No właśnie, nie do końca sieczkę Jak w sumie fajnie zauważa znajomy w recenzji płyty Willnera, z której pochodzi rzeczony fragment:
"Reguła trzech planów: stosowana z żelazną konsekwencją. Beat bije po oczach, ale jakby odklejał się od głównej treści utworu, idzie swoją krętą ścieżką. Co innego melodyczny szkielet. The Field konsekwentnie korzysta z zapętlania krótkich sampli przez kilka (do dziesięciu) sekund by zaraz zastąpić je kolejnym dopełniającym się loopem. To jest minimalny cykl, jakim się w utworze posługuje, ale zwykle te cykle wypełnia przynajmniej trzema odcinkami. Wzorowym przykładem jest otwierający płytę „Over The Ice”. Okres zawiera długi, instrumentalny wyłącznie fragment oraz dwie podobne do siebie pętle złożone z jednej wyśpiewanej samogłoski, urwanej „e” lub „i”. Te cykle po kilkukrontym powtórzeniu przecina inny moduł, który w zamyśle jest odpowiedzią na poprzedni schemat. Znowu kilkukrotne jego odtworzenie i powrót do początkowych dźwięków. To wszystko na planie drugim, trzeci służy dopowiedzeniu poprzedniego poprzez syntezatorowe wstawki, perkusję, zrobienie miejsca na zazębienie się cykli. (mowa tu oczywiście o całej płycie, nie tylko omawianym utworze)."
A o samym Everyday: "...Na papierze być może cały zamysł wypada blado, ale wystarczy posłuchać bardziej tanecznych „The Little Heart Beats So Fast” lub „Everday”, by zrozumieć kreatywność The Field. W tym ostatnim, na wysokości 2:38, Willner na chwilę wprowadza krótki sample wokalu, zwiastujący przejście w stan tanecznej ekstazy. I rzeczywiście przez kilka chwil wydaje się jakbyśmy trafili na parkiet dobrego klubu, ale to tylko złudzenie, dyskotekowy beat wtapia się w drobiazgową filozofię utworu. Ce n’est pas Mylo. „From Here We Go Sublime” jest albumem w tym sensie różnorodnym, że ani na moment nie popada w bezmyślny autoplagiat. Tworzy całość i takiego samego holistycznego podejścia oczekuje od słuchacza, testując jego cierpliwość w dziesięciominutowym, polarnym „The Deal” czy też sprawdzając jego wytrzymałość w tytułowym closerze, brzmiącym jak brudna, zawieszająca się w odtwarzaczu płyty"
Plus jeszcze fragment recenzji na Porcysie: "Dresiarska potrzeba rytmu i prostoty godzi się tutaj z naszymi gustami wysublimowanymi, jak to niektórzy jeszcze mówią niezależnymi, z chęcią posłuchania w jakimkolwiek sensie MBV no i właśnie from here we go sublime".
Nie będę bronił konwencji (chociaż Kompakt czy Ninja Tune nie wydają przypadkowych rzeczy spod znaku vanbuurenowego umca-umca ), ale warto pochylić się chociażby nad koncertem Alexa na Offie w 2009 roku, który był dla ludzi siedzących w temacie muzyki elektronicznej, przeżyciem pokoleniowym Gdzieś gdzie zmęczenie po całodniowym bieganiu między scenami spotyka żegnająca się z nami noc
Czymś czym dla mnie był rok wcześniej koncert Caribou w Mysłowicach, w czasach gdy Dan dzielił po równo parkiet z psychodelicznością stricte rockowego składu.
"Reguła trzech planów: stosowana z żelazną konsekwencją. Beat bije po oczach, ale jakby odklejał się od głównej treści utworu, idzie swoją krętą ścieżką. Co innego melodyczny szkielet. The Field konsekwentnie korzysta z zapętlania krótkich sampli przez kilka (do dziesięciu) sekund by zaraz zastąpić je kolejnym dopełniającym się loopem. To jest minimalny cykl, jakim się w utworze posługuje, ale zwykle te cykle wypełnia przynajmniej trzema odcinkami. Wzorowym przykładem jest otwierający płytę „Over The Ice”. Okres zawiera długi, instrumentalny wyłącznie fragment oraz dwie podobne do siebie pętle złożone z jednej wyśpiewanej samogłoski, urwanej „e” lub „i”. Te cykle po kilkukrontym powtórzeniu przecina inny moduł, który w zamyśle jest odpowiedzią na poprzedni schemat. Znowu kilkukrotne jego odtworzenie i powrót do początkowych dźwięków. To wszystko na planie drugim, trzeci służy dopowiedzeniu poprzedniego poprzez syntezatorowe wstawki, perkusję, zrobienie miejsca na zazębienie się cykli. (mowa tu oczywiście o całej płycie, nie tylko omawianym utworze)."
A o samym Everyday: "...Na papierze być może cały zamysł wypada blado, ale wystarczy posłuchać bardziej tanecznych „The Little Heart Beats So Fast” lub „Everday”, by zrozumieć kreatywność The Field. W tym ostatnim, na wysokości 2:38, Willner na chwilę wprowadza krótki sample wokalu, zwiastujący przejście w stan tanecznej ekstazy. I rzeczywiście przez kilka chwil wydaje się jakbyśmy trafili na parkiet dobrego klubu, ale to tylko złudzenie, dyskotekowy beat wtapia się w drobiazgową filozofię utworu. Ce n’est pas Mylo. „From Here We Go Sublime” jest albumem w tym sensie różnorodnym, że ani na moment nie popada w bezmyślny autoplagiat. Tworzy całość i takiego samego holistycznego podejścia oczekuje od słuchacza, testując jego cierpliwość w dziesięciominutowym, polarnym „The Deal” czy też sprawdzając jego wytrzymałość w tytułowym closerze, brzmiącym jak brudna, zawieszająca się w odtwarzaczu płyty"
Plus jeszcze fragment recenzji na Porcysie: "Dresiarska potrzeba rytmu i prostoty godzi się tutaj z naszymi gustami wysublimowanymi, jak to niektórzy jeszcze mówią niezależnymi, z chęcią posłuchania w jakimkolwiek sensie MBV no i właśnie from here we go sublime".
Nie będę bronił konwencji (chociaż Kompakt czy Ninja Tune nie wydają przypadkowych rzeczy spod znaku vanbuurenowego umca-umca ), ale warto pochylić się chociażby nad koncertem Alexa na Offie w 2009 roku, który był dla ludzi siedzących w temacie muzyki elektronicznej, przeżyciem pokoleniowym Gdzieś gdzie zmęczenie po całodniowym bieganiu między scenami spotyka żegnająca się z nami noc
Czymś czym dla mnie był rok wcześniej koncert Caribou w Mysłowicach, w czasach gdy Dan dzielił po równo parkiet z psychodelicznością stricte rockowego składu.