Kilka razy sugerowałem, że warto niekiedy „poszperać” w przeszłości aby lepiej zrozumieć teraźniejszość. „Śpiewak z jazzbandu” (1927) wart jest uwagi. To porządna rekonstrukcja mogąca wytyczać ścieżki innym rewitalizacjom cyfrowym. Pierwszy w historii film dźwiękowy (przynajmniej oficjalnie) stanowi przyczynek do kilu przemyśleń. Kurna, nie chcę przynudzać (można by naprawdę sporo napisać), zatem tylko jednak kwestia. Płynne przejścia od kadrów niemych do udźwiękowionych sporo mówią o dawnej grze aktorskiej. W lot można zrozumieć z jakich powodów wyrażano kiedyś siebie tak, a nie inaczej.
Jeśli mam dobrą intuicję, to z klasyki czerpali / czerpią twórcy bardziej współcześni. Czy mówi komuś coś dwukrotnie „wyartykułowane” w „Śpiewaku” zdanie: The show goes on!
EDIT:
Może jeszcze słówko. Skoro „Śpiewaka” okrzyknięto pierwszym filmem dźwiękowym, to uprawnione wyda się założenie, że to także pionierski film stricte muzyczny. Osoby kolekcjonujące wszelkiej maści musicale najprawdopodobniej podzielą mój pogląd, że obraz z roku 1927 zdefiniował reguły, którym powinien podlegać gatunek. „Kalkowanie” trwa. Kilka luźnych spostrzeżeń:
1. Przyszły mistrz estrady musi mieć skomplikowaną przeszłość oraz kłody rzucane pod nogi.
2. Oczywiście prędzej lub później na ekranie gości płomienny romans, pojawiają się dylematy natury moralnej.
3. Nierzadko w tego typu produkcjach ktoś znienacka umiera, w najlepszym razie zaczyna chorować.
4. Finał, co do zasady, to widowiskowy koncert dla niezliczonej rzeszy wielbicieli talentu głównego bohatera.
The show goes on!
Jeśli mam dobrą intuicję, to z klasyki czerpali / czerpią twórcy bardziej współcześni. Czy mówi komuś coś dwukrotnie „wyartykułowane” w „Śpiewaku” zdanie: The show goes on!
EDIT:
Może jeszcze słówko. Skoro „Śpiewaka” okrzyknięto pierwszym filmem dźwiękowym, to uprawnione wyda się założenie, że to także pionierski film stricte muzyczny. Osoby kolekcjonujące wszelkiej maści musicale najprawdopodobniej podzielą mój pogląd, że obraz z roku 1927 zdefiniował reguły, którym powinien podlegać gatunek. „Kalkowanie” trwa. Kilka luźnych spostrzeżeń:
1. Przyszły mistrz estrady musi mieć skomplikowaną przeszłość oraz kłody rzucane pod nogi.
2. Oczywiście prędzej lub później na ekranie gości płomienny romans, pojawiają się dylematy natury moralnej.
3. Nierzadko w tego typu produkcjach ktoś znienacka umiera, w najlepszym razie zaczyna chorować.
4. Finał, co do zasady, to widowiskowy koncert dla niezliczonej rzeszy wielbicieli talentu głównego bohatera.
The show goes on!
„Ja paryskimi perfumami się nie perfumuję... Ja jeden wiem co tej ziemi jest potrzebne”.