23-06-2020, 20:18
Widzę, że jeszcze się tutaj szerzej nie wypowiedziałem. Akurat dziś mam wenę na ten temat.
Czy istnieje doskonała forma tłumaczenia filmowego? Nie, nie istnieje. Jedynym sposobem, aby oglądać filmy w czystej postaci i nic nie tracić z obrazu / dźwięku, to oglądanie wersji oryginalnych. Niestety, nie znam wszystkich języków świata, a ten którego znam i obroniłem w nim licencjat bywa problematyczny, nie tylko dla mnie, ale nawet dla native'ów co ładnie zaprezentował poniższy skecz SNL.
Pamiętam jak oglądałem w oryginale Fightera z Christianem Balem (bo tylko taka wersja było dostępna w sieci przed galą Oscarową, a zleżało mi żeby ten film przed nią obejrzeć). Mimo bdb angielskiego, w 2-3 scenach miałem problem ze zrozumieniem, bo akcenty, slang i szybkość wymian były ponad moje siły (zresztą, w polskim kinie też się zdarzają sceny, które ciężko zrozumieć polskim widzom).
Wracając do tematu...
- Napisy są najlepsze pod względem nie ingerowania w oglądanym materiał. Jeśli znajdują się na czarnym pasie (przy filmach w formacie Cinemascope), to nie przysłaniają obrazu i nie zmieniają oryginalnego dźwięku. Niosą ze sobą jednak dwa "ale". Ale przy scenach z szybką wymianą dłuższych zdań i ograniczonym do dwóch linijek miejscem na ekranie, mogą być stratne w treść, którą tłumaczą. Ale x2, zerkając na nie, choćby nie wiem jak biegle byśmy nie czytali, nasze oczy wędrują w konkretne miejsce ekranu, przez co mogą przegapić mniej, lub bardziej istotne elementy obrazu. Przy wyjściach do kina w większości wybieram napisy (wyjątkiem są filmy animowane), a jeśli już jakiś film poznałem i powtórzyłem z napisami, bardzo ciężko mi się przestawić na inną formę tłumaczenia.
- Lektor, czyli specjalność Polski. Lektor zagłusza nam w pewnym stopniu oryginalną ścieżkę dźwiękową, ale nie przysłania w żadnym stopniu obrazu i nie odwraca naszego wzroku od niego, czym wygrywa z napisami. Wygrywa również tym, że dobrze czytający lektor może często przeczytać więcej tekstu, niż zmieści się na ekranie w napisach, dzięki czemu tłumaczenie jest wierniejsze oryginałowi.
- Dubbing - zmienia ścieżkę dźwiękową, bo zastępuje głosy aktorów, przez co uniemożliwia ocenę ich gry aktorskiej, a często zmienia również sens tłumaczonych słów / zdań / dialogów, ze względu na próbę dopasowania ich pod ruch ust aktorów. W filmach aktorskich jest on dla mnie niedopuszczany... z kilkoma wyjątkami*.
Którą z tych form uważam za najlepszą (włączając napisy, mimo że nie są uwzględnione w tym wątku)? Dobry lektor! Niestety, takich w obecnych czasach jest coraz mniej, przez co najwięcej filmów oglądam z napisami. Jednak jestem zdania, że to lektor ma najwięcej zalet i najmniej wad i wygrywa z napisami, jeśli napisano pod niego odpowiedni tekst, wybrano odpowiednią osobę do czytania i jeśli ta osoba przeczytała ten tekst jak należy.
Jak już wspomniałem, są filmy, które ciężko mi obejrzeć w innej formie niż z napisami, bo tak je poznałem, tak oglądałem i teraz, nawet jeśli trafię na wersję z lektorem którego normalnie bardzo lubię, jego głos może mi nie pasować, albo czytany przez niego tekst jest dla mnie zbyt dziwny. Jako przykład podam tu TDK Nolana, którego przed zakupem DVD widziałem przynajmniej czterokrotnie z napisami (w tym jednymi mojego autorstwa) i Pan Straszewski, który czytał film na płycie był dla mnie nieakceptowalny. Później trafiłem na TDK w TVNie, gdzie czytał go Janusz Szydłowski (jeden z moich ulubieńców w tym zawodzie), facet który jak nikt inny pasuje mi do Batmana (bo czytał filmy 1989-1997, które miałem nagrane na kasetach), ale gdy wymawiał "Skoczek" (w org. Tumbler), albo "dział wynalazczości" (what the hell does that mean?) wiedziałem, że na dłuższą metę zawsze wybiorę oryginalny dźwięk i napisy.
To samo działa w drugą stronę. Są filmy, które pierwszy raz obejrzałem z lektorem i teraz gdy oglądam je bez niego, lub z innym głosem, wydają się jakieś takie mniej mojsze. Np. Kill Bill Tarantino, który miał niesamowite szczęście przy wydaniu DVD (a później Blu-ray). Dostał genialnie przetłumaczony tekst, którego z finezją przeczytał znakomity lektor (Jacek Brzostyński) i jakakolwiek próba obejrzenia tych filmów bez niego kończyła się z mojej strony niepowodzeniem. Takich przypadków jest sporo, są to głównie filmy "ery VHS", czyli te, które miało się kupione na kasetach, a także te nagrane z telewizji na kasety 240 min. kupowane w kioskach za 10 zł. Ale bywają też takie nowości, rzadko bo rzadko, ale się zdarzają.
*Co się tyczy dubbingu, są filmy aktorskie, które oglądałem z nim w dzieciństwie i teraz nadal wolę je oglądać z dubbingiem niż w innej formie tłumaczenia, zwłaszcza jeśli były to filmy kiepsko zagrane, tj. Mroczne widmo, czy pierwsza Fantastyczna Czwórka z 2005. + uwielbiam(!) francuskie komedie z polskim dubbingiem, czyli Asterix i Obelix: Misja Kleopatra oraz RRRrrrr!!! tego samego reżysera. Z napisami, lub lektorem wypadają beznadziejnie, a wersje z dubbingiem mogę oglądać każdego dnia o dowolnej porze i zawsze się śmieje, a później cytuję niektóre teksty. Także nawet w tej najgorszej wersji tłumaczenia zdarzają się perełki, które warto znać.
To tyle ode mnie. Sami oceńcie czy bylibyście w stanie ze mną oglądać, czy też nie. Dodam jeszcze, że w weekend powtórzyłem Nieuchwytny cel z Van Dammem na Netflixie i cholernie się wkurzyłem, bo baaardzo chciałem go obejrzeć z lektorem (czyta Rosołowski ze starej gwardii), ale musieliśmy zmienić po 2-3 minutach na napisy, bo dźwięk się rozjeżdżał, jakby był pod wersję PAL, a obraz leciał w NTSC (25 do 24 fps). Lipa!
Czy istnieje doskonała forma tłumaczenia filmowego? Nie, nie istnieje. Jedynym sposobem, aby oglądać filmy w czystej postaci i nic nie tracić z obrazu / dźwięku, to oglądanie wersji oryginalnych. Niestety, nie znam wszystkich języków świata, a ten którego znam i obroniłem w nim licencjat bywa problematyczny, nie tylko dla mnie, ale nawet dla native'ów co ładnie zaprezentował poniższy skecz SNL.
Pamiętam jak oglądałem w oryginale Fightera z Christianem Balem (bo tylko taka wersja było dostępna w sieci przed galą Oscarową, a zleżało mi żeby ten film przed nią obejrzeć). Mimo bdb angielskiego, w 2-3 scenach miałem problem ze zrozumieniem, bo akcenty, slang i szybkość wymian były ponad moje siły (zresztą, w polskim kinie też się zdarzają sceny, które ciężko zrozumieć polskim widzom).
Wracając do tematu...
- Napisy są najlepsze pod względem nie ingerowania w oglądanym materiał. Jeśli znajdują się na czarnym pasie (przy filmach w formacie Cinemascope), to nie przysłaniają obrazu i nie zmieniają oryginalnego dźwięku. Niosą ze sobą jednak dwa "ale". Ale przy scenach z szybką wymianą dłuższych zdań i ograniczonym do dwóch linijek miejscem na ekranie, mogą być stratne w treść, którą tłumaczą. Ale x2, zerkając na nie, choćby nie wiem jak biegle byśmy nie czytali, nasze oczy wędrują w konkretne miejsce ekranu, przez co mogą przegapić mniej, lub bardziej istotne elementy obrazu. Przy wyjściach do kina w większości wybieram napisy (wyjątkiem są filmy animowane), a jeśli już jakiś film poznałem i powtórzyłem z napisami, bardzo ciężko mi się przestawić na inną formę tłumaczenia.
- Lektor, czyli specjalność Polski. Lektor zagłusza nam w pewnym stopniu oryginalną ścieżkę dźwiękową, ale nie przysłania w żadnym stopniu obrazu i nie odwraca naszego wzroku od niego, czym wygrywa z napisami. Wygrywa również tym, że dobrze czytający lektor może często przeczytać więcej tekstu, niż zmieści się na ekranie w napisach, dzięki czemu tłumaczenie jest wierniejsze oryginałowi.
- Dubbing - zmienia ścieżkę dźwiękową, bo zastępuje głosy aktorów, przez co uniemożliwia ocenę ich gry aktorskiej, a często zmienia również sens tłumaczonych słów / zdań / dialogów, ze względu na próbę dopasowania ich pod ruch ust aktorów. W filmach aktorskich jest on dla mnie niedopuszczany... z kilkoma wyjątkami*.
Którą z tych form uważam za najlepszą (włączając napisy, mimo że nie są uwzględnione w tym wątku)? Dobry lektor! Niestety, takich w obecnych czasach jest coraz mniej, przez co najwięcej filmów oglądam z napisami. Jednak jestem zdania, że to lektor ma najwięcej zalet i najmniej wad i wygrywa z napisami, jeśli napisano pod niego odpowiedni tekst, wybrano odpowiednią osobę do czytania i jeśli ta osoba przeczytała ten tekst jak należy.
Jak już wspomniałem, są filmy, które ciężko mi obejrzeć w innej formie niż z napisami, bo tak je poznałem, tak oglądałem i teraz, nawet jeśli trafię na wersję z lektorem którego normalnie bardzo lubię, jego głos może mi nie pasować, albo czytany przez niego tekst jest dla mnie zbyt dziwny. Jako przykład podam tu TDK Nolana, którego przed zakupem DVD widziałem przynajmniej czterokrotnie z napisami (w tym jednymi mojego autorstwa) i Pan Straszewski, który czytał film na płycie był dla mnie nieakceptowalny. Później trafiłem na TDK w TVNie, gdzie czytał go Janusz Szydłowski (jeden z moich ulubieńców w tym zawodzie), facet który jak nikt inny pasuje mi do Batmana (bo czytał filmy 1989-1997, które miałem nagrane na kasetach), ale gdy wymawiał "Skoczek" (w org. Tumbler), albo "dział wynalazczości" (what the hell does that mean?) wiedziałem, że na dłuższą metę zawsze wybiorę oryginalny dźwięk i napisy.
To samo działa w drugą stronę. Są filmy, które pierwszy raz obejrzałem z lektorem i teraz gdy oglądam je bez niego, lub z innym głosem, wydają się jakieś takie mniej mojsze. Np. Kill Bill Tarantino, który miał niesamowite szczęście przy wydaniu DVD (a później Blu-ray). Dostał genialnie przetłumaczony tekst, którego z finezją przeczytał znakomity lektor (Jacek Brzostyński) i jakakolwiek próba obejrzenia tych filmów bez niego kończyła się z mojej strony niepowodzeniem. Takich przypadków jest sporo, są to głównie filmy "ery VHS", czyli te, które miało się kupione na kasetach, a także te nagrane z telewizji na kasety 240 min. kupowane w kioskach za 10 zł. Ale bywają też takie nowości, rzadko bo rzadko, ale się zdarzają.
*Co się tyczy dubbingu, są filmy aktorskie, które oglądałem z nim w dzieciństwie i teraz nadal wolę je oglądać z dubbingiem niż w innej formie tłumaczenia, zwłaszcza jeśli były to filmy kiepsko zagrane, tj. Mroczne widmo, czy pierwsza Fantastyczna Czwórka z 2005. + uwielbiam(!) francuskie komedie z polskim dubbingiem, czyli Asterix i Obelix: Misja Kleopatra oraz RRRrrrr!!! tego samego reżysera. Z napisami, lub lektorem wypadają beznadziejnie, a wersje z dubbingiem mogę oglądać każdego dnia o dowolnej porze i zawsze się śmieje, a później cytuję niektóre teksty. Także nawet w tej najgorszej wersji tłumaczenia zdarzają się perełki, które warto znać.
To tyle ode mnie. Sami oceńcie czy bylibyście w stanie ze mną oglądać, czy też nie. Dodam jeszcze, że w weekend powtórzyłem Nieuchwytny cel z Van Dammem na Netflixie i cholernie się wkurzyłem, bo baaardzo chciałem go obejrzeć z lektorem (czyta Rosołowski ze starej gwardii), ale musieliśmy zmienić po 2-3 minutach na napisy, bo dźwięk się rozjeżdżał, jakby był pod wersję PAL, a obraz leciał w NTSC (25 do 24 fps). Lipa!