23-11-2022, 09:29
Obejrzałem Black Adama. Zgodnie z oczekiwaniami - to nie był dobry film.
Zacznę od tego, że jest zrzynką ze wszystkiego. Najpierw trochę 300, potem Lara Croft: Tomb Raider, później na zmianę trochę X-Menów, trochę z innej części X-Menów, scena kopiuj/wklej z Superman Returns i... jeszcze trochę X-Menów. Pojawia się tu nawet pokolorowana wersja Storm, Ant-Man w masce Deadpoola i DC-owa wersja Doktora Strange'a. W finale następuje (szoker!) walka z CGI-monstrosity (jak w co najmniej pięciu poprzednich filmach DCU), bitwa przeciw faceless-army i w końcu zakończenie, w którym Adam już ma powiedzieć wiadomą frazę, ale następuje cięcie na tytuł, jak chociażby w Fant4stic Josha Tranka i Czasie Ultrona. Zero własnych pomysłów, zero oryginalności, same klisze. Gdyby ktoś mi powiedział, że to nie człowiek, a sztuczna inteligencja przez którą przepuszczono setkę dotychczas powstałych filmów superbohaterkich napisała scenariusz, uwierzyłbym. Ilość ekspozycji w dialogach to pikuś w porównaniu z wypowiedzeniem nazwy "Kahndaq" (ktoś był w stanie policzyć ile razy padła? Myślę że z setkę).
Okropny scenariusz swoją drogą, ale najgorszy ponownie jest worldbuilding, czyli powtórka z BvS i pierwszego sezonu Peacemakera. Pewien chłopak czyta w tym filmie komiksy o Wonder Woman - okej, ale w tym świecie nikt nigdy nie nazywa w ten sposób postaci granej przez Gal Gadot (tylko w niekanonicznym SnyderCut). Czemu jest tutaj "Wonder Woman"? Bo w naszym świecie jest i twórcy uznają, że w takim razie tam też. Chłopak pyta Adama czy jest szybszy od Flasha - jakiego "Flasha"? Postać Ezry Millera w filmowych świecie DC do czasu JL tylko "popychała ludzi i uciekała z miejsca zdarzenia". Poza starciem ze Steppenwolfem na jakimś zadupiu w Rosji nigdy nie ratował świata, żaden cywil go jeszcze nie widział, a nazwę "Flash" wymyślił sobie w crossoverze z serialami CW i nie wiemy czy nawet jego znajomi superbohaterowie tak go nazywają, a co dopiero zwykli ludzie. Skąd wiedzą, że taki bohater istnieje i jaki nosi pseudonim - odp. bo w naszym świecie go znamy. Kim jest drużyna Justice Society? Nie uważam że aby wprowadzić grupę bohaterów trzeba robić im solowe filmy (jak w MCU) czego najlepszym przykładem są chociażby X-Men Bryana Singera. Tylko że w X-Men jasno wyjaśniono skąd cudowne zdolności u części populacji naszej planety, kim jest tytułowa drużyna, w jaki sposób i w jakim celu powstała. Tyle. Kiedy i jak powstało "Stowarzyszenie Sprawiedliwości"? Nie wiem. Kim jest ten Jastrząb, skąd ma zamek z sci-bazą pod boiskiem do koszykówki i skąd ma swoje moce? Nie wiem. Kim jest podróbka Storm i skąd ma swoje zdolności? Nie wiem. Kim Jest Dr. Fate i jakie ma konkretnie zdolności / skąd je zdobył? Nie wiem. Kim jest Atom Smasher(?) i skąd ma swoje zdolności? Nie wiem. W 2016 roku DC wprowadziło nazwę "meta-ludzi" (dzięki, Zack!
) i uznali, że skoro są tacy ludzie na Ziemi, to mogą tworzyć swój świat dokładnie jak X-Menów, choć nie uzasadnili skąd są, dlaczego tutaj są i na jakiej zasadzie funkcjonują w naszym świecie. Są i już. Jak chcesz widzu wiedzieć więcej to przeczytaj jakiś z miliona komiksów wydanych przez nasze wydawnictwo w ciągu ostatnich 90-lat. Nie klei się to ani z pozostałymi filmami świata DC, ani nie jest dobrze napisana w tym konkretnym filmie. Współczuję widzom, dla których to był pierwszy kontakt z serią DCU, bo sądzę że niewiele zrozumieli (ja jak widać też).
Najgorszym pod tym względem elementem jest postać Amandy Weller. Viola Davis pewnie ma $poko kontrakt by występować w kolejnych produkcjach DC, a Warner pragnie jej Oscarową twarzą spinać swój świat w jedną całość, ale kompletnie im to nie wychodzi. W obu Suicide Squad jest agentką rządową, która tworzy swoją jednostkę z cudacznych przestępców (tyle), by w Peacemakerze okazać się osobą posiadającą numer alarmowy do Justice League (zresztą, jakiego "Justice League"? Nigdy w tym świecie nie nazwano tak drużyny i poza jedną bójką ze Steppenwolfem na zadupiu w Rosji nawet nie wiemy czy dalej funkcjonowała!), a tutaj okazuje się w ogóle bogiem, który ma wiedzę absolutną o wszystkim, dowodzi Justice Society, Supermanem, a na biegunie ma gigantyczne, tajne więzienie pod wodą. Jak już wspomniałem o tym więzieniu - co to za niezniszczalne samoloty i fruwające motory? W Black Adamie technologia na Ziemi wygląda jakby pochodziła z Gwiezdnych wojen. Superman po śmierci ojca podróżował po planecie próbując dowiedzieć się kim jest i skąd pochodzi (Man of Steel) i nic nie znalazł, a tutaj świat wygląda jak jakiś sci-fi XXII wiek. Jakby spojrzeć na filmy trzeciej fazy MCU, a potem na pierwszego Iron Mana to też dostrzeże się przepaść dzielącą świat przedstawiony, ale Marvel wprowadzał swoich bohaterów, ich światy oraz wpływ na nasz/ naszą technologię powoli, produkcja po produkcji, rok po roku. DC nie zrobiło w tej kwestii nic. Okazuje się, że cywile znają Ligę Sprawiedliwości, znają Wonder Woman, Flasha, Aquamana, Batmana, Superman, są ich fanami, a w świecie jest pełno tajnych baz i statków kosmicznych, a wszystko to ponieważ... nie wiem, najwyraźniej najciekawsze zdarzyło się pomiędzy filmami DCU, bo na pewno nie w nich. Ew. odpowiedź B - ponieważ tak było w komiksach, więc przeczytajcie komiksy to zrozumiecie...
Całość trwa tylko 125 minut, ale na pół godziny przed końcem i tak zerkałem już na zegarek. Zabójcze tempo, bardzo dużo akcji, tylko co z tego skoro przez większość czasu są to pojedynki "meta-ludzi", którzy nie mogą zrobić sobie krzywdy i nie wiem jakie konkretnie mają zdolności. Tłuką się dwie, a czasami nawet pięć komputerowych kukiełek, z tym że nie ma to żadnego ładunku emocjonalnego, żadnej wagi, żadnego napięcia. Jaume Collet-Serra to nie nowicjusz, więc sceny akcji są sprawnie zrealizowane, wizualnie jest to atrakcyjniejszy film od połowy produkcji konkurencji, ale i tak zaskoczyło mnie jak często wykłada się na najprostszych zagrywkach. Np. Adam widzi finał Dobrego, złego i brzydkiego w telewizji - okej, to oczywisty foreshadowing, pewnie sam stoczy podobne starcie w filmie. No i toczy, ale już 10 minut później! Za szybko, przez co scena ta nie robi wrażenia jakie robiłaby gdyby odnosiła się do czegoś, czego nie widzieliśmy "dopiero co". O wiele lepiej pod tym względem wypada budowany przez cały film gag z catchphrase głównego bohatera.
Da się przez to przemęczyć i pewnie czerpać jakąś przyjemność, bo i dużo się dzieje, i jest trochę humoru (ze dwa razy się zaśmiałem) i nawet tytułowy antybohater ma jakąś historię (choć wszelkie twisty są mega-przewidywalne), ale patrząc szerzej - to bardzo zły film. Scenariusz, reżysera, wykonanie, postacie - nic tu nie wyszło, chyba że patrzymy na to dzieło przez pryzmat znajomości aktorów i historii komiksowych. Ale chyba nie tak to powinno wyglądać, prawda? Największe plusy Czarnego Adama? Powrót Cavilla do roli Supermana i to, że BvS nie wypada już tak źle, kiedy zestawi się go z tym filmem...
Zacznę od tego, że jest zrzynką ze wszystkiego. Najpierw trochę 300, potem Lara Croft: Tomb Raider, później na zmianę trochę X-Menów, trochę z innej części X-Menów, scena kopiuj/wklej z Superman Returns i... jeszcze trochę X-Menów. Pojawia się tu nawet pokolorowana wersja Storm, Ant-Man w masce Deadpoola i DC-owa wersja Doktora Strange'a. W finale następuje (szoker!) walka z CGI-monstrosity (jak w co najmniej pięciu poprzednich filmach DCU), bitwa przeciw faceless-army i w końcu zakończenie, w którym Adam już ma powiedzieć wiadomą frazę, ale następuje cięcie na tytuł, jak chociażby w Fant4stic Josha Tranka i Czasie Ultrona. Zero własnych pomysłów, zero oryginalności, same klisze. Gdyby ktoś mi powiedział, że to nie człowiek, a sztuczna inteligencja przez którą przepuszczono setkę dotychczas powstałych filmów superbohaterkich napisała scenariusz, uwierzyłbym. Ilość ekspozycji w dialogach to pikuś w porównaniu z wypowiedzeniem nazwy "Kahndaq" (ktoś był w stanie policzyć ile razy padła? Myślę że z setkę).
Okropny scenariusz swoją drogą, ale najgorszy ponownie jest worldbuilding, czyli powtórka z BvS i pierwszego sezonu Peacemakera. Pewien chłopak czyta w tym filmie komiksy o Wonder Woman - okej, ale w tym świecie nikt nigdy nie nazywa w ten sposób postaci granej przez Gal Gadot (tylko w niekanonicznym SnyderCut). Czemu jest tutaj "Wonder Woman"? Bo w naszym świecie jest i twórcy uznają, że w takim razie tam też. Chłopak pyta Adama czy jest szybszy od Flasha - jakiego "Flasha"? Postać Ezry Millera w filmowych świecie DC do czasu JL tylko "popychała ludzi i uciekała z miejsca zdarzenia". Poza starciem ze Steppenwolfem na jakimś zadupiu w Rosji nigdy nie ratował świata, żaden cywil go jeszcze nie widział, a nazwę "Flash" wymyślił sobie w crossoverze z serialami CW i nie wiemy czy nawet jego znajomi superbohaterowie tak go nazywają, a co dopiero zwykli ludzie. Skąd wiedzą, że taki bohater istnieje i jaki nosi pseudonim - odp. bo w naszym świecie go znamy. Kim jest drużyna Justice Society? Nie uważam że aby wprowadzić grupę bohaterów trzeba robić im solowe filmy (jak w MCU) czego najlepszym przykładem są chociażby X-Men Bryana Singera. Tylko że w X-Men jasno wyjaśniono skąd cudowne zdolności u części populacji naszej planety, kim jest tytułowa drużyna, w jaki sposób i w jakim celu powstała. Tyle. Kiedy i jak powstało "Stowarzyszenie Sprawiedliwości"? Nie wiem. Kim jest ten Jastrząb, skąd ma zamek z sci-bazą pod boiskiem do koszykówki i skąd ma swoje moce? Nie wiem. Kim jest podróbka Storm i skąd ma swoje zdolności? Nie wiem. Kim Jest Dr. Fate i jakie ma konkretnie zdolności / skąd je zdobył? Nie wiem. Kim jest Atom Smasher(?) i skąd ma swoje zdolności? Nie wiem. W 2016 roku DC wprowadziło nazwę "meta-ludzi" (dzięki, Zack!
) i uznali, że skoro są tacy ludzie na Ziemi, to mogą tworzyć swój świat dokładnie jak X-Menów, choć nie uzasadnili skąd są, dlaczego tutaj są i na jakiej zasadzie funkcjonują w naszym świecie. Są i już. Jak chcesz widzu wiedzieć więcej to przeczytaj jakiś z miliona komiksów wydanych przez nasze wydawnictwo w ciągu ostatnich 90-lat. Nie klei się to ani z pozostałymi filmami świata DC, ani nie jest dobrze napisana w tym konkretnym filmie. Współczuję widzom, dla których to był pierwszy kontakt z serią DCU, bo sądzę że niewiele zrozumieli (ja jak widać też).Najgorszym pod tym względem elementem jest postać Amandy Weller. Viola Davis pewnie ma $poko kontrakt by występować w kolejnych produkcjach DC, a Warner pragnie jej Oscarową twarzą spinać swój świat w jedną całość, ale kompletnie im to nie wychodzi. W obu Suicide Squad jest agentką rządową, która tworzy swoją jednostkę z cudacznych przestępców (tyle), by w Peacemakerze okazać się osobą posiadającą numer alarmowy do Justice League (zresztą, jakiego "Justice League"? Nigdy w tym świecie nie nazwano tak drużyny i poza jedną bójką ze Steppenwolfem na zadupiu w Rosji nawet nie wiemy czy dalej funkcjonowała!), a tutaj okazuje się w ogóle bogiem, który ma wiedzę absolutną o wszystkim, dowodzi Justice Society, Supermanem, a na biegunie ma gigantyczne, tajne więzienie pod wodą. Jak już wspomniałem o tym więzieniu - co to za niezniszczalne samoloty i fruwające motory? W Black Adamie technologia na Ziemi wygląda jakby pochodziła z Gwiezdnych wojen. Superman po śmierci ojca podróżował po planecie próbując dowiedzieć się kim jest i skąd pochodzi (Man of Steel) i nic nie znalazł, a tutaj świat wygląda jak jakiś sci-fi XXII wiek. Jakby spojrzeć na filmy trzeciej fazy MCU, a potem na pierwszego Iron Mana to też dostrzeże się przepaść dzielącą świat przedstawiony, ale Marvel wprowadzał swoich bohaterów, ich światy oraz wpływ na nasz/ naszą technologię powoli, produkcja po produkcji, rok po roku. DC nie zrobiło w tej kwestii nic. Okazuje się, że cywile znają Ligę Sprawiedliwości, znają Wonder Woman, Flasha, Aquamana, Batmana, Superman, są ich fanami, a w świecie jest pełno tajnych baz i statków kosmicznych, a wszystko to ponieważ... nie wiem, najwyraźniej najciekawsze zdarzyło się pomiędzy filmami DCU, bo na pewno nie w nich. Ew. odpowiedź B - ponieważ tak było w komiksach, więc przeczytajcie komiksy to zrozumiecie...

Całość trwa tylko 125 minut, ale na pół godziny przed końcem i tak zerkałem już na zegarek. Zabójcze tempo, bardzo dużo akcji, tylko co z tego skoro przez większość czasu są to pojedynki "meta-ludzi", którzy nie mogą zrobić sobie krzywdy i nie wiem jakie konkretnie mają zdolności. Tłuką się dwie, a czasami nawet pięć komputerowych kukiełek, z tym że nie ma to żadnego ładunku emocjonalnego, żadnej wagi, żadnego napięcia. Jaume Collet-Serra to nie nowicjusz, więc sceny akcji są sprawnie zrealizowane, wizualnie jest to atrakcyjniejszy film od połowy produkcji konkurencji, ale i tak zaskoczyło mnie jak często wykłada się na najprostszych zagrywkach. Np. Adam widzi finał Dobrego, złego i brzydkiego w telewizji - okej, to oczywisty foreshadowing, pewnie sam stoczy podobne starcie w filmie. No i toczy, ale już 10 minut później! Za szybko, przez co scena ta nie robi wrażenia jakie robiłaby gdyby odnosiła się do czegoś, czego nie widzieliśmy "dopiero co". O wiele lepiej pod tym względem wypada budowany przez cały film gag z catchphrase głównego bohatera.
Da się przez to przemęczyć i pewnie czerpać jakąś przyjemność, bo i dużo się dzieje, i jest trochę humoru (ze dwa razy się zaśmiałem) i nawet tytułowy antybohater ma jakąś historię (choć wszelkie twisty są mega-przewidywalne), ale patrząc szerzej - to bardzo zły film. Scenariusz, reżysera, wykonanie, postacie - nic tu nie wyszło, chyba że patrzymy na to dzieło przez pryzmat znajomości aktorów i historii komiksowych. Ale chyba nie tak to powinno wyglądać, prawda? Największe plusy Czarnego Adama? Powrót Cavilla do roli Supermana i to, że BvS nie wypada już tak źle, kiedy zestawi się go z tym filmem...
