiani reźyserzy, ale jeżeli któryś z nich tworzy wiele znaczących, ważnych dzieł (jak sam zaznaczyłeś), to statuetka im się należy. Warto tu wspomnieć o Lynchu, który przez Akademię, jest traktowany niemal jak trędowaty. Podobnie jak Joaquin Phoenix, któremu jak nic należała się statuetka za rolę w Gladiatorze. Akademia nie lubi (czego nie kryje) niegrzecznych, krnąbrnych artystów i każe ich za ich arogancję i złe zachowanie. Niestety Oscary nie są obiektywne.
Ten, który walczy z potworami powinien zadbać, by sam nie stał się potworem. Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również w nas.
W 2014 McConaughey zagrał więcej i lepiej, i poświęcił się dla roli, co nie tylko cenią członkowie Akademii, ale i zwykli widzowie tacy jak ja. I Akademia w kategorii "aktor pierwszoplanowy" ocenia pojedynczą rolę, a nie za całokształt twórczości, choć jak się niedawno dowiedziałem na tegorocznym rozdaniu aktor nie tylko powinien grać, ale i być rycerzem na białym koniu, wzorcem i nieskalanym przeszłością ideałem. W końcu z tego powodu przepadł Nate Parker, a Affleckowi próbowano zabrać Oscara aby Denzel mógł się ucieszyć na starość.
O ile DiCaprio nie jest pokrzywdzony przez Akademię to są twórcy, których powinno się przepraszać na kolanach. Joaquin Phoenix powinien mieć Oscara za wspomnianego właśnie Gladiatora i za Spacer po linie. Lynch raczej zdaje sobie sprawę, że jego filmy były zbyt ambitne i nie dało się oglądać screenerów jego filmów na szybkim podglądzie. :D Najważniejsze, że wygrał w Cannes.
Apropos poświęcenia, to np. Christian Bale w jednej ze swoich najlepszych ról Trevora Reznika w Mechaniku był apsolutnie perfekcyjny, a jemu jednak statuetka się nie należała. :/
Ten, który walczy z potworami powinien zadbać, by sam nie stał się potworem. Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również w nas.