Powtórka kolejnej trylogii za mną. Jakość DVD, która kiedyś wydawała mi się wystarczająca, niestety nie miała szans w starciu z 55-calowym ekranem. Musiałem siedzieć najdalej jak się da w moim narożniku i włączyć film z lektorem (napisy w rozdzielczości SD wyglądają strasznie!), żeby nie zwracać uwagi na jakość obrazu. Napisałbym, że ewidentnie muszę kupić LOTR w full HD, ale właśnie obejrzałem go po ośmiu latach przerwy i nie sądzę, abym brał się za powtórkę prędzej, niż za kolejnych osiem lat, więc to plany na za szmat czasu.
Drużyna Pierścienia
Po raz pierwszy oglądałem ją w wersji "screener" na komputerze, na wyrywki i chyba nawet nie do końca. Nie miałem pojęcia czym jest LOTR, ominął mnie cały hajp na to widowisko, nie jestem fanem ani gatunku, ani - jak się okazało - Śródziemia i tej historii. Z czasem ją doceniłem (był nawet okres, kiedy miałem "fazę" na te filmy), bo to imponująco zrealizowana przygodówka z kilkoma bardzo dobrymi scenami, która cały czas robi wrażenie szczegółowo dopracowanymi kostiumami, scenografią, pięknymi zdjęciami i fantastyczną muzyką Howarda Shore'a, ale fanem raczej nigdy nie zostanę. Dla FotR
8/10 ode mnie i z perspektywy czasu stwierdzam, że efekty wizualne ustępują tym z
Pearl Harbor, którego Władca pokonał na Oscarach.
Dwie Wieże
To pierwsza część, którą obejrzałem od deski do deski. Ja, mój starszy brat i brat cioteczny od zawsze lubiliśmy kino historyczne i wielkie bitwy, dlatego dopiero gdy usłyszałem o Helmowym Jarze zainteresowałem się Władcą Pierścieni. Finałowa bitwa nadal robi wielkie wrażenie (choć jest krótsza niż zapamiętałem), a przy
Ostatnim przemarszu Entów zawsze dostaje gęsiej skórki. Motyw Rohanu sprawia, że soundtrack do
Dwóch Wież oceniłbym chyba jeszcze wyżej niż ten do Drużyny, a z całej trylogii to część druga ma najlepszy trzeci akt i zakończenie. Problemem bywa tempo i rozbicie drużyny na trzy grupy, bo o ile przygody Aragorna, Legolasa i Gimliego śledzi się super, tak Merry i Pippin są komediowym zapychaczem, a Frodo, Sam i Gollum kręcą się w kółko, przez co nawet gdy znikają na ponad pół godziny, w ogóle mi ich nie brakuje. Niemniej, za ostatnie 40 minut też daję
8/10 i nie wiem czy to nie moja ulubiona część trylogii Jacksona.
Powrót Króla
Bitwa pod Minas Tirith jest bez dwóch zdań epicka, ale wszystko co następuje po niej wlecze się i brakuje tu logiki. Najbardziej rozczarowuje przy tym finał, w którym dziesiątki tysięcy ofiar z bitwy zostały wysprzątane w jeden dzień, Aragorn i jego armia podjeżdżają pod bramy Mordoru, gdzie ich konie wyparowują (WTF? serio, gdzie ta kawaleria, z którą jechali?), wzgórza z których Frodo i Sam obserwowali bramę Mordoru w
Dwóch Wieżach również znikają, tak aby armia orków miała miejsce otoczyć armię ludzi na równinie, a sama bitwa to kilka śmiesznych wstawek twarzy Gandalfa i kilku innych postaci w slo-mo.
O sześciu zakończeniach napisano już chyba wszystko (wolałbym, aby film skończył się klęknięciem przed Hobbitami po koronacji, albo przechyleniem kufla przez nich w Shire).
7/10, bo przy ostatnim rozdziale czułem się już mocno zmęczony.
Oglądałem wersje kinowe, bo uważam, że rozszerzone są dla zagorzałych fanów LOTR, do których się nie zaliczam. Dla mnie są za długie i pogłębiają wrażenie, że to jeden film pocięty na kawałki, albo serial puszczony w trzech maratonach. Wersje kinowe są bardziej zwarte i bardziej... cóż, "kinowe". Brakuje mi w nich tylko wyjaśnienia co to za koń, który znalazł Aragorna w TTT oraz negocjacji z Ustami Saurona (świetna scena).