Dla mnie to największe rozczarowanie roku obok ostatniego Mission: Impossible (3/10). Nie tak złe jak wspomniane popisy Toma Cruise'a, ale trudno mi nazwać ten film udanym.
Scenariusz robi tutaj niesamowite fikołki, aby jedne z postaci nie zabiły drugich i odwrotnie, i powtarza do porzygu te same motywy przez co ma się wrażenie, że przez kolejne trzy godziny oglądamy jak Quaritch i jego ludzie polują na Sully'ch, a ci albo nieplanowanie się rozłączają, albo któreś z dzieci zostaje porwane. I tak w kółko, aby trwało to aż tyle. A mimo tak monstrualnego metrażu film ciągle gubi bohaterów i gubi się w tym, o kim chce opowiadać. Narratorem jest Lo'ak, ale w środku filmu znika na co najmniej pół godziny. W pewnym momencie na front wychyla się Kiri, ale ją też na dobre pół godziny odstawiamy na ławkę rezerwowych. Varang wydaje się nowym głównym czarnym charakterem, by po przylocie do bazy ludzi praktycznie stać się statystką. W finałowej bitwie* czasami w ogóle można się pogubić co się dzieje (po Cameronie czegoś takiego się nie spodziewałem, nie w scenach akcji, w których był mistrzem) i tak jak w dwójce armia dobrych Na'vi wyparowuje wtedy, gdy scenariusz jej tak każe. Taki z tego plus, że przez zniknięcia nowych postaci, Jake i Neytiri mają większą rolę niż w dwójce. Quaritch chyba też i niesie ze sobą najwięcej humoru.
Kompletnie nie podoba mi się to, jak pokazano tutaj Eywę. W pierwszej części było to doskonale przemyślane, w drugiej - to zakończenie w dzieleniem myśli, w których widzi się swojego zmarłego syna było dla mnie takim: "oł... kej, przełknę to, ale to już maks". W trójce Cameron poszedł o krok dalej i to wchodzenie w świat VR jest tak dosłowne i obdziera to bóstwo z jego mistycyzmu, że dla mnie jest to po prostu nieakceptowalne.
Główny motyw z Pająkiem również ciągnie trójkę w dół, bo tak, jak motyw z dwójki ze zgrywaniem czyjejś świadomości na dysk i przerzucaniem jej do avatarów jawnie leje na część pierwszą, tamtą technologię ludzi i piękno ostatniego cudu, jakiego dokonała Eywa, tak tutaj bohaterowie sikają po majtkach, bo ludziom mogłoby się udać oddychać na Pandorze bez masek, a przecież można by z każdym zrobić to samo, co z płk. Quaritchem i jego ludźmi, i wtedy też by oddychali na Pandorze + mieliby silniejsze, niebieskie ciała ?
*Finałowa bitwa to kopiuj/wklej bitwy z jedynki z dodanymi elementami z dwójki i to wszystko do kwadratu. Zakończenie jest pospieszne i słabe, bo ani nie zastawia na nas jakiegoś haczyka na kolejną część, ani nie prezentuje pełnego zwycięstwa nad ludźmi przegnanymi z Pandory, jak robił to oryginał. To powtórka zakończenia dwójki tylko słabiej w każdym aspekcie.
Bez dwóch zdań jest to najgorszy film Camerona. Kompletnie uleciał urok i prostota oryginału. Oba sequele są skopane scenariuszowo i Cameron w dziwnym kierunku poszedł w rozbudowę tego świata, ale dwójka jeszcze mnie przekonała swoim pięknem oceanu, prostotą i relacjami między bohaterami. W trójce jest już za dużo kombinatoryki i powtarzania. Z tym, że nie podobało mi się IMAX 3D HFR na którym byłem, więc na pewno dam jej drugą szansę na blu-ray w tradycyjnych warunkach.
Jeśli ktoś miał wrażenie, że sequele Matrixa z 2003 były zbędne i psuły oryginał (ja się do tych osób nie zaliczam, oba bardzo lubię i cieszę się, że powstały) to tutaj powinien to odczuć jeszcze bardziej. Nie udało się ani przebić skali wydarzeń z oryginału, ani wymyślić równie zgrabnego zakończenia z happy endem. A pitolenie Camerona, że to dwa osobne filmy okazało się pitoleniem - 2 i 3 są takim samym jednym filmem podzielonym na dwa, jak Potop, czy Kill Bill. Z tym, że Potop czasami jest nawet pospieszny i skracany, aby trwał niecałe 5h, Kill Bill trwa 4h i jest w tym aspekcie idealny, z kolei Avatary 2-3 trwają ponad 6 godzin, a ich akcja trwa krócej i opowiadają mniej od trwającej 2h 42" części pierwszej : P To powinien być jeden max. 3h film.