Bender napisał(a):. I nawet gdyby tam był xenomorf jako wspólny pretekst dla róznego rodzaju impresji w róznych filmowych iteracjach. Ale granie tą samą Ripley w dwóch zupełnie róznych konwencjach? To po prostu nie zadziałało, bo przestałem w to wierzyć. Ripley ze sceny posiłku czy kokpitu kapsuły a hollywoodzki twór z finałowej sceny to dwie zupełnie różne osoby.
Pierwszy raz spotykam się z takim zarzutem i nie przemawia do mnie ten argument nic a nic, bo zwyczajnie czegoś takiego nie widzę, a film oglądałem ze dwadzieścia razy na przestrzeni ostatnich 25 lat. Postać jest przedstawiona w sposób spójny i logiczny, wszystko co robi, jak i zmiany w zachowaniu są efektem wydarzeń przedstawionych w filmie. Na końcu znajduje się w sytuacji, w której w sumie sama pewnie nie wie po co miałaby jeszcze żyć, a jej decyzja i motywacja ku niej prowadząca odpowiada temu jak ją przedstawiano w poprzednim filmie. Dla mnie film jest perfekcyjny pod każdym względem prócz uzasadnienia skąd się wzięło jajo na "Sulaco" ale to mi nie przeszkadza.
I nie, wersja kinowa wcale nie jest specjalnie słabsza (i ma lepszą scenę finałową, którą sobie dokleiłem do "Special Edition").
Resurrection kiedyś nie lubiłem, ale po tym jak wyglądały wszystkie kolejne filmy (z Prometeuszem włącznie), zacząłem go doceniać - po filmie Jeuneta nic lepszego w tym temacie już nie powstało. Aktualnie ma ode mnie takie 7/10 i przy powtórkach serii już go nie pomijam (co zwykle robiłem w latach 2004-2010). Przy czym w tym wypadku (podobnie jak w przypadku częsci pierwszej) jedyną słuszną wersją pozostaje wersja kinowa.