Po marnym Pojutrze nie chciało mi się nawet sięgać po 2012 (ponoć jeszcze gorsze), a San Andreas obejrzałem głównie ze względu na Dwayne'a ale to nie jest rola w jakich go lubię oglądać (takie miał w Fast & Furious, Pain & Gain czy G.I.Joe).
Zraziłem się trochę już przy pierwszej akcji w której zrobili coś, co wydało mi się kompletnie absurdalne, ale to jeszcze mały problem, większym jest to, że film jest kompletnie pozbawiony charakteru, nijaki, jedzie na schematach, nie wywołuje żadnych emocji (Carla Gugino przoduje tu w drewnianym aktorstwie), a od tego rodzaju kina tego oczekuję. Taki Cliffhanger otwierającą sceną robi większe wrażenie niż tutaj całość. Poza tym właściwie wszystko można przewidzieć na długo, nim się wydarzy, motyw z drugą córką od razu sugeruje co dostaniemy w końcówce. Do tego giną tylko statyści (w sumie pamiętam jednego na którego coś spadło) i gośc, którego specjalnie przedstawili tak, by mu życzyć jak najgorzej. Irytuje też wątek naukowca jakby doklejony tylko po to, żeby wyjaśniać widzowi co jest grane. Właściwie nie bardzo jest o czym gadać, poza pojawiającymi się od czasu do czasu ładnymi widoczkami zalet nie stwierdzono, ale bardzo nie męczy i da się jakoś przetrwać (tylko nie wiem po co).
3-4/10 - odradzam zakup w ciemno. Sam nie kupię nawet za 20 zł bo szkoda by mi było miejsca na półce. Na powtórkę nie ma szans, wolę sobie dziesiąty raz obejrzeć Armageddon.