W okolicach Halloween postanowiłem po raz kolejny obejrzeć obraz Macieja Wrony z roku 2015. Krążek BD kupiłem w Niemczech, gdyż według mojej wiedzy tylko tam ukazał się w wysokiej rozdzielczości.
Gdzieś na forum zamieściłem już swoją skromną recenzję. Ale to miejsce jest bardziej odpowiednie, tym bardziej, że dawny opis nieco wzbogaciłem.
Lubię czarny humor, lecz tym razem raczej nie było mi do śmiechu. „Demon” to film poważny i głęboki. Podczas projekcji swoje Ja „podzieliłem” na dwie części. Ta mniejsza zauważała specyficzny dowcip, druga – większa – celebrowała resztę. Marcin Wrona zabrał mnie w podróż po zakamarkach ludzkiej duszy. Sposób, w jaki reżyser obnażył postaci z wesela przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Czy aby na pewno oglądałem film polski?
Kim jesteśmy? Kto naszymi oczyma oglądał weselnych gości? Czy demony istnieję gdzieś poza nami? W jaki sposób na drodze introspekcji można dotrzeć do swojego jestestwa? Jacy się okażemy po ewentualnym upadku na samo dno? Czy damy radę wstać?
Film ogląda się „szybko”. Po niedługim czasie zaczynamy „uczestniczyć” w libacji.
Bez trudu w „Demonie” dostrzegłem odniesienia do genialnego „Wesela” (2004) W. Smarzowskiego, czy nawet leciwego filmu A. Wajdy o tym samym tytule. W każdym przypadku narodowe przywary Polaków zostały ukazane z pietyzmem.
M. Wrona z całą pewnością został niedoceniony (patrz np. niewygórowana nota z Filmweb). Według mnie „Demon” to najlepszy polski film grozy obok „Matki Joanny od Aniołów” (1961).
Jakże smutno mi z powodu śmierci pana Marcina. Zabrzmi to egoistycznie, ale powinien on żyć aby tworzyć takie dzieła jak „Demon”. Kto teraz będzie w stanie odzwierciedlić w rodzimym kinie poglądy Carla Gustava Junga? Anima i animus Polaków zostały pogrzebane wraz z pana odejściem (w domyśle M. Wrony). Dlaczego? Bo kilka dni po projekcji na powrót wydamy się sobie wspaniali, a ratując własne ego będziemy żywcem składać do grobu bliźnich.
Dziękuję panie Marcinie za przejmujący film. Natychmiast po projekcji wiedziałem, że wpiszę tu 9 / 10.
Do „Demona” będę wracał. Wesela trwa...
Gdzieś na forum zamieściłem już swoją skromną recenzję. Ale to miejsce jest bardziej odpowiednie, tym bardziej, że dawny opis nieco wzbogaciłem.
Lubię czarny humor, lecz tym razem raczej nie było mi do śmiechu. „Demon” to film poważny i głęboki. Podczas projekcji swoje Ja „podzieliłem” na dwie części. Ta mniejsza zauważała specyficzny dowcip, druga – większa – celebrowała resztę. Marcin Wrona zabrał mnie w podróż po zakamarkach ludzkiej duszy. Sposób, w jaki reżyser obnażył postaci z wesela przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Czy aby na pewno oglądałem film polski?
Kim jesteśmy? Kto naszymi oczyma oglądał weselnych gości? Czy demony istnieję gdzieś poza nami? W jaki sposób na drodze introspekcji można dotrzeć do swojego jestestwa? Jacy się okażemy po ewentualnym upadku na samo dno? Czy damy radę wstać?
Film ogląda się „szybko”. Po niedługim czasie zaczynamy „uczestniczyć” w libacji.
Bez trudu w „Demonie” dostrzegłem odniesienia do genialnego „Wesela” (2004) W. Smarzowskiego, czy nawet leciwego filmu A. Wajdy o tym samym tytule. W każdym przypadku narodowe przywary Polaków zostały ukazane z pietyzmem.
M. Wrona z całą pewnością został niedoceniony (patrz np. niewygórowana nota z Filmweb). Według mnie „Demon” to najlepszy polski film grozy obok „Matki Joanny od Aniołów” (1961).
Jakże smutno mi z powodu śmierci pana Marcina. Zabrzmi to egoistycznie, ale powinien on żyć aby tworzyć takie dzieła jak „Demon”. Kto teraz będzie w stanie odzwierciedlić w rodzimym kinie poglądy Carla Gustava Junga? Anima i animus Polaków zostały pogrzebane wraz z pana odejściem (w domyśle M. Wrony). Dlaczego? Bo kilka dni po projekcji na powrót wydamy się sobie wspaniali, a ratując własne ego będziemy żywcem składać do grobu bliźnich.
Dziękuję panie Marcinie za przejmujący film. Natychmiast po projekcji wiedziałem, że wpiszę tu 9 / 10.
Do „Demona” będę wracał. Wesela trwa...
„Ja paryskimi perfumami się nie perfumuję... Ja jeden wiem co tej ziemi jest potrzebne”.