Filmozercy.com | Forum

Pełna wersja: Oglądamy filmy i seriale na serwisach streamingowych
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37
Gieferg, masz jakiś sposób na darmowego Netflixa?
Chyba można tak powiedzieć Smile
Tyler Rake: Ocalenie
Another JohnWick wannabe. Fabuła prosta jak z akcyjniaka 80s (to na +), ale same sceny akcji to po prostu kolejne kopiowanie stylu Johna Wicka / Atomic Blondie, tylko w innej scenerii (meh). Pierwszą połowę oglądało się dobrze, ale odkąd Thor i dzieciak zostali uratowani przez nowego Hellboya, całość siada i nie wstaje. Finał jest długi i mało angażujący. W sumie, większośc filmu taka jest, bo główny bohater ma zdawkową motywację, czego nie można było powiedzieć o Johnie Wicku. 6/10 na szynach, bo nie było takie złe jak słyszałem, a ja jestem fanem kina akcji. Chris Hemsworth za "ładny" do takiej roli, szkoda że nie obsadzili tu Bautisty!

Sprawa Spencera
Kolejny wspólny projekt Petera Berga z Wahlbergiem to kryminalna zagadka byłęgo gliniarza z Bostonu. Im dalej, tym robi się bardziej niepoważnie. Szkoda, bo lubię takiego Marky Marka i do pewnego momentu oglądało się bardzo przyjemnie (obsada, intryga, humor, brutalność). Finałowy happy end sprawił, że uciąłem 1 pkt przy ocenie i też jest 6/10 (ale tutaj mocne, z plusem).
True Grit Generalnie nieźle się ogląda Hailee jako Wednesday Addams na dzikim zachodzie, Damon nawet nie irytuje jak to ma w zwyczaju, a Bridges jak to Bridges, jest ogólnie spoko. No i wszystko jest fajnie do momentu, gdy dziewczyna nagle ni stąd ni zowąd wpada do jaskini. Dokładnie od tego momentu wszystko, absolutnie wszystko co dalej następuje jest bezsensowne, niezgrabne i takie do dupy przyklejone taśmą samoprzylepną..
Jedno z najbardziej pokracznych znanych mi zakończeń, psujących całe dobre wrażenie zbudowane przez większą część filmu.
Z minusów jeszcze dziwaczne ucinanie scen.

Myślałem o 8/10, potem o 7, a po tej idiotycznej końcówce daję max 6/10.
Zawrót Głowy. Klasyk, który mocno się zestarzał. Na plus na pewno ukazanie San Francisco. 62 lata temu tak świetnie sfilmować miasto, czapki z głów. Technicznie, mimo archaizmu zabiegu, fajnie ogląda się motyw z "rozciągającymi" schodami. Historia też wciągająca, natomiast totalnie irytuje James Stewart, trochę mniej Kim Novak. 6,5/10

W głębi lasu. Podszedłem z zakodowanym byciem na "nie" do tego kryminału, dlatego miło zaskoczył mnie motyw retrospekcji. Borcuch to być może nie jest, ale Hubert Miłkowski (jako młody Paweł) oraz zjawiskowa Wiktoria Filus (młoda Laura) kapitalnie zagrali, a i sam pomysł na tajemnicze zniknięcie też niczego sobie. Niestety, dominująca teraźniejszość z głównym winowajcą w postaci Grzegorza Damięckiego, pogrzebały serial. Jedynie Żmijewski może spać spokojnie. Po jego śmierci, będziemy mieli idealnego kandydata do zagrania Ojca Mateusza. Plus te wszystkie pseudopoetyckie i strasznie drażniące mnie w filmach, w ostatnim czasie, kalki zdjęciowe. Lekko drgająca kamera, zamglenia, nieostrość, zbliżenia twarzy, ujęcia z dołu gdy bohater pływa w basenie plus obowiązkowo las czy jadący drogami samochód pokazane z lotu ptaka. Może gdyby skrócić to wszystko do dwugodzinnego filmu fabularnego? Ale chyba nie, bo przeciez dochodzą absurdy scenariusza. Nawet poziomu Belfra nie otrzymaliśmy. 5/10

Nieuchwytny Cel. Fajny scenariusz spaprany przez irytujące aktorstwo. I Van Damme po raz pierwszy chyba z "guzem". Przydałby się jakiś fajny remake, bo potencjał tej historii jest. Tutaj chyba zbyt dużo kasy poszło w wynagrodzenie Belga. Chociaz kilka lokacji dobrych. 5/10

Pali się, moja Panno. Forman tuż przed Ameryką, Forman w takim czechosłowackim Rejsie. I ja rozumiem te wszystkie aluzje, ten motyw mikroskali systemu komunistycznego, ale też zwyczajnie się nudzę. Genialnie (jak to On) reżyser potrafi pokazywać twarze/ludzi. 4/10

Dzikość Serca. Na pewno wiele scen weszło do kanonu kina i buzia sama się uśmiecha, natomiast dla mnie to Lynch w takim punkcie jak Tarantino we Wsciekłych Psach. Obaj definiują swój styl (wiadomo, Quentin zaczynał, a David miał juz na koncie kultowe filmy), któremu już raczej będą wierni do końca, a zarazem oba tytuły sa preludium dla Zaginionej Autostrady oraz Pulp Fiction. No i Cage'a da się tutaj lubić. 6/10

Plaga Wampirów. Zaskakująco dobre kino drogi z elementami survival. Dobry scenariusz pozwolił przykryć braki budżetowe, a odpowiednie wyważenie taniego egzystencjalizmu postapo z akcją, pozwoliło zapomnieć o brakach w warsztacie aktorskim kilku bohaterów. Do tego indiefolkowe motywu muzyczne też robią dobrą robotę. O niebo lepsze niż nijaka Droga z Viggo 7/10

Złodziejaszki. Kilka lat temu byłem w kinie na Jak Ojciec i Syn i tamta historia mnie kupiła. Tym razem Koreeda zawodzi. Niby znów pokazuje nie tak kolorowy świat Japonii i wpisuje się w nurt azjatyckiego (głównie japońskiego i koreańskiego) kina społecznego doby tamtejszego kryzysu i postępującego rozwarstwienia, jednak chyba polega na poziomie narracji. 5/10
Po latach w końcu zdecydowałem się nadrobić Harry'ego Pottera do czego skłoniło mnie pojawienie się serii na Netflixie.
Poniższe opinie pisane po poszczególnych seansach:

No dobra, zacząłem nadrabianie zaległości. Dwa pierwsze filmy zaliczone, Gdyby nie to, że oglądam z córką, po powtórce pierwszej części najprawdopodobniej znowu bym olał kolejne, no ale entuzjazm dziecka pomaga przetrwać. Filmy z jednej strony męczą swoją długością, a z drugiej aż czuć, że to poskracana wersja tej historii - wątki zdają się urywać, przeskakiwać w czasie itd. Zapewne miałbym zupełnie inny odbiór, gdybym to oglądał jako "wiekowa grupa docelowa", no ale tak się nie stało, więc trochę przysypiam. Efekty w pierwszej części przy quidditchu fatalnie się zestarzały, w drugiej było już jakby trochę lepiej. Z postaci najbardziej trafia do mnie Dumbledore, choć wiem, że po dwóch peirwszych filmach był recast ze względu na śmierć Harrisa i obawiam się, jak to przyjmę.

I - 5/10
II - 6/10

III - zmiana stylistyki i klimatu, w tym także strony wizualnej (i pogody) wychodzi w sumie na plus, choć finał trochę rozczarowujący. Miałem wrażenie, że coś konkretnego się tam jeszcze będzie działo, a tu skończyli cichym pierdem. Dumbledore'a Gambona na razie trudno oceniać bo rola dość znikoma. 7/10

IV - klimat trochę siadł, a cały "turniej" nieco przekombinowany i średnio mi podszedł, już nawet to całe teen-drama z balem i tym podobnymi bzdetami było bardziej interesujące. Tym razem przynajmniej zakończenie z większym przytupem, ale całościowo jednak słabiej niż w poprzedniej odsłonie. 6/10 chyba mogę dać.
I czy naprawdę w każdej części musi być jakiś lewy (zwykle nowy) nauczyciel? Nudne się to już robi - każda tego typu postać jest z miejsca podejrzana i oczywiście za każdym razem następuje jakiś wielki twist z jej udziałem...

V - tym razem także mamy nowego nauczyciela od obrony przed czarną magią i także i tym razem jest lewy, ale... nie ma związanego z tym twista. Wiadomo od razu, że będzie robić za villaina i scenariusz nijak się z tym nie kryje. Cóż za nowatorskie rozwiązanie!
Ogólnie ogląda się to nawet nieźle, nawet jeśli tak naprawdę niewiele się dzieje, a tytułowy zakon ledwo się tu pojawia (z ciekawości - bardzo to oskubane w stosunku do książki?). Na minus wyjęty z dupy olbrzym (tak pomysł jak i wykonanie), oraz spora część finału - starcia czarodziejów w tej serii to straszna nuda, na całe szczęście wyjątkiem okazuje się starcie Dumbledore'a z Voldemortem, efektowne wizualnie i nieco bardziej pomysłowe niż standardowe napierdalanie błyskami z różdżek.
Przez sporą część seansu myślałem, że będzie nawet 7, ale kiepski sposób załatwienia różowej pindy i większa część finału sprawiły, że ostatecznie jednak tylko 6/10, ale jest to nieco mocniejsze 6 niż w przypadku poprzedniego filmu.
Można powiedzieć, że seria trzyma poziom. Nie za wysoki, ale trzyma.

VI - wieje nudą przez bite dwie i pół godziny. Pod sam koniec niby próbowali wykrzesać jakieś emocje, ale film tak mnie zmęczył, że miałem już kompletnie wywalone. Ludzie marudzą na wątek romansowy w Ataku Klonów, a przy tym co się dzieje tutaj to jest przecież arcydzieło scenopisarstwa i oskarowe aktorstwo. To z Harrym i Ginny kompletnie z kapelusza, zapodane tak topornie, że aż boli.
3-4/10 - zdecydowanie najgorsza część.

VII - mmmhhhrooocznie, tak mrocznie, że chwilami (a nawet częściej) nic nie widać. I przy tym jednak dość nudno, chaotycznie i niezgrabnie, szczególnie do opowiastki o trzech braciach, która ma niezły klimat, końcówka trochę lepsza, ale sorry, nie płakałem po Zgredku. Mam problem z tym filmem tez taki, że co chwilę nie wiem o co chodzi i zastanawiam się, czy to dlatego, że zbyt często ziewam albo zaczynam myśleć o czymś innym, czy ze względu na partactwo scenarzysty lub rezysera. Na początku był jakiś ślub i ni cholery nie wiedziałem czyj, gdzieś w połowie był dialog, który to wyjaśnił, ale dalej nie jestem pewien czy wiem o które postacie chodzi. W pewnym momencie stwierdzono, że ktoś tam zginął, niestety nie mam pojęcia kto to był. Padło ileś tam nazwisk, których nie jestem w stanie zidentyfikować, ileś tam scen, w których nie wiem o co chodziło (np te poprzedzające scenę z atakującym Pottera wężem), w jednej z początkowych scen mamy całą ekipe, która ma pomagać Potterowi, połowy nie pamiętam i nie wiem dlaczego tam są. A nawet gdy wszystko jest jasne (pod koniec chocby), to brakuje sprawnej reżyserskiej ręki i tak czy inaczej nie jestem się w stanie to zaangażować.
Wychodzi, że chyba bardziej do mnie trafiały nawet te pierwsze części. Przy VI i VII się męczyłem, przy VII niby trochę mniej, ale jednak.
Aha, starcia czarodziejów dalej nudne do porzygu. 4/10

VIII - i niespodzianka na koniec, zakończenie, które pozwala lepiej mysleć o całości poprawiając zdecydowanie całościowe wrażenie. Możliwe, że przy okazji najlepsza część. To ostatnie stwierdzenie podziela też córa, która zdecydowanie lepiej się bawiła na ostatnim filmie niż dwóch poprzednich. Całość serii to wciąż nic do czego bym miał chęć wracać, ale na ponowne obejrzenie ostatniego filmu pewnie dałbym się namówić. Solidne 7/10.

I na tym się moja wielka przygoda z Harrym Potterem kończy Tongue
(28-06-2020, 15:31)Gieferg napisał(a): [ -> ]z ciekawości - bardzo to oskubane w stosunku do książki?

Książka ma 960 stron (najdłuższa w serii), a film trwa 138 minut. Zgadnij? Tongue W miesięczniku FILM (7/2007) napisano, że żeby zrobić wierny książce Zakon Feniksa trzeba by nakręcić 15-godzinną adaptację.

Twój odbiór siódmego filmu pewnie ma związek z tym, że od Więźnia Azkabanu filmowe Pottery coraz bardziej skracały / pomijały / zapominały o wątkach z książek, które później okazały się ważne (jak np. lusterko, w którym Harry widzi brata Dumbledore'a) i dopiero podzielenie finału na dwa filmy zaowocowało pierwszą wierniejszą książce adaptacją od czasu Komnaty tajemnic. Dla mnie pierwsze Insygnie śmierci są niemal równie dobre, co część druga (taka Drużyna Pierścienia tej serii, podróż bohaterów jako wstęp do większych wydarzeń). Niekumania tego kto kim jest, gdy o kimś gadają, zupełnie mnie nie dziwi. Gdybym nie przeczytał książek, nie wiedziałbym że Glizdogon, Łapa i Rogacz - autorzy mapy Huncwotów - to Peter, Syriusz i Remus, bo ich przydomki używane w ich kierunku są dopiero w kolejnych filmach.

Polecam kiedyś powtórzyć całość z napisami. Dubbing odbiera sporo brytyjskiego uroku tej serii. No i koniecznie kupić córce książki jak wejdzie w wiek bohaterów (11-12 lat), bo to świetna lektura.
Jak córa sama wpadnie na taki pomysł, to sobie przeczyta, jak sobie wyraźnie zażyczy na prezent czy to film, czy książkę, to dostanie, ale z własnej inicjatywy nie wydam na Pottera ani grosza.

Co mnie najbardziej irytuje to fakt, że napisałem powieść fantasy i okazuje się, że kilka rozwiązań fabularnych mam podobnych do tych z Pottera, choć to zupełny przypadek, bo nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z żadną częścią oprócz pierwszego filmu (a te motywy kojarzą się z rozwiązaniami z późniejszych części) ani nie wiedziałem absolutnie niczego o fabule Pottera :/ a teraz wygląda jakbym się tym inspirował... dammit...
(28-06-2020, 15:31)Gieferg napisał(a): [ -> ]I czy naprawdę w każdej części musi być jakiś lewy (zwykle nowy) nauczyciel?
Tak, ponieważ po tym jak Dumbledore odmówił Voldemortowi - gdy ten wyrobił już sobie reputację w swiecie czarodziejów - posady nauczyciela obrony przed czarną magią, ten przeklął to stanowisko przez co nikt nie byl w stanie utrzymać się na nim dłużej niż rok Smile To bardzo fajny motyw i jedna z kilku świetnych retrospekcji które wyleciały z Księcia Półkrwi.

Świetnym przykładem tego jak cięcia odbiły się na filmach jest postać Billa Weasleya, brata Rona. Zagrał go Domhnall Gleeson, który jak gdyby nigdy nic pojawia się na początku siódmego filmu z bliznami na twarzy. Tymczasem w powieściach wspomniany jest już od pierwszej części, osobiście pojawia sie w czwartej, w piątej wiadomo że romansuje z Fleur (uczestniczką turnieju z Czary Ognia; oboje są w siedzibie Zakonu), w szóstej są zaręczeni i towarzyszą reszcie bohaterów w domu Weasleyów a na końcu gdy Śmierciożercy atakują szkołę (z filmu wyleciały walki z uczniami i nauczycielami) zostaje zraniony w twarz przez jednego z nich który jest wilkołakiem, stąd te blizny Big Grin Aha, w powieści nie ma debilnego nocnego ataku na dom Weasleyów, to wymysł scenarzystów.

O ile takie skróty jeszcze można zrozumieć, tak dziwne są te, które dałoby się załatwić dialogiem. Przykładowo w ostatniej powieści dowiadujemy się, że Voldemort rzucił na swoje imię tabu - zaklęcie pozwalające natychmiast namierzyć każdego, kto je wypowie. Dlatego bohaterowie tak szybko zostali znalezieni w Londynie (Hermiona wypowiedziała imię na głos) i złapani w lesie, wtedy już wiedzieli o tabu ale Harry się zapomniał.

O zmianach i cięciach można by pisać i pisać i pisać. Najbardziej ucierpiała zdecydowanie Czara Ognia: ogromną krzywdę scenarzyści wyrządzili Hagridowi, dziennikarce (która przez całą powieść obsmarowuje bobaterów w gazecie i zna ich prywatne rozmowy; na końcu okazuje się że jest niezarejestrowanyn animagiem - potrafi zamieniać się w chrabąszcza i dzięki temu podsłuchiwała bohaterów, na końcu Hermiona złapała ją do słoika), pozostałym uczestnikom turnieju, Zgredkowi (który występuje w pięciu powieściach dzięki czemu jego poświęcenie i śmierć to emocjonalny cios) i całemu wątkowi skrzatów domowych i przede wszystkim historii Crouchów - ojca i syna, ten drugi jak pamiętasz przyjął postać nauczyciela obrony przed czarną magią. Ich backstory jest fantastyczne, w filmie prawie nic z tego nie zostało.

Dwa ostatnie filmy dzięki podzieleniu są wierne powieściom (no, nie całkiem), ale odbijają się na nich wcześniejsze cięcia przez co nke wszystko może być zrozumiałe. Najsłabszy jest pojedynek z Voldemortem - w filmie to zwykłe efekciarstwo, w powieści rozgrywa się praktycznie w całości jako rozmowa. Voldemort umiera na oczach całej szkoły, żałosny, ośmieszony, skompromitowany, ze świadomością że został zdradzony przez Snape'a.

Ciekawy jest też motyw przepowiedni (której autorką jest nauczycielka grana przez Emmę Thompson) - z powieści wynika, że wcale nie mówiła o Harrym, że mogła dotyczyć również Neville'a Longbottoma (tego ktory w ostatnim filmie zabił węża) i to Voldemort niejako zadecydował, że Harry został wybrańcem. Super sprawa.
Skoro o Neville'u mowa, w Zakonie Feniksa bohaterowie odwiedzają klinikę dla czarodziejów, gdzie spotykają wciąż cierpiącego na amnezję Lockharta (grał go Kenneth Branagh w drugim filmie) i wpadają na Neville'a i jego babcię, odwiedzają rodziców chłopca którzy w wyniku tortur Bellatrix (Bonham Carter) w czasach pierwszej wojny z Voldemortem nieodwracalnie postradali zmysły i są niemal żywymi trupami.
(29-06-2020, 12:30)Mierzwiak napisał(a): [ -> ]O ile takie skróty jeszcze można zrozumieć, tak dziwne są te, które dałoby się załatwić dialogiem. Przykładowo w ostatniej powieści dowiadujemy się, że Voldemort rzucił na swoje imię tabu - zaklęcie pozwalające natychmiast namierzyć każdego, kto je wypowie. Dlatego bohaterowie tak szybko zostali znalezieni w Londynie (Hermiona wypowiedziała imię na głos) i złapani w lesie, wtedy już wiedzieli o tabu ale Harry się zapomniał.

W filmach to nie Harry się zapomniał, tylko ojciec Luny wypowiedział imię na V. na głos. Ale czemu nie padła w nim informacja, że Ten, którego imienia nie wolno wymawiać naprawdę sprawił, że lepiej jest go nie wymawiać - nie mam pojęcia? I takich braków jest mnóstwo od trzeciej części.

Przepowiednia Trelawney, która dotyczyła dziecka urodzonego ostatniego dnia lipca (czyli zarówno Harry'ego Pottera, jak i Nevilla) była najciekawszym elementem piątej książki. Tak jak rozumiem wycięcie rozgrywek quidditcha czy innych zapychaczy z tej części, tak takich cięć nie potrafię pojąć.
Stron: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37