Radiohead - OK Computer Też umieściłem w zestawie i jest to jedyny album który mam w oryginale na trzech nośnikach (MC, LP, CD). Po latach jedynym "mankamentem" wydaje się być to, że trochę brakuje mu motoryki brzmienia, która pojawiła się na następnym (wspomnianym), fenomenalnym Kid A. No i głos Yorke'a po latach w swoim depresyjnym neurotyzmie nie ściska za gardło jak kiedyś i czasem drażni fałszerstwami Warto przy okazji wspomnieć o tym co Sebas delikatnie naszkicował, czyli o brytyjskiej muzyce (naokoło radiogłowej) okresu po-madchesterskiego:
1. Unbelievable Truth. Nie był to może wybitny zespół ale miał na koncie dwie solidne płyt (trzeciej nie słuchałem) plus przepięknego bisajda w postaci Dune Sea. Ale co najbardziej istotne wokalistą był w nim młodszy brat Thoma, (mający za sobą studia w Moskwie) Andy
2. Mansun. RH udało się porwać krytyków oraz fanów, w przypadku zespołu Paula Drapera, trochę zabrakło tych drugich, chociaż znam kilku naprawdę zdeklarowanych sympatyków także w naszym kraju
3. Padła nazwa Oasis. Naprawdę sympatyczny zespół, ze swoim czasem i miłością brytyjskiej klasy średniej (muszę kiedys zaopatrzyć się w jakiś singlowy składak) plus jego "rywalizacja" z zespołem Blur, którego będzie dotyczył ten podpunkt. W czasach zestawiania obu, zespół Albarrna wygrywał z braćmi Gallagherami na poziomie akademickiego luzu i monty pythonowskich drwin z celebrytów i ludzi kochających brukowce. Z czasem coraz bardziej oddalał się od swojego post-specialsowego poletka i na poziomie najlepszego w ich dyskografii albumu zatytułowanego 13 grał juz w jednej lidze z Radiohead
4. Suede. Trzy albumowe highlighty na początku kariery. Świetne połączenie melancholijnych chwil z glam rockowa przebojowością, do tego kilkadziesiąt równie dobrych bisajdów. Duet kompozytorski Butler/Anderson grywał wówczas w tej samej lidze co dekadę wcześniej Marr z Morrisseyem. Potem lekki zjazd w dół i rozpad. Powrót po rozpadzie zaskakująco poprawny, chociaz wydawało się, że 50-letni Brett nie będzie autentyczny w takiej konwencji. Wspomniałem o stronach b singli, zatem...
5. Gdzieś melancholię poczynań RH z okresu Bends kontynuowały z większym lub mniejszym powodzeniem (już w nowej dekadzie) zespoły pokoju Doves czy Elbow. Chyba bardziej lubiłem tych drugich.
6. Mainstream. Zespół, który wydał w roku 1998 swoją pierwszą i jak się okazało jedyną płytę, na którego czele stał Anthony Neale. Koleś był związanych z jakąś dziewczyną z Polski, Kostrzewa grał go w Trójce, a Chłopak zaśpiewał też po angielsku Długość Dźwięku Samotności
https://www.discogs.com/Myslovitz-D%C5%82ugo%C5%9B%C4%87-D%C5%BAwi%C4%99ku-Samotno%C5%9Bci/release/9987720
Wracając do płyty, kilka razy pozamiatali
7. The Verve. Nie pamiętam kiedy się spotkaliśmy. Czy już w czasach słodko-gorzkiej symfonii na wielkomiejskich hymnach czy nieco wcześniej, w okolicach drugiej płyty, którą wygrałem w bydgoskim radiu PiK (bodajże). Piękne przesmyczkowane ballady spotykały u nich siedmiominutowe, psychodeliczne mgły. Pierwsze akceptowałem, drugie kochałem. Nick McCabe miał coś z młodszego Greenwooda
8. Pulp. Oni akurat, mimo muzycznych różnic i braku większych eksperymentów na przestrzeni swojej twórczości, grali od początku w jednej lidze z RH. Może już wcześniej w niej byli. Jarvis Cocker to Midas brytyjskiej muzyki lat 90tych, erudyta, znakomity tekściarz i kompozytor. Tyle, że w przeciwieństwie od Oxfordczyków swój neurotyzm oparli na satyrycznym sarkazmie
A to tylko skrawek złożony z kilku ciekawostek, kilku najważniejszych (najbardziej rozpoznawalnych) grup i kilku podążających za.
PS Co do Very to chodziło mi o składankę studyjną. Koncertówkę w boxie miałem ze trzy lata temu, bo mi znajomy "podarował", ale wiedząc, że jest popyt, sprzedałem ją momentalnie bodajże za 180zł. Przy okazji okazało się, że bohaterka tego utworu - Vera Lynn - zmarła dwa miesiące temu. W wieku 103 lat:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Vera_Lynn
1. Unbelievable Truth. Nie był to może wybitny zespół ale miał na koncie dwie solidne płyt (trzeciej nie słuchałem) plus przepięknego bisajda w postaci Dune Sea. Ale co najbardziej istotne wokalistą był w nim młodszy brat Thoma, (mający za sobą studia w Moskwie) Andy
2. Mansun. RH udało się porwać krytyków oraz fanów, w przypadku zespołu Paula Drapera, trochę zabrakło tych drugich, chociaż znam kilku naprawdę zdeklarowanych sympatyków także w naszym kraju
3. Padła nazwa Oasis. Naprawdę sympatyczny zespół, ze swoim czasem i miłością brytyjskiej klasy średniej (muszę kiedys zaopatrzyć się w jakiś singlowy składak) plus jego "rywalizacja" z zespołem Blur, którego będzie dotyczył ten podpunkt. W czasach zestawiania obu, zespół Albarrna wygrywał z braćmi Gallagherami na poziomie akademickiego luzu i monty pythonowskich drwin z celebrytów i ludzi kochających brukowce. Z czasem coraz bardziej oddalał się od swojego post-specialsowego poletka i na poziomie najlepszego w ich dyskografii albumu zatytułowanego 13 grał juz w jednej lidze z Radiohead
4. Suede. Trzy albumowe highlighty na początku kariery. Świetne połączenie melancholijnych chwil z glam rockowa przebojowością, do tego kilkadziesiąt równie dobrych bisajdów. Duet kompozytorski Butler/Anderson grywał wówczas w tej samej lidze co dekadę wcześniej Marr z Morrisseyem. Potem lekki zjazd w dół i rozpad. Powrót po rozpadzie zaskakująco poprawny, chociaz wydawało się, że 50-letni Brett nie będzie autentyczny w takiej konwencji. Wspomniałem o stronach b singli, zatem...
5. Gdzieś melancholię poczynań RH z okresu Bends kontynuowały z większym lub mniejszym powodzeniem (już w nowej dekadzie) zespoły pokoju Doves czy Elbow. Chyba bardziej lubiłem tych drugich.
6. Mainstream. Zespół, który wydał w roku 1998 swoją pierwszą i jak się okazało jedyną płytę, na którego czele stał Anthony Neale. Koleś był związanych z jakąś dziewczyną z Polski, Kostrzewa grał go w Trójce, a Chłopak zaśpiewał też po angielsku Długość Dźwięku Samotności
https://www.discogs.com/Myslovitz-D%C5%82ugo%C5%9B%C4%87-D%C5%BAwi%C4%99ku-Samotno%C5%9Bci/release/9987720
Wracając do płyty, kilka razy pozamiatali
7. The Verve. Nie pamiętam kiedy się spotkaliśmy. Czy już w czasach słodko-gorzkiej symfonii na wielkomiejskich hymnach czy nieco wcześniej, w okolicach drugiej płyty, którą wygrałem w bydgoskim radiu PiK (bodajże). Piękne przesmyczkowane ballady spotykały u nich siedmiominutowe, psychodeliczne mgły. Pierwsze akceptowałem, drugie kochałem. Nick McCabe miał coś z młodszego Greenwooda
8. Pulp. Oni akurat, mimo muzycznych różnic i braku większych eksperymentów na przestrzeni swojej twórczości, grali od początku w jednej lidze z RH. Może już wcześniej w niej byli. Jarvis Cocker to Midas brytyjskiej muzyki lat 90tych, erudyta, znakomity tekściarz i kompozytor. Tyle, że w przeciwieństwie od Oxfordczyków swój neurotyzm oparli na satyrycznym sarkazmie
A to tylko skrawek złożony z kilku ciekawostek, kilku najważniejszych (najbardziej rozpoznawalnych) grup i kilku podążających za.
PS Co do Very to chodziło mi o składankę studyjną. Koncertówkę w boxie miałem ze trzy lata temu, bo mi znajomy "podarował", ale wiedząc, że jest popyt, sprzedałem ją momentalnie bodajże za 180zł. Przy okazji okazało się, że bohaterka tego utworu - Vera Lynn - zmarła dwa miesiące temu. W wieku 103 lat:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Vera_Lynn