Filmozercy.com | Forum

Pełna wersja: Muzyka
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14
Cytat:Bon Jovi - Cross Road Niby fajna składanka, ale niestety brakuje mi tutaj Born to Be my Baby, o którym wspominałem w swoim wpisie.
Ano brakuje, ale trudno, żeby na jednopłytowej składance niczego nie brakowało (chociaż Never Say Goodbye na moim wydaniu jest - nie ma na wydaniu US, ale tam nie ma też In These Arms co je dla mnie z miejsca dyskwalifikuje). Za to Lay Your Hands On Me można by spokojnie wywalić i wstawić coś ciekawszego, jest całkiem spora szansa, że losowo wybrany kawałek z całego dorobku kapeli byłby lepszy.
(10-08-2020, 00:38)Ethan napisał(a): [ -> ]Żałować będę jedynie, że nie ma na nim pięknej muzycznej miniatury w postaci Very (nie ma jej chyba na żadnej składance)
Oj, chyba Zonk! Wydanie The Wall w wersji koncertowej na CD, a konkretnie to:

https://en.wikipedia.org/wiki/Is_There_Anybody_Out_There%3F_The_Wall_Live_1980–81

zawiera "Vere". Tak przy okazji to to nagranie live Ściany" jest jak dla mnie zdecydowanie lepsze od studyjnego albumu. Wszak The Wall pomyślane było od początku do wykonywania "na żywo". Wydane to było lata temu na CD w formie dwupłytowej - w plastikowym, podwójnym pudełeczku i w formie bookletu. Do dziś żałuje, że kupiłem to pierwsze, ale względy finansowe nie pozwoliły na nic innego. Na aukcjach można zdobyć, ale ceny raczej zniechęcające.
Z Floydów mam na półce tylko Division Bell i koncertówkę Delicate Sound of Thunder - na tych płytach jest wszystko co mi do szczęścia potrzebne jeśli chodzi o ten zespół.
Radiohead - OK Computer Też umieściłem w zestawie i jest to jedyny album który mam w oryginale na trzech nośnikach (MC, LP, CD). Po latach jedynym "mankamentem" wydaje się być to, że trochę brakuje mu motoryki brzmienia, która pojawiła się na następnym (wspomnianym), fenomenalnym Kid A. No i głos Yorke'a po latach w swoim depresyjnym neurotyzmie nie ściska za gardło jak kiedyś i czasem drażni fałszerstwami Wink Warto przy okazji wspomnieć o tym co Sebas delikatnie naszkicował, czyli o brytyjskiej muzyce (naokoło radiogłowej) okresu po-madchesterskiego:

1. Unbelievable Truth. Nie był to może wybitny zespół ale miał na koncie dwie solidne płyt (trzeciej nie słuchałem) plus przepięknego bisajda w postaci Dune Sea. Ale co najbardziej istotne wokalistą był w nim młodszy brat Thoma, (mający za sobą studia w Moskwie) Andy





2. Mansun. RH udało się porwać krytyków oraz fanów, w przypadku zespołu Paula Drapera, trochę zabrakło tych drugich, chociaż znam kilku naprawdę zdeklarowanych sympatyków także w naszym kraju





3. Padła nazwa Oasis. Naprawdę sympatyczny zespół, ze swoim czasem i miłością brytyjskiej klasy średniej (muszę kiedys zaopatrzyć się w jakiś singlowy składak) plus jego "rywalizacja" z zespołem Blur, którego będzie dotyczył ten podpunkt. W czasach zestawiania obu, zespół Albarrna wygrywał z braćmi Gallagherami na poziomie akademickiego luzu i monty pythonowskich drwin z celebrytów i ludzi kochających brukowce. Z czasem coraz bardziej oddalał się od swojego post-specialsowego poletka i na poziomie najlepszego w ich dyskografii albumu zatytułowanego 13 grał juz w jednej lidze z Radiohead





4. Suede. Trzy albumowe highlighty na początku kariery. Świetne połączenie melancholijnych chwil z glam rockowa przebojowością, do tego kilkadziesiąt równie dobrych bisajdów. Duet kompozytorski Butler/Anderson grywał wówczas w tej samej lidze co dekadę wcześniej Marr z Morrisseyem. Potem lekki zjazd w dół i rozpad. Powrót po rozpadzie zaskakująco poprawny, chociaz wydawało się, że 50-letni Brett nie będzie autentyczny w takiej konwencji. Wspomniałem o stronach b singli, zatem...





5. Gdzieś melancholię poczynań RH z okresu Bends kontynuowały z większym lub mniejszym powodzeniem (już w nowej dekadzie) zespoły pokoju Doves czy Elbow. Chyba bardziej lubiłem tych drugich.





6. Mainstream. Zespół, który wydał w roku 1998 swoją pierwszą i jak się okazało jedyną płytę, na którego czele stał Anthony Neale. Koleś był związanych z jakąś dziewczyną z Polski, Kostrzewa grał go w Trójce, a Chłopak zaśpiewał też po angielsku Długość Dźwięku Samotności

https://www.discogs.com/Myslovitz-D%C5%82ugo%C5%9B%C4%87-D%C5%BAwi%C4%99ku-Samotno%C5%9Bci/release/9987720

Wracając do płyty, kilka razy pozamiatali





7. The Verve. Nie pamiętam kiedy się spotkaliśmy. Czy już w czasach słodko-gorzkiej symfonii na wielkomiejskich hymnach czy nieco wcześniej, w okolicach drugiej płyty, którą wygrałem w bydgoskim radiu PiK (bodajże). Piękne przesmyczkowane ballady spotykały u nich siedmiominutowe, psychodeliczne mgły. Pierwsze akceptowałem, drugie kochałem. Nick McCabe miał coś z młodszego Greenwooda





8. Pulp. Oni akurat, mimo muzycznych różnic i braku większych eksperymentów na przestrzeni swojej twórczości, grali od początku w jednej lidze z RH. Może już wcześniej w niej byli. Jarvis Cocker to Midas brytyjskiej muzyki lat 90tych, erudyta, znakomity tekściarz i kompozytor. Tyle, że w przeciwieństwie od Oxfordczyków swój neurotyzm oparli na satyrycznym sarkazmie





A to tylko skrawek złożony z kilku ciekawostek, kilku najważniejszych (najbardziej rozpoznawalnych) grup i kilku podążających za.

PS Co do Very to chodziło mi o składankę studyjną. Koncertówkę w boxie miałem ze trzy lata temu, bo mi znajomy "podarował", ale wiedząc, że jest popyt, sprzedałem ją momentalnie bodajże za 180zł. Przy okazji okazało się, że bohaterka tego utworu - Vera Lynn - zmarła dwa miesiące temu. W wieku 103 lat:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Vera_Lynn
Panowie – drżyjcie! Wink Zerknąłem na swoją kolekcję i przy pomyślnych wiatrach zacznę ją odsłuchiwać jesienią. Widzę w niej sporo zespołów jakby zapomnianych / pomijanych. Ale dziś zaniecham prezentacji. Są wakacje, zatem bawmy się nim wrócimy do innej rzeczywistości.





Kupiłem bodajże wszystkie płyty zapodanego wyżej zespołu. Ta twórczość zdumiewa wielowymiarowością, bo utwór jak np. poniższy, zainspirował Tomasza Beksińskiego do stworzenia niezapomnianej audycji okraszonej cytatami Edgara Allana Poe.





Oczywiście mam wszystkie płytki kolejnej grupy. Takie rytmy albo się lubi, albo nie. Trudno o rozwiązania pośrednie. Jednak mamy lato! Wink





A czy ktoś słyszał o tym (raczej rozrywkowym) zespole? Wydał on jedynie dwie płyty, które kiedyś zaliczano do białych kruków. Nie wiem jak jest dziś. Ten dość ciekawy teledysk polecam obejrzeć do końca.



(10-08-2020, 23:27)Daras napisał(a): [ -> ]A czy ktoś słyszał o tym (raczej rozrywkowym) zespole? Wydał on jedynie dwie płyty, które kiedyś zaliczano do białych kruków. Nie wiem jak jest dziś. Ten dość ciekawy teledysk polecam obejrzeć do końca.
Każdy słuchacz "starej" Trójki zna Red Box.
Wydali 4 płyty: "The Circle & the Square" w 1986, "Motive" w 1990, "Plenty" w 2010 i "Chase the Setting Sun" 2019.
Dzięki za info. Po zdobyciu dwu pierwszych płyt jakoś sobie ubzdurałem, że to koniec kariery Red Box i przestałem śledzić losy zespołu.
I pomyśleć, że teraz wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Kiedyś właściciele sklepów muzycznych pozyskiwali krążki na specjalne zamówienie, a nie było to łatwe.
Zamykajac jeszcze temat RH to kilku wykonawców z tej samej półki, z tego samego okresu, którzy w mniejszym lub większym stopniu mają również status kultowych

Sparklehorse. Kluczowe są tutaj trzy pierwsze płyty: Vivadixiesubmarinetransmissionplot (piękny tytuł Wink), Good Morning Spider, It's a Wonderful Life. Muzycznie ode mnie dwa piękne duety (moje prywatne klasyki od lat) nosowo śpiewającego Marka Linkousa, który 10 lat temu odebrał sobie życie strzałem w serce. Z PJ Harvey oraz z Thomem Yorkiem śpiewającym przez telefon pinkfloydowskie Wish You Were Here









Flaming Lips. Wayne Coyne to cekinowy czarodziej indie muzyki w białym garniturze. Najważniejsze jak dla mnie (i nie tylko) to Yoshimi Battles the Pink Robots oraz wcześniejsze Soft Bulletin. W pewnym momencie mówiło się, że w muzycznej wadze ciężkiej w Anglii rządzi RH, a w Stanach właśnie Lips. Muzyka dla smutnych robotów





Grandaddy. Jason Lytle, kolejny muzyczny szaman z najwyższej półki. Kilka płyt było solidnych, ale wydany 20 lat temu The Sophtware Slump to ich muzyczne opus magnum, która poradziło sobie znakomicie w jednym z najlepszych muzycznych roczników w historii. Tak dla przypomnienia daty zerowej: Lift Yr. Skinny Fists Like Antennas to Heaven!, Kid A, Relationship of Command, The Moon & Antarctica itd. A tutaj kawałek pokazujący jak powinna brzmieć kompozycja progresywna. Utwory będący antytezą dla schematycznego archive'owego Again





The Notwist. Niemcy. Gdzieś tam zasłuchani w trójkowych ekspresach robiliśmy dla dziewczyn składanki na których ich nie brakowało. Mieli kilka albumów, ale ważny jest tutaj głównie Neon Golden





Porcupine Tree - In Absentia Moją ulubioną płytą było Stupid Dream. Gdzieś tam pewnie przez to, że to był okres fascynacji OK Computer, a Stupid było albumem trochę z tej samej muzycznej półki. Cenię Wilsona za pracę jaką wkłada w przygotowywanie remasterów klasycznych płyt, jednak z czasem (poznawaniem dyskografii) zaczęła mnie odpychać "ładność" produkcji jego projektów. Za dokładne to wszystko. Podobnie mam zresztą z twórczością Riverside.

Temple of The Dog W końcu kupiłem (w sobotę bodajże) dokument Twenty Camerona Crowe'a o Pearl Jam. Wtrącę, że wydanie, które funkcjonuje na naszym rynku (niemieckie) ma polskie napisy (także dodatki). Twórca Samotników zdecydowanie dał radę. Mimo, że miał tylko dwie godziny. Sporo unikatowego materiału wideo z początków plus piękne spięcie klamrą właśnie historii Andrew i Edka, gdy ten drugi po raz pierwszy wykonuje Crown Of Thorns z repertuaru MLB. Jest też trochę materiału z sesji TOTD i pokazanie fajnej relacji jaką złapał z nowicjuszem z San Diego, Cornell, który mieszkał wcześniej i przyjaźnił się z Woodem. Głównie fakty bez oceniania i skupienie się na pierwszej dziesięciolatce, do tragicznych wydarzeń z Rosklide w 2000 roku. Załapały się zarówno boje z Ticketmaster, niełatwe początki w relacjach z Nirvaną, podejście do teledysków, współpraca z Youngiem itd. Polecam. Naprawdę świetnie poprowadzona opowieść. 8/10

Do składu pod koniec sesji dołączył nie znany jeszcze wtedy szerokiej publiczności Eddie Vedder, co po części przyczyniło się do powstania Pearl Jam.

Sprostowanie. Tak jak było to opisane w książce Gośki Taklińskiej, jak i w samym dokumencie, Eddie był już wtedy w Seattle i z chłopakami pracował nad repertuarem Mookie Blaylock (fani koszykówki wiedzą o kogo chodzi Wink), przemianowanego na PJ ze względów prawnych (mówi się też, że wczesna nazwa była tylko chwilowym żartem), a sesja odbywała się w między czasie. Zdecydowanie wielka płyta, ale przy tej okazji warto wspomnieć o jeszcze dwóch innych projektach naokołopearljamowych. Three Fish oraz Mad Season. W pierwszy palce maczał Jeff Ament, a liderował Robbie Robb z Tribe After Tribe. W telegraficznym skrócie - rockowe, orientalne jammowanie. W drugim zebrali się faceci po przejściach (w czasie przejść). Z czwórki zostało obecnie dwóch. W tej dwójce jest Mike McCready. Nie ma natomiast już Bakera i Layne Staleya. Above ma bluesowy rodowód i Wake Up, które zabija trochę dramaturgię całości, bo to za genialny utwór na openera. No i na płycie pojawia się gościnnie Mark Lanegan.







Daras przykra sprawa z tym przyjacielem, współczuję.

Muzyka przynosi ukojenie, również w takich chwilach.
Polecam piękny utwór Purcella w dwóch wersjach  - klasycznej i luźniejszej (wszystkie świetne)







Nie byłbym sobą, gdybym nie nawiązał do Bacha  Tongue
Taka "ciekawostka", Bach miał dużo dzieci, bo aż 20, niestety ponad połowa zmarła (13), umarła mu też żona, a wcześniej rodzice jak był dzieckiem. To dość szokująca śmiertelność i za cholerę nie chciałbym żyć w tamtych czasach, choć cudownie byłoby usłyszeć Bacha na żywo.
Myślę, że jest wielce prawdopodobne, iż Bach tworzyl  swój własny doskonały świat właśnie w muzyce, gdzie szukał wytchnienia od trosk dnia codziennego.

Gdyby ktoś się zdecydował na komplet dzieł organowych to polecam nagranie Petera Hurforda:
https://www.amazon.co.uk/Johann-Sebastian-Bach-Organ-Works/dp/B074KWLDX9/ref=sr_1_2?dchild=1&qid=1596623239&refinements=p_32%3APeter+Hurford&s=music&sr=1-2

[Obrazek: 512Zpl-Dm9L._AC_.jpg]
[Obrazek: 81zKpRX3qnL._AC_SL1184_.jpg]

Jest też dostępne na alledrogo, jak ktoś tam musi Smile
https://allegro.pl/oferta/johann-sebastian-bach-the-organ-works-9276950356?utm_feed=aa34192d-eee2-4419-9a9a-de66b9dfae24&utm_source=google&utm_medium=cpc&utm_campaign=_KRK_PLA_Media+-+Muzyka&ev_adgr=Muzyka&gclid=EAIaIQobChMIs9C1quuD6wIVFtGyCh29Nw1wEAQYASABEgLAWfD_BwE

17 CD - komplet nagrywany był przez kilka lat na różnych kontynentach.
Gra z odpowiednim pietyzmem:



Nie boi się też używać tremolo w basie, więc są też utwory gdzie może nam zafundować młot pneumatyczny w mieszkaniu jeżeli posiadamy solidny sprzęt audio  Tongue
Hal napisał:
Daras przykra sprawa z tym przyjacielem, współczuję.

Dzięki. Chyba jesteś empatyczny (?). Smile Najczęściej forumowicze zachowują się jak cyborgi, choć niekiedy wyrażają jakieś emocje poprzez szczerzenie zębów (patrz stosowana emotka). Przecież najważniejsze tu są: ostrość, bitrate, ziarno, metadeane, nowe zakupy itd., itd. Osobiste dygresje dotyczące spraw trudnych należą do rzadkości. OK, rozumiem - przecież dyskutujemy na forum filmowym , a nie stricte towarzyskim.

Przypomnę, że przyjaciel był wiernym bywalcem mojego kina domowego. Także gustował w muzyce z lat 60 – tych. Uwielbiał  tamte klimaty! Wręcz je kochał! Zawsze miałem na podorędziu pakiet płytek CD, które stanowiły niezbędne rekwizyty do naszych spotkań. Smutno mi. Naprawdę jest mi smutno.
Hal, bardzo przypadły mi do gustu klipy drugi oraz trzeci. Masz to wyczucie. Dzięki.

Z Arturem obejrzałem mnóstwo filmów klasycznych, w tym kilka starych musicali. Jednak rozmyślnie wejdę w odmienne trendy. W trakcie dawnej projekcji naszą uwagę zwrócił poniższy utwór. Film sporo poniżej oczekiwać (reżyser „Chicago” z 2002), choć show zacny.



Stron: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14