1) Ten projekt to w ogóle paranoja/ żenada - nie był tworzony, bo ktoś miał pomysł na film o tej postaci, tylko Warner podpisał kontrakt z The Rockiem w 2007 i szukał superbohera DC pod swoją gwiazdę. Znaleźli, a potem rozwijali go w bólach przez 15 lat, byleby zaspokoić ego ich gwiazdki i wpasować go w to tragiczne uniwersum. Black Adam jest przeciwnikiem Shazama i JL, nie mam pojęcia po co robić z niego antybohatera/ superbohatera swojego filmu, tzn. wiem czemu, bo Dwayne tak chciał... <rolleyes> Anyway, opinie po pokazach testowych były negatywne, a film przeszedł dwukrotne dokrętki, więc na każdym etapie zapowiada się to źle.
2) Zwiastun (podobnie jak dwa poprzednie) jest fatalny pod każdym względem. Kolega z forum BC świetnie porównał trailery tego filmu do fake-trailera "Dawn of The Seven" z The Boys - zajawki, która miała być przesadnie patetyczna, mieć najbardziej nadużywany color-grading w obecnym kinie rozrywkowym i ogólnie być zgrywą z trailerów kina superhero zrobioną według wszelkich możliwych schematów. Warner tak reklamuje swój film na serio.
3) O ile sam zwiastun może sobie lecieć ujęcie po ujęciu utartymi schematami, tak sam film już nie powinien tego zapowiadać. Jest inaczej - odrzutowiec pod boiskiem do koszykówki z X-Menów, sceny z kuloodpornym superbohaterem na pustyni i jego starcie z odrzutowcami z Iron Mana, kadrowanie i ruchy kamery jakby kręcił to dawny Michael Bay, lub Snyder sprzed DCEU. Tu nie ma nic oryginalnego, wszystko wygląda jak odpady z innych filmów rozrywkowych z ostatnich lat.
4) O tym jak tragicznie budowane jest DCEU mógłbym napisać książkę, a po zwiastunie Adama widzę, że doszłyby kolejne akapity. Rozumiem, że Amanda Weller zarządza Task Force X (choć to, skąd w tym świecie są jakieś supernaturalne istoty, skoro Clark podróżował po świecie naście lat i żadnej nie spotkał już od Suicide Squad z 2016 pozostaje tajemnicą), ale w Peacemakerze okazuje się też, że ma telefon zaufania do Ligi Sprawiedliwości (choć ta nigdy w tym świecie nie była nazwana "Ligą Sprawiedliwości" i w ogóle poza jedną akcją na zadupiu w Rosji, o której nikt nie wiedział, nie funkcjonuje -- chyba że off-screen między kolejnymi gniotami DCEU --), ale jak widać to również ona dowodzi "Amerykańskim Stowarzyszeniem Sprawiedliwości", którego członkowie zostali dokoptowani do tego filmu. Czemu, jak i po co? No jak to, bo Wiola Davis ma kontrakt i trzeba jakimiś cameosami łączyć ten film z resztą smietnika.
5) Powaga z jaką The Rock gra w tym komputerowym gniocie i jak go reklamuje (jako wielką zmianę w DCEU), jest rozbrajająca.
Myślę, że wszystko wytłumaczyłem. Za darmo, na HBO Max, jak już naprawdę nie będę miał co robić, może obejrzę.
Obejrzałem Black Adama. Zgodnie z oczekiwaniami - to nie był dobry film.
Zacznę od tego, że jest zrzynką ze wszystkiego. Najpierw trochę 300, potem Lara Croft: Tomb Raider, później na zmianę trochę X-Menów, trochę z innej części X-Menów, scena kopiuj/wklej z Superman Returns i... jeszcze trochę X-Menów. Pojawia się tu nawet pokolorowana wersja Storm, Ant-Man w masce Deadpoola i DC-owa wersja Doktora Strange'a. W finale następuje (szoker!) walka z CGI-monstrosity (jak w co najmniej pięciu poprzednich filmach DCU), bitwa przeciw faceless-army i w końcu zakończenie, w którym Adam już ma powiedzieć wiadomą frazę, ale następuje cięcie na tytuł, jak chociażby w Fant4stic Josha Tranka i Czasie Ultrona. Zero własnych pomysłów, zero oryginalności, same klisze. Gdyby ktoś mi powiedział, że to nie człowiek, a sztuczna inteligencja przez którą przepuszczono setkę dotychczas powstałych filmów superbohaterkich napisała scenariusz, uwierzyłbym. Ilość ekspozycji w dialogach to pikuś w porównaniu z wypowiedzeniem nazwy "Kahndaq" (ktoś był w stanie policzyć ile razy padła? Myślę że z setkę).
Okropny scenariusz swoją drogą, ale najgorszy ponownie jest worldbuilding, czyli powtórka z BvS i pierwszego sezonu Peacemakera. Pewien chłopak czyta w tym filmie komiksy o Wonder Woman - okej, ale w tym świecie nikt nigdy nie nazywa w ten sposób postaci granej przez Gal Gadot (tylko w niekanonicznym SnyderCut). Czemu jest tutaj "Wonder Woman"? Bo w naszym świecie jest i twórcy uznają, że w takim razie tam też. Chłopak pyta Adama czy jest szybszy od Flasha - jakiego "Flasha"? Postać Ezry Millera w filmowych świecie DC do czasu JL tylko "popychała ludzi i uciekała z miejsca zdarzenia". Poza starciem ze Steppenwolfem na jakimś zadupiu w Rosji nigdy nie ratował świata, żaden cywil go jeszcze nie widział, a nazwę "Flash" wymyślił sobie w crossoverze z serialami CW i nie wiemy czy nawet jego znajomi superbohaterowie tak go nazywają, a co dopiero zwykli ludzie. Skąd wiedzą, że taki bohater istnieje i jaki nosi pseudonim - odp. bo w naszym świecie go znamy. Kim jest drużyna Justice Society? Nie uważam że aby wprowadzić grupę bohaterów trzeba robić im solowe filmy (jak w MCU) czego najlepszym przykładem są chociażby X-Men Bryana Singera. Tylko że w X-Men jasno wyjaśniono skąd cudowne zdolności u części populacji naszej planety, kim jest tytułowa drużyna, w jaki sposób i w jakim celu powstała. Tyle. Kiedy i jak powstało "Stowarzyszenie Sprawiedliwości"? Nie wiem. Kim jest ten Jastrząb, skąd ma zamek z sci-bazą pod boiskiem do koszykówki i skąd ma swoje moce? Nie wiem. Kim jest podróbka Storm i skąd ma swoje zdolności? Nie wiem. Kim Jest Dr. Fate i jakie ma konkretnie zdolności / skąd je zdobył? Nie wiem. Kim jest Atom Smasher(?) i skąd ma swoje zdolności? Nie wiem. W 2016 roku DC wprowadziło nazwę "meta-ludzi" (dzięki, Zack! ) i uznali, że skoro są tacy ludzie na Ziemi, to mogą tworzyć swój świat dokładnie jak X-Menów, choć nie uzasadnili skąd są, dlaczego tutaj są i na jakiej zasadzie funkcjonują w naszym świecie. Są i już. Jak chcesz widzu wiedzieć więcej to przeczytaj jakiś z miliona komiksów wydanych przez nasze wydawnictwo w ciągu ostatnich 90-lat. Nie klei się to ani z pozostałymi filmami świata DC, ani nie jest dobrze napisana w tym konkretnym filmie. Współczuję widzom, dla których to był pierwszy kontakt z serią DCU, bo sądzę że niewiele zrozumieli (ja jak widać też).
Najgorszym pod tym względem elementem jest postać Amandy Weller. Viola Davis pewnie ma $poko kontrakt by występować w kolejnych produkcjach DC, a Warner pragnie jej Oscarową twarzą spinać swój świat w jedną całość, ale kompletnie im to nie wychodzi. W obu Suicide Squad jest agentką rządową, która tworzy swoją jednostkę z cudacznych przestępców (tyle), by w Peacemakerze okazać się osobą posiadającą numer alarmowy do Justice League (zresztą, jakiego "Justice League"? Nigdy w tym świecie nie nazwano tak drużyny i poza jedną bójką ze Steppenwolfem na zadupiu w Rosji nawet nie wiemy czy dalej funkcjonowała!), a tutaj okazuje się w ogóle bogiem, który ma wiedzę absolutną o wszystkim, dowodzi Justice Society, Supermanem, a na biegunie ma gigantyczne, tajne więzienie pod wodą. Jak już wspomniałem o tym więzieniu - co to za niezniszczalne samoloty i fruwające motory? W Black Adamie technologia na Ziemi wygląda jakby pochodziła z Gwiezdnych wojen. Superman po śmierci ojca podróżował po planecie próbując dowiedzieć się kim jest i skąd pochodzi (Man of Steel) i nic nie znalazł, a tutaj świat wygląda jak jakiś sci-fi XXII wiek. Jakby spojrzeć na filmy trzeciej fazy MCU, a potem na pierwszego Iron Mana to też dostrzeże się przepaść dzielącą świat przedstawiony, ale Marvel wprowadzał swoich bohaterów, ich światy oraz wpływ na nasz/ naszą technologię powoli, produkcja po produkcji, rok po roku. DC nie zrobiło w tej kwestii nic. Okazuje się, że cywile znają Ligę Sprawiedliwości, znają Wonder Woman, Flasha, Aquamana, Batmana, Superman, są ich fanami, a w świecie jest pełno tajnych baz i statków kosmicznych, a wszystko to ponieważ... nie wiem, najwyraźniej najciekawsze zdarzyło się pomiędzy filmami DCU, bo na pewno nie w nich. Ew. odpowiedź B - ponieważ tak było w komiksach, więc przeczytajcie komiksy to zrozumiecie...
Całość trwa tylko 125 minut, ale na pół godziny przed końcem i tak zerkałem już na zegarek. Zabójcze tempo, bardzo dużo akcji, tylko co z tego skoro przez większość czasu są to pojedynki "meta-ludzi", którzy nie mogą zrobić sobie krzywdy i nie wiem jakie konkretnie mają zdolności. Tłuką się dwie, a czasami nawet pięć komputerowych kukiełek, z tym że nie ma to żadnego ładunku emocjonalnego, żadnej wagi, żadnego napięcia. Jaume Collet-Serra to nie nowicjusz, więc sceny akcji są sprawnie zrealizowane, wizualnie jest to atrakcyjniejszy film od połowy produkcji konkurencji, ale i tak zaskoczyło mnie jak często wykłada się na najprostszych zagrywkach. Np. Adam widzi finał Dobrego, złego i brzydkiego w telewizji - okej, to oczywisty foreshadowing, pewnie sam stoczy podobne starcie w filmie. No i toczy, ale już 10 minut później! Za szybko, przez co scena ta nie robi wrażenia jakie robiłaby gdyby odnosiła się do czegoś, czego nie widzieliśmy "dopiero co". O wiele lepiej pod tym względem wypada budowany przez cały film gag z catchphrase głównego bohatera.
Da się przez to przemęczyć i pewnie czerpać jakąś przyjemność, bo i dużo się dzieje, i jest trochę humoru (ze dwa razy się zaśmiałem) i nawet tytułowy antybohater ma jakąś historię (choć wszelkie twisty są mega-przewidywalne), ale patrząc szerzej - to bardzo zły film. Scenariusz, reżysera, wykonanie, postacie - nic tu nie wyszło, chyba że patrzymy na to dzieło przez pryzmat znajomości aktorów i historii komiksowych. Ale chyba nie tak to powinno wyglądać, prawda? Największe plusy Czarnego Adama? Powrót Cavilla do roli Supermana i to, że BvS nie wypada już tak źle, kiedy zestawi się go z tym filmem...
02-04-2023, 10:08 (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03-04-2023, 11:06 przez Wiles.)
Wczoraj miałem nieszczęście obejrzeć to "dzieło". Liczyłem przynajmniej na przeciętne kino superbohaterskie (takie 5/10), a otrzymałem jeszcze mniej. W tym w filmie nie ma prawie nic przyciągającego uwagę. To takie byle co, zapchajdziura. Przeciętny pod względem aktorskim, lichym pod względem dialogów, a fabuła... fabuła po prostu jest.
No i pytanie zadawane od jakiegoś czasu dość często, co u licha jest z tymi efektami specjalnymi? Dlaczego CGI wygląda w filmach superbohaterskich coraz gorzej? W przypadku "Black Adam" autentycznie miałem wrażenie, że patrzę momentami na twór pokroju intra do jakiejś gry komputertowej. Ten film wygląda potwornie sztucznie. Odpaliłem sobie dla przypomnienia "Man of Steel" (sceny na Kryptonie, ostatnia walka) i to nadal robi doskonałem wrażenie. Przez moment myślałem, że może to pamięć płata mi figle, ale nie... To nadal wygląda świetnie! A "Black Adam"? Dramat. Na prawdę żal mi DC. Lubię "Man of Steel", bardzo lubię "BvS", "Aquaman" też jest całkiem sympatyczny, ale to tyle. Z każdym kolejnym filmem stwierdzam, że to nie ma sensu.
Ode mnie 3/10.