Bondy z Brosnanem przypomniane, zaliczone:
GoldenEye. Najsłabszy w zestawie. Próbujący się odnaleźć w pozimnowojennych czasach. Jeżeli chodzi o wizualność brosnanowego Bonda to stanowi on ideał. Patrzysz Pierce myślisz Bond. On sam też w każdej części w porządku. Chociaż mocno szufladkowany w swoich postawach. Powiedziałbym: przewidywalny. Natomiast Bean jako przeciwnik marny, a Scorupco to najsłabsza dziewczyna Bonda ever (nigdy nie widziałem póki co części z Craigem). Dobre cameo pojawiających się też potem Robbie Coltrane'a (Żukowski) oraz Joe Don Bakera (Jack Wade). 4/10
Dużo lepiej jest w Jutro nie Umiera nigdy. Przerysowany Pryce jako Carver nawiązuje do dawnych przeciwników Bonda, a widowiskowe pościgi naprawdę mocne (z Chinką na motocyklu oraz z "pustym" samochodem naprawdę ok. Dobry, nie bombastyczne, akcyjniak. Z inicjalnym puszczaniem oka w kierunku Chin. Ponad 20 lat później świat wygląda inaczej. Chińczycy ekonomicznie siłują się z Ameryką, a Anglicy zaliczyli brexit. 6/10
Śmierć nadejdzie jutro. Sporo fajnych motywów jest niszczonych przez zbytnią widowiskowość (rozmach) i niedorzeczność pewnych sytuacji. Ja wiem, że od Bonda nie wymaga się realizmu, ale w samolocie i na lodowcu to jednak mamy klimaty, których nie spotyka się nawet w kinie superboohaterskim. Słaby główny przeciwnik i dwie spoko dziewczyny. 5/10
Powrót do Draculi Coppoli. Bardzo niedzisiejsze jest to kino. A przecież to był kinowy hit. I sam aż byłem zaskoczony, bo sto lat go nie widziałem. Przepięknie zrealizowany (ach te cienie w zamku), crossoverowy gatunkowo. Czasem poważny, czasem groteskowy, czasem kpiący z konwencji. Ma się wrażenie, że Coppola inspirował się tutaj nade wszystko Burtonem czy Gilliamem (sceny z Waitsem). I jedynie ta historia była juz tak często opowiadana, a ja bezgranicznie kocham Noosferatu Herzoga. Dlatego te skromne 7/10
Jako naczelny lewak tego forum chciałbym też mocno zaprotestować przeciwko nazywaniu netflixa lewackim (nie łączmy lewackości z liberalizmem, po ostatniej aferze z Jandą dodatkowo z elitowym neoliberalizmem) Lewacki to jest Ken Loach. Lewacki i wybitny. Facet ma 84 lata i robi absolutne perełki we współczesnym kinie. Po prześwietnym Blake'u dał nam między oczy Sorry We Missed You (Nie ma nas w domu). Ken ma niesamowity dar przepięknie ciepłego pokazywania swoich bohaterów. Dodajmy bohaterów, o których rzadko upomina się X muza. Nie inaczej jest tym razem. Chociaż mam wrażenie, że w tym nowym filmie poziom depresyjności i beznadziei jest dużo większy u niego niż wcześniej. Mam nadzieję, że będzie jeszcze jeden film, bo tak nie można kończyć panie Loach. 7/10
GoldenEye. Najsłabszy w zestawie. Próbujący się odnaleźć w pozimnowojennych czasach. Jeżeli chodzi o wizualność brosnanowego Bonda to stanowi on ideał. Patrzysz Pierce myślisz Bond. On sam też w każdej części w porządku. Chociaż mocno szufladkowany w swoich postawach. Powiedziałbym: przewidywalny. Natomiast Bean jako przeciwnik marny, a Scorupco to najsłabsza dziewczyna Bonda ever (nigdy nie widziałem póki co części z Craigem). Dobre cameo pojawiających się też potem Robbie Coltrane'a (Żukowski) oraz Joe Don Bakera (Jack Wade). 4/10
Dużo lepiej jest w Jutro nie Umiera nigdy. Przerysowany Pryce jako Carver nawiązuje do dawnych przeciwników Bonda, a widowiskowe pościgi naprawdę mocne (z Chinką na motocyklu oraz z "pustym" samochodem naprawdę ok. Dobry, nie bombastyczne, akcyjniak. Z inicjalnym puszczaniem oka w kierunku Chin. Ponad 20 lat później świat wygląda inaczej. Chińczycy ekonomicznie siłują się z Ameryką, a Anglicy zaliczyli brexit. 6/10
Śmierć nadejdzie jutro. Sporo fajnych motywów jest niszczonych przez zbytnią widowiskowość (rozmach) i niedorzeczność pewnych sytuacji. Ja wiem, że od Bonda nie wymaga się realizmu, ale w samolocie i na lodowcu to jednak mamy klimaty, których nie spotyka się nawet w kinie superboohaterskim. Słaby główny przeciwnik i dwie spoko dziewczyny. 5/10
Powrót do Draculi Coppoli. Bardzo niedzisiejsze jest to kino. A przecież to był kinowy hit. I sam aż byłem zaskoczony, bo sto lat go nie widziałem. Przepięknie zrealizowany (ach te cienie w zamku), crossoverowy gatunkowo. Czasem poważny, czasem groteskowy, czasem kpiący z konwencji. Ma się wrażenie, że Coppola inspirował się tutaj nade wszystko Burtonem czy Gilliamem (sceny z Waitsem). I jedynie ta historia była juz tak często opowiadana, a ja bezgranicznie kocham Noosferatu Herzoga. Dlatego te skromne 7/10
Jako naczelny lewak tego forum chciałbym też mocno zaprotestować przeciwko nazywaniu netflixa lewackim (nie łączmy lewackości z liberalizmem, po ostatniej aferze z Jandą dodatkowo z elitowym neoliberalizmem) Lewacki to jest Ken Loach. Lewacki i wybitny. Facet ma 84 lata i robi absolutne perełki we współczesnym kinie. Po prześwietnym Blake'u dał nam między oczy Sorry We Missed You (Nie ma nas w domu). Ken ma niesamowity dar przepięknie ciepłego pokazywania swoich bohaterów. Dodajmy bohaterów, o których rzadko upomina się X muza. Nie inaczej jest tym razem. Chociaż mam wrażenie, że w tym nowym filmie poziom depresyjności i beznadziei jest dużo większy u niego niż wcześniej. Mam nadzieję, że będzie jeszcze jeden film, bo tak nie można kończyć panie Loach. 7/10