Filmozercy.com | Forum
Muzyka - Wersja do druku

+- Filmozercy.com | Forum (https://forum.filmozercy.com)
+-- Dział: Pozostałe (https://forum.filmozercy.com/dzial-pozostale--16)
+--- Dział: Na luzie (https://forum.filmozercy.com/dzial-na-luzie)
+--- Wątek: Muzyka (/watek-muzyka)

Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14


RE: Muzyka - Gieferg - 01-09-2020

Cytat:Seven Mary Three
Tych znam za sprawą soundtracku z drugiego Kruka.





Daras napisał(a):Napisałem? Gdzie? Kiedy?

Dobra, Hal 9000, coś się posrało z cytowaniem, a potem już nie sprawdzałem kto to faktycznie napisał.


RE: Muzyka - HAL 9000 - 17-09-2020

"Diva Dance" z "Piątego elementu" w wykonaniu człowieka o imieniu Laura




Oraz omówienie kilku innych ludzkich dokonań w tym temacie:



Nutki, jak ktoś miałby ochotę i czuł się na siłach Tongue
[Obrazek: 1-1b7bd8ab5b.jpg]


RE: Muzyka - HAL 9000 - 08-10-2020

Eddie Van Halen (1955-2020)

[Obrazek: 764c438a74f9112cc49d65b28cdc4797.jpg]

Eruption

Spanish Fly






Van Halen

Sad


RE: Muzyka - Ethan - 18-11-2020

Tym razem ciąg dalszy naokoło post-grunge'owych opowieści...

Marcy Playground. Trochę grani w Trójce na wysokości debiutu (tzw self titled) z 1997 roku. I zawsze powracał tam temat nazwiska wokalisty, bo wiadomo, że my Polacy lubimy jak coś swojsko brzmi. W tym przypadku mowa o Johnie Wozniaku. Wokaliście, gitarzyście i liderze zespołu. Mamy zatem rok 1997 i mały przebój w postaci St. Joe On The School Bus oraz zdecydowanie większy (Sex and Candy)...





A jeżeli jesteśmy przy przebojach to nie można zapomnieć o Uciekającym Pociągu i zespole Soul Asylum. Kapeli, która uprawiała swoją odmianę alternatywnego rocka jeszcze głęboko w latach 80tych, w końcu, która w okresie boomu muzyki ze Seattle wydał (w roku 1992) album Grave Dancers Union. Kilka miesięcy później, już w roku 1993, większość rozgłośni radiowych i muzycznych stacji telewizyjnych grało kilka razy na dobę pochodzące z niej, wybrane na singiel, Runaway Train. Pirner (lider zespołu) spotykał się z Wynoną Ryder (pojawił się z "tego powodu" w epizodzie w Reality Bites), a potem jeszcze siłą rozpędu nagrał w 1995 poprawne Let Your Dim Light Shine. Dalej ich twórczości nie śledziłem, ale widzę, że wciąż nagrywają. Przyjaźń Davida z Kevinem Smithem (fan twórczości zespołu) sprawiła, że Gościu maczał palce przy soundtracku do Chasing Amy, a ich kawałek pojawił się w pierwszych Clerksach





Myśląc o Blind Melon przed oczami staje nam dziewczynka w okularach przebrana za pszczółkę, bohaterka teledysku do najwiekszego ich hitu, No Rain. Był 1992 rok. Ukazał się ich debiut, będący trochę hippisowską wersją grunge'u. Tkwiący gdzieś pomiędzy seattle'owskimi gigantami, a twórczością Black Crowes. Potem krytycy pochylili się nad ich sofomorem w postaci Soup, jednak lider zespołu, Shannon Hoon postanowił przedawkowac dragi i ta sympatyczna, muzyczna historia dobiegła końca





Bush. To trochę historia o wożeniu drzewa do lasu. Goście z Londynu, którzy postanowili uciec od madchesteru czy britpopowych historii, przenieść się do Stanów i tam robić swoją karierę. Ich debiut z 1994 (Sixteen Stone) to kawał świetnego rockowego grania i spory sukces za Atlantykiem (nie tylko zresztą tam). Warto też sięgnąć po jego następcę, który doszedł nawet do 1 miejsca sprzedaży w USA, a w UK wspiął się na 4 miejsce (Razorblade Suitcase). Potem było już coraz słabiej. Jeżeli chodzi o życie osobiste, Gavin Rossdale był przez wiele lat mężem Gwen Stefani (mają trójkę dzieci), a w latach 90tych spotykał się przez moment z wdową po Kurcie, Courtney Love.









Australia też miała swoją Nirvanę w postaci dzieciaków z Silverchair. Jeżeli chodzi o nich, zatrzymałem się na solidnym Neon Ballroom z 1999 roku. Potem tego typu dźwięki wywoływały u mnie co najwyżej mdłości. Wracając do "najlepszych czasów" to kluczowy był debiut w postaci Frogstomp, chociaż ja najczęściej wracałem do wydanego dwa lata później albumu Freak Show (1997). To tam znajdowała się piosenka stanowiąca przez długi czas jingiel mojej audycji w Radiu Grudziądz





Była mowa o polsko brzmiących nazwiskach. W takim razie ciąg dalszy. Tym razem rzecz o Edzie Kowalczyku. I tutaj już taka solidna półka muzyczna. Zespół Live. Ze wskazaniem na ich drugą płytę z 1994 roku. Na Throwing Copper. W samych Stanach album sprzedał się w ponad 8 milionach egzemplarzy lądując na 1 miejscu zarówno w USA jak i w Australii. Na jedynce wylądowało też, siłą rozpędu, poprawne Secret Samadhi, a kilka dobrych piosenek (może już jednak zbyt łzawych) znajdziemy na płycie The Distance to Here. Potem jeszcze było głośno o utworze Overcome, który stał się nieoficjalnym hymnem wydarzeń z 11 września 2001. Jak ktoś pamięta potworka w postaci Jak Zapomnieć zespołu Jeden Osiem L, powinien kojarzyć. Mam nadzieję jednak, że więcej osób utożsamia te dźwięki z oryginałem.





Sponge to już raczej druga/trzecia liga (pojawili się na ścieżce do Mallrats), ale gdzieś w pamięci parę średnich kawałków, głównie z dwóch pierwszych płyt (Rotting Pinata oraz Wax Ecstatic) pozostało. Plus znowu nazwisko wokalisty: Vinnie Dombrowski





Hootie and the Blowfish. Ktos powie coż to za jedni. Rzeczywiście, u nas trochę anonimowi, a to proszę państwa zespół, którego debiut z 1994, płyta Cracked Rear View, sprzedała się w USA w ilości prawie 15 milionów egzemplarzy, co daje mu 19te miejsce w historii tamtejszego rynku. Za jego plecami jest Nevermind, Ten, klasyki Beatlesów, hitowe płyty Def Leppard czy Bon Jovi. W jednym z odcinków serialowi Przyjaciele wybrali się na ich koncert. Muzyka zarówno dla japiszonów, jak i bardziej rozmarzonej części Generacji X.





Potem nagrywali podobne, solidne płyty, które już się tak dobrze nie sprzedawały. Chociaż Fairweather Johnson stało się jeszcze potrójna platyną. Czym to się jadło? Mieliśmy tutaj mieszankę balladowego grunge'u, folku, REMu, ze szczyptą southern rocka.






RE: Muzyka - Gieferg - 18-11-2020

Busha kiedyś słuchałem płytek (a dokładniej rzecz ujmując kaset) Science of Things i Golden State, ale jakoś mnie specjalnie nie porwało, z kolei Silverchair zacząłem od Neon Ballroom i do dzisiaj do kawałków z tej płyty chętnie wracam. Miałem przez jakiś czas na półce Frogstomp ale w studenckich czasach gdy każdy grosz się liczył poszła do komisu w chwili gdy potrzebowałem kasy na coś innego. Aktualnie mam tylko Best Of z dołączonym DVD z teledyskami (akurat zapuściłem parę dni temu i wciąż dobrze wchodzi). Późniejszych płyt po Neon Ballroom nigdy nie słyszałem.

A Soul Asylum lubię ten sztandarowy kawałek, ale nie kojarzę niczego więcej. Może trzeba to zmienić.

Z okołogrunge'owych wciąż chętnie wracam do pierwszej płytki Creeda - My Own Prison (zanim poszli w dość nieciekawym kierunku począwszy od Human Clay), a także Staind - Break The Cycle (choć nie wkręciłem się w resztę twórczości). Obie bledną przy świetnej solowej płycie Jerry'ego Cantrella - Degradation Trip (której oczywiście należy słuchać tylko w wersji dwupłytowej) - osobiście stawiam ją wyżej od większości albumów AIC (oprócz Dirt).












RE: Muzyka - Ethan - 22-11-2020

Tak żeby zamknąć temat radio friendly grunge'u, wyśmiewanego równie mocno jak pudel metal, jeszcze kilka pozycji, które umknęły:

Goo Goo Dolls. Któż nie zna Iris. Chociaż warto wspomnieć, że sama historia zaczęła się jeszcze w drugiej połowie lat 80tych w Buffalo. I tak to zainteresowanie narastało, aż w końcu za sprawą singla z 95 roku (Name) przyszedł pierwszy sukces. Ostatecznie płyta A Boy Named Goo sprzedała się za Atlantykiem w ilości 2 milionów egzemplarzy. No a potem przyszedł czas Dizzy up the Girl oraz Miasta Aniołów. Tym razem muzycy podwoili ilość sprzedanych egzemplarzy, a każda gospodyni domowa nuciła wiadomą piosenkę. Co ciekawe znów mieliśmy akcent swojski. Wokalistą Goo Goo był Johnny Rzeznik. Późniejsza historia jest już raczej bez znaczenia, ale zespół nagrywa nadal, a ówczesne nastolatki pewnie wciąż wspominają swój koledżowy bal i pierwszy taniec, w sytuacjach gdy radio gra Iris, a one dobijają do czterdziestki





Matchbox Twenty. To kolejny zespół fenomen TAM. Yourself or Someone Like You, ich debiut z roku 1996, nie dość, że sprzedał się w ponad 12 milionach egzemplarzy, to jeszcze jest jedną z takich moich ulubionych rzeczy z półki łzawego pop/rocka podmalowanego grunge'owym smutkiem. Takie prywatne guilty pleasure. Wydane cztery lata później Mad Season tez nie było takie złe. Zresztą wielu pamięta też gościnne pojawienie się Roba Thomasa na płycie Santany. Jako, że Matchbox był wtedy na fali, a kariera Carlosa na rozdrożu, wspólna kolaboracja sprawiła, że słynny gitarzysta wrócił na salony. I to głównie właśnie dzięki temu, że wybrał na wokalistę absolutną wówczas gwiazdę w USA. U nas ten wątek był raczej pomijany, bo jednak kto kojarzył jakiś Matchbox 20.









Grant Lee Buffalo. Tutaj już półka z napisem "zacne". Swego czasu był to ulubiony zespół Michaela Stipe'a z REM. No i przede wszystkim byli to autorzy przepięknej płyty zatytułowanej Fuzzy. Kupiłem ją jakimś cudem w pewnym toruńskim komisie płytowym po przeczytaniu entuzjastycznej recenzji w Tylko Rocku (pewnie Kszczotek lub śp Rzewuski pisali). Były lata 90te, a młody człowiek, na pierwszym lub drugim roku, się zasłuchiwał. Ten egzemplarz od ponad 20 lat gości zresztą w płytotece. I może tak średnio tutaj pasują, bo to już bardziej Americana, altcountry czy inne slowcore'y. I ta bardziej zacna muzyka z Ameryki. Jakieś Low, Jeff Buckley, Elliott Smith, Wilco, Red House Painters, Jayhawks...





Wspomnieliście o Creed i Days of the New, dlatego nie będę się powtarzał. Ci drudzy byli takim cover bandem Alice in Chains ale trzeba powiedzieć, że jak ktoś lubi klimaty z Jar of Flies, Sap czy Unplugged, na pewno sie w tych dźwiękach odnajdzie. Ja zatrzymałem się na drugiej płycie, chociaż z trójki też pewnie coś słyszałem. Jedynka chyba najlepsza. Co do Creed to nie mieli łatwo, bo to zespół, którego nikt poważnie nie traktował (chociażby obraźliwe wypowiedzi Veddera z Pearl Jamu). Chociaż debiut na pewno poprawny. Pojawienie się zresztą takich kapel jak oni, (wspomniany też) Staind czy Nickelback przypadło na czasy gdy człowiek zaczynał słuchac już innej muzyki.

Tutaj zresztą zabawny artykuł:

https://www.newsweek.com/nirvana-nevermind-anniversary-bands-502285





Przy okazji tego wątku warto wspomnieć o przyciągających na koncerty tysiące ludzi, bardzo ciekawe projekty pokroju Dave Matthews Band czy Phish. Spadkobiercy tradycji Grateful Dead czy Neila Younga przefiltrowani przez to co działo się w muzyce na początku lat 90tych.

Pomniejsze kapele pokroju Semisonic czy Sister Hazel nie znalazły tutaj swego rozdziału. To chyba tyle. Dziękuję za uwagę.


RE: Muzyka - Gieferg - 23-11-2020

Iris jest i zawsze będzie zajebiste Tongue, ostatnio wrzuciłem cover na skrzypce do filmu z wakacji w Tatrach. Dizzy Up The Girl miało kilka innych fajnych kawałków, słuchałem jeszcze koncertówki z Buffalo no i mieli piosenkę w Transformers.

o Matchbox i Grant Lee pierwsze słyszę, za to swego czasu słuchałem trochę płytki z której pochodzi ten kawałek:





Co do Nickelbacka - mam pewien sentyment do tego ich największego hiciora jako do "kawałka sylwestra 2001/2002", nawet płytkę wtedy kupiłem, ale to była kapela co jednym uchem wpada, a drugim wylatuje i szybko się znudziło i po kolejne albumy już nie sięgnąłem.

Co do pozostałych zespołów z artykułu:
- Puddle of Mudd - kojarzę ze dwa kawałki, które słyszałem w 30 tonach.
- Limp Bizkit - syf
- Seether - pierwsze słyszę


RE: Muzyka - pearlzfan - 21-01-2021

Mała zmiana klimatu, choć korzeniami nadal mocno w latach 90.

Moje dzisiejsze odkrycie. Nie wiem jakim cudem nie weszło mi to pod radar przez prawie 11 lat. Znałem Nightwatchmen i Prophets of Rage a także projekt Zacha One Day as a Lion, ale o Street Sweeper Social Club dowiaduję się w 2021.

Nie wszystko mi leży, ale z tych wszystkich post RATMowych projektów ten mi podchodzi najbardziej (jeszcze może Wakrat Commeforda miał kilka fajnych utworów).

Czuć tu echa funkowego bujania RATMu (choć bez tej ognistej wściekłości w melorecytacjach), ale przebijają się też nostalgiczne riffy rocka spod znaku (późniejszego) Offspringa i... Dog Eat Dog ¯\_(ツ)_/¯

Mój faworyt





I tuż za nim










RE: Muzyka - Gieferg - 21-01-2021

Jedyną znaną mi rzeczą związaną z RATM nadającą się (i to bardzo) do słuchania jest Audioslave.
Powyższego wytrzymałem po 20-30 sekund, potem szybka kuracja z Lynyrd Skynyrd w ramach odtrutki.


RE: Muzyka - pearlzfan - 31-03-2021

Spotify rzadko kiedy podpowiada mi coś fajnego, ale jak już trafi, to w dziesiątkę.

Usłyszałem Holy Mother i mnie zassało. Lajtowe rockowe granie, ale my gawd, jakie oni mają chwytliwe refreny! Oderwać się nie mogę i tak się wkręciłem, że dwóch już nauczyłem się grać na akustyku, bo samego słuchania było mi mało  Big Grin  
Brzmią i wyglądają jak krzyżówka Debbie Harry i Davida Bowie xD

Chętnie posłuchałbym na żywo, najlepiej na jakimś stadionie, bo do takiego grania idealnie się te ich refreny nadają.