Kolejny zaraz po Hostiles pozytywny westernowy mózgojeb. Tym razem jest to produkcja europejska z amerykańskimi gwiazdami, czyli pełna przemocy bez kompromisów piącha w ryj. Ciekawy koncept ala Pulp Fiction - film podzielono na rozdziały pomieszane niechronologicznie, ale sprawna narracja, ciekawi bohaterowie i główny wątek pojebanego Pastora ( ukłony dla Guy Pearce - wygląda tu jak Abraham Lincoln ale bardziej po ciemnej posranej stronie mocy ) sprawnie je łączy dzięki temu zagmatwana linia czasu nie męczy, wręcz wyczekuje się z zaciekawieniem finałowego rozwiązania. W skrócie >> do małego miasteczka przyjeżdża kontrowersyjny Pastor któremu nie w smak medyczne perypetie miejscowej dziewczyny, która specjalizuje się odbieraniem porodów. Kiedy jeden z porodów odbywający się akurat w domu Bożym wymyka się z pod kontroli Pastor zaczyna odpierdzielać niezłe Hostelowe gówna i historia rusza z kopyta trzymając widza w napięciu do samego końca. Generalnie nie ma tutaj większych zgrzytów no może pierwszy akt staje się nieco głupi kiedy w dalszej części dowiadujemy się kim jest i o co chodzi Pastorowi ale tak czy siak zaraz po Hostiles jest to drugi Westernowy Kocur z cyklu trzeba zobaczyć 9/10
PS. podziękowania dla Wolfmana i Czuubakka za delikatne naprowadzenie mnie na ten filmowy rodzynek