17-06-2015, 14:17
Whiplash to opowiesc o ambicji, o dazeniu do perfekcji, o poswieceniu, o szalenstwie, o uporze, o pasji. To historia, ktora w zasadzie mozna bylo dopisac do jakiegokolwiek innego bohatera, ktory pomimo bolesnych upadkow, zawsze sie podnosi, podobnie jak w kultowym Rocky'm. Porownanie, nie bez przyczyny, bo schemat jest prawie identyczny. Mamy bowiem niedowartosciowanego bohatera, troche zagubionego i jakby obcego w kontakcie z otaczajaca go rzeczywistoscia. Nie ma przyjaciol, nie ma dziewczyny, nie ma matki - poznajcie Andrew, syna niedoszlego pisarza, 19-latka z wielkim marzeniem: "byc najlepszym". Andrew uczeszcza do najlepszej muzycznej uczelni w Stanach, gdzie ma zamiar stac sie kims. Wolne chwile spedza na cwiczeniu gry na perkusji. I tu w zyciu Andrew pojawia sie on, rownie ambitny dyrygent, nauczyciel i mentor w jednej osobie, autorytet dla adeptow uczelni muzycznej - Terence Fletcher. Niekonwencjonalne metody nauczania, impulsywnosc, dbalosc o perfekcje graniczaca z szalenstwem, sprawiaja, ze nauczyciel nie jest moze zbyt lubiany, ale napewno jest podziwiany i chelbiony przez uczniow, w tym przez mlodego perkusiste. Terence postawil sobie w zyciu jeden cel - znalezc muzycznego geniusza, ktory stanie sie legenda. Andrew natomiast chce nia sie stac.
Kilkukrotnie slyszalam, ze pierwsze skrzypce w tym filmie gra tu muzyka i rzeczywiscie trudno sie z tym nie zgodzic. Muzyka az wylewa sie z ekranu i staje sie niemal namacalna. Na szczescie zaraz za muzyka idzie jeszcze cala reszta.
Po pierwsze, wcielajacy sie w role Terenca Fletchera, J. K. Simmons, ktory kazdym gestem i slowem zasluzyl na tegorocznego Oscara za drugoplanowa role meska. Dzieki Bogu, ze czasami Akademia zza Oceanu sie nie myli i udaje im sie uhonorowac kogos, kto faktycznie na to zasluzyl.
Po drugie jest ten mlody Miles Teller, ktory jak mozna zauwazyc w tym filmie, wyrasta na jedna z gwiazd mlodego pokolenia Hollywood.
Po trzecie montaz, zdjecia, scenariusz, rezyseria i cala reszta, ktora sklada sie na iscie perfekcyjny wystep, wart kazdej minuty spedzonej przed telewizorem. U mnie film ten laduje w "top of the top" i raczej juz tam zostanie. 10/10 Polecam, polecam, polecam!!!
Kilkukrotnie slyszalam, ze pierwsze skrzypce w tym filmie gra tu muzyka i rzeczywiscie trudno sie z tym nie zgodzic. Muzyka az wylewa sie z ekranu i staje sie niemal namacalna. Na szczescie zaraz za muzyka idzie jeszcze cala reszta.
Po pierwsze, wcielajacy sie w role Terenca Fletchera, J. K. Simmons, ktory kazdym gestem i slowem zasluzyl na tegorocznego Oscara za drugoplanowa role meska. Dzieki Bogu, ze czasami Akademia zza Oceanu sie nie myli i udaje im sie uhonorowac kogos, kto faktycznie na to zasluzyl.
Po drugie jest ten mlody Miles Teller, ktory jak mozna zauwazyc w tym filmie, wyrasta na jedna z gwiazd mlodego pokolenia Hollywood.
Po trzecie montaz, zdjecia, scenariusz, rezyseria i cala reszta, ktora sklada sie na iscie perfekcyjny wystep, wart kazdej minuty spedzonej przed telewizorem. U mnie film ten laduje w "top of the top" i raczej juz tam zostanie. 10/10 Polecam, polecam, polecam!!!