Hacksaw Ridge - czyli wielki come back Mela na stołek reżyserski po dziesięciu latach absencji. Film opowiada o pierwszym w historii żołnierzu, który otrzymał jedno największych amerykańskich odznaczeń za zasługi na polu bitwy, nie dotykając przy tym ani razu broni. Dla mnie dla fana twórczości Mela ( tej aktorskiej i reżyserskiej), to nie lada gratka. Oceny zbiera wyśmienite: rozmachem sekwencji wojennych przyrównywany jest do Szeregowca Ryana i ponoć jest to jedno z jego największych osiągnięć po kultowym Braveheart. Jak jest naprawdę zobaczymy, seans zabukowany na dziś o 20:45. Nie mogę się doczekać 

Unboxing >> YouTube

Jakiś mocniejszy zarost cokolwiek coby sprawiło, że uwierzyłbym w tego faceta ( Colinowi Farrelowi wąsik i dłuższe włosy pomogły w Miami Vice
. Liczyłem na to, że Mel sprawi, że zmienię opinię o tym lalusiu...jednak tak się nie stało.Myślę, że film skorzystał gdyby obsadzili tę rolę jakimś no namem, albo aktorem zauważalnym, ale jeszcze szukającym złotego strzału. No nic czasu nie cofnę, no to wymienię pozytywy. Jak na 45 milionowy budżet i niewielkie lokacje do popisu, to film wygląda jakby był zrobiony za trzy razy tyle. Widać rękę znakomitego reżysera, który wykorzystuje wszelkie środki, aby to wszystko jakoś wyglądało. Sekwencje bitewne brutalnością prawie, że dorównują Szeregowcowi, inaczej jest to najlepszy film ukazujący kampanię na Pacyfiku. Bezproblemowo zjada na śniadanie wszelkie seriale HBO, Cienkie czerwone linie itp. Pochwalę też kreację Hugo Weaving aka agent Smith z Matrixa. Wiarygodnie ukazał podejście do wojny i jej tragicznych skutków. Tak więc wszystko pięknie ładnie gdyby nie on... i ta cukierkowość, która z postawy nieco innego aktora w tej roli byłaby bardziej wiarygodna i miałby u mnie spokojnie 9/10, a tak za całość i kapitalną realizację 7/10.