Uwielbiam Batmany Burtona, lubię batmany Nolana i supermany z Reevesem... ale wczoraj mój wzrok i umysł został brutalnie zgwałcony przez "dzieło" Snydera. Uznaję ten film za wyklęty na równi z Batmanami Schumachera. Fabułę przemilczę - momentami bez ładu i składu, w dodatku pseudofilozoficzne banały na temat ograniczenia władzy Supermena i zupełnie z dupy wyjęta awersja człowieka nietoperza do supermana. Naciągane jak za małe stringi na zbyt grubej dupie. Muzyka to Zimmer + Junkie XL = dla mnie duet idealny, spodziewałem się muzycznej bomby bo do obu mam słabość tymczasem ciężko to nazwać nawet pierdami. Nudziłem się słuchając banałów, męczyłem się patrząc na słabe sceny akcji, irytowałem się boleśnie przewidywalną historią. Erase from memory.... forever - 2/10.
Chyba wypadłem z obiegu jeżeli chodzi o modern super-hero kind of movies.
Chyba wypadłem z obiegu jeżeli chodzi o modern super-hero kind of movies.
