09-05-2017, 18:19
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 09-05-2017, 18:22 przez Szczepan600.)
"Ja to lubie ambitne, głębokie, nowatorskie kino dla koneserów" To jakiś cytat, że faktycznie tak to odbierasz? Wołyń mierzy wyżej i szerzej i tutaj nie ma miejsca na dyskusję, bo inaczej trzeba by uznać, że ktoś to ocenia po seansie 50 filmów na krzyż w życiu. Napisałem, że rozumiem, ze wolisz inne rozwiązania i scenariusze pisane pod schemat. Brzmi jak brzmi, ale jeżeli to prawda (a raczej temu nie zaprzeczasz), to co cię tak tu boli? Wstydzisz się skrycie? Chcesz mnie postawić w takim świetle, by twoje było na wierzchu? Dla mnie luz, naprawdę. Lubisz co ludzi. Kedynie zaskakuje mnie fakt, że ogarniacz filmowy (jakim w moich oczach jesteś) jara się na maxa (dosłownie 10/10) i nawet nie widzi braków i nic mu nie przeszkadza (bo Guilty Pleasure bym skumał, lub proste "to to i to jest złe ale lubię")... no w kiczowatym filmie, który jedynie realizacją wybija się na Polskim polu, bo światowo to już ciut padaka. Sam napisałem "Tak lubisz, to luz". Na starcie myślałem, że rozwiniesz zagadnienia itp. ale dyskusja kończy się na "napisałem recenzję". No i dla mnie w zasadzie ok. Po niej wiem czego szukasz. Ja szukam innych rzeczy (może ambitniejszych. Może nie. Lubię też krwawe horrory ;-) ). Ja średnio znoszę płyciznę, a Miasto44 w moim odczuciu takie jest. Nie zamierzam mówić o nim inaczej, a ty możesz to odczytać jako atak na siebie i swój gust.
A Smarzowski wyłamał się idealnie i - co nie udało się Komasie - oddał chaos wojny totalnie. Widz dostaje wszystkie niezbędne informacje i metafory w szczątkach. To wojna, powinien być zagubiony. Pokazane jest nam to co ważne dla atmosfery i klimatu jaki panuje w świecie bohaterów. Zbudował grozę wojny, podczas gdy Komasa ją po prostu schrzanił efekciarstwem niskich lotów (ziewando nie napięcie). Dziwny jest ten świat? Dziękuję Panie Reżyserze... subtelniej Pan nie potrafił, bo chcieć to może i chciał (Wołyń gniecie Miasto tez muzycznie). Chociaż takie sceny jak ta na cmentarzu mógłby się uratować, gdyby ta historyjka nie była tak wyświechtana i pretekstowa. Gdyby wszystko nie leciało fabularnie jak w mniej udanym serialu TVP czy z książki "Jak napisać historię o miłości i wojnie... opcja 3 trójkąt". Smarzol po tysiąc razy mocniej nas zderza z nędzą, brakiem nadziei i epizodycznością wojny. Wprowadzenie postaci w środku filmu? Super zabieg i szczerze, nie chodzi byś mu kibicował... do tego momentu film już uczy widza, by się nie przyzwyczajać do niczego i nikogo. Był częścią świata i zniknął... prawdziwie dziwny świat. Główna postać to faktycznie prawie nikt. Ale kim miała być prosta dziewczyna ze wsi? Wyszedł awatar dla emocji, ale zabieg jest wygrany chociaż mało komfortowy. Nadal... kino po prostu dojrzalsze i odważniejsze, ale z brakami, które można by poprawić (Zosia mogłoby mieć więcej charakteru, a niektóre sceny jak ta z Popami mogłaby być subtelniejsza itp.).
Ale tak na koniec... zaufam ci i zderzę się z Miastem jeszcze raz. Chętnie zobaczę go w porównaniu do Wołynia (filmu po prostu innego, ale taki nasz tu temat). Wtedy lepiej go będę w stanie rozłożyć na elementy.
A Smarzowski wyłamał się idealnie i - co nie udało się Komasie - oddał chaos wojny totalnie. Widz dostaje wszystkie niezbędne informacje i metafory w szczątkach. To wojna, powinien być zagubiony. Pokazane jest nam to co ważne dla atmosfery i klimatu jaki panuje w świecie bohaterów. Zbudował grozę wojny, podczas gdy Komasa ją po prostu schrzanił efekciarstwem niskich lotów (ziewando nie napięcie). Dziwny jest ten świat? Dziękuję Panie Reżyserze... subtelniej Pan nie potrafił, bo chcieć to może i chciał (Wołyń gniecie Miasto tez muzycznie). Chociaż takie sceny jak ta na cmentarzu mógłby się uratować, gdyby ta historyjka nie była tak wyświechtana i pretekstowa. Gdyby wszystko nie leciało fabularnie jak w mniej udanym serialu TVP czy z książki "Jak napisać historię o miłości i wojnie... opcja 3 trójkąt". Smarzol po tysiąc razy mocniej nas zderza z nędzą, brakiem nadziei i epizodycznością wojny. Wprowadzenie postaci w środku filmu? Super zabieg i szczerze, nie chodzi byś mu kibicował... do tego momentu film już uczy widza, by się nie przyzwyczajać do niczego i nikogo. Był częścią świata i zniknął... prawdziwie dziwny świat. Główna postać to faktycznie prawie nikt. Ale kim miała być prosta dziewczyna ze wsi? Wyszedł awatar dla emocji, ale zabieg jest wygrany chociaż mało komfortowy. Nadal... kino po prostu dojrzalsze i odważniejsze, ale z brakami, które można by poprawić (Zosia mogłoby mieć więcej charakteru, a niektóre sceny jak ta z Popami mogłaby być subtelniejsza itp.).
Ale tak na koniec... zaufam ci i zderzę się z Miastem jeszcze raz. Chętnie zobaczę go w porównaniu do Wołynia (filmu po prostu innego, ale taki nasz tu temat). Wtedy lepiej go będę w stanie rozłożyć na elementy.
