08-05-2017, 15:02
Co do tego, co Mateusz pisałeś o Kraglinie, zwróciłem na to specjalnie uwagę przy drugim seansie i wygląda to tak, że w scenie, w której rozpoczyna się bunt, Kraglin po prostu nie wytrzymuje i wygarnia Yondu pretensje, które do niego miał, swoją zazdrość spowodowaną tym, jak Yondu traktuje Quilla i jak bardzo jest wobec niego spolegliwy. Że Kraglin jest głupiutki, to się nie spodziewa, że wszyscy natychmiast to podchwycą i zrobi się rewolta. Później już ewidentnie czuje się z tym buntem nieswojo i szuka okazji, żeby się z tego wycofać, ale jednocześnie nie zginąć jak jego pozostali przyjaciele.
W ogóle po dwóch seansach mój zachwyt tym filmem się utrzymał. Największym minusami są zdecydowanie sceny łażenia po pałacu Ego, który wyjaśnia ekspozycję oraz trochę problematyczna scena, w której Yondu, Rocket i Baby Groot z uśmiechem na ustach mordują całą zbuntowaną załogę ale mimo wszystko jest to chyba najbardziej poruszający emocjonalnie (od śmiechu po wzruszenie) i bogaty pod względem tematycznym film Marvela. Bardzo dużo elementów filmu dobrze znosi bardzo bliską analizę, ot choćby taka rzecz, jak piosenka "My Sweet Lord". Widać, czemu Meredith umieściła ją w swoim przedśmiertnym miksie, w pewnym sensie wyraża jej nadzieję i pragnienie, że coś tam po śmierci jeszcze ją czeka, czy to nirwana, czy niebo. Natomiast w filmie nabiera dodatkowo znaczenia w kontekście całego wątku Ego jako boga i Petera jako bożego syna, który odrzuca swoją boskość, opowiadając się po stronie śmiertelników. Tęsknota Petera za ojcem ma w sobie dużo z tej tęsknoty Harrisona za boskością z piosenki i tu można by nawet wysnuć ciekawe połączenie psychoanalityczne między religią a daddy issues, ale tym się już nie będę zajmował. Poza Doktorem Strangem tego typu filozoficzne klimaty to raczej nowość w MCU, ale przynajmniej dla mnie bardzo mile widziana.
W ogóle po dwóch seansach mój zachwyt tym filmem się utrzymał. Największym minusami są zdecydowanie sceny łażenia po pałacu Ego, który wyjaśnia ekspozycję oraz trochę problematyczna scena, w której Yondu, Rocket i Baby Groot z uśmiechem na ustach mordują całą zbuntowaną załogę ale mimo wszystko jest to chyba najbardziej poruszający emocjonalnie (od śmiechu po wzruszenie) i bogaty pod względem tematycznym film Marvela. Bardzo dużo elementów filmu dobrze znosi bardzo bliską analizę, ot choćby taka rzecz, jak piosenka "My Sweet Lord". Widać, czemu Meredith umieściła ją w swoim przedśmiertnym miksie, w pewnym sensie wyraża jej nadzieję i pragnienie, że coś tam po śmierci jeszcze ją czeka, czy to nirwana, czy niebo. Natomiast w filmie nabiera dodatkowo znaczenia w kontekście całego wątku Ego jako boga i Petera jako bożego syna, który odrzuca swoją boskość, opowiadając się po stronie śmiertelników. Tęsknota Petera za ojcem ma w sobie dużo z tej tęsknoty Harrisona za boskością z piosenki i tu można by nawet wysnuć ciekawe połączenie psychoanalityczne między religią a daddy issues, ale tym się już nie będę zajmował. Poza Doktorem Strangem tego typu filozoficzne klimaty to raczej nowość w MCU, ale przynajmniej dla mnie bardzo mile widziana.
