Siedem lat temu, jeszcze przed poznaniem Żony, zrobiłem sobie bondowskie maratony i pisałem tak:
Bond z Connerym (plus Lazenby) odświeżony. Najlepszy Dr No (w sumie ex aequo z Pozdrowieniami), najsłabsza Operacja Piorun (chociaż różnice są niewielkie, a i Blofeld z tej części lepszy od późniejszych). Szkoda trochę zmarnowanego potencjału Żyje się tylko dwa razy. Część z Lazenbym bardziej niż przyzwoita. Najzabawniejsze Diamenty są wieczne, a najfajniejsi przeciwnicy to ci z Goldfingera. Ciężko wybrać najpiękniejszą dziewczynę bo i Honey i ta Rosjanka (i tak w nieskończoność), dlatego numerem jeden ogłaszam Lois Maxwell jako Miss Moneypenny (ulubiona postać).
Moore'owy Bond również odświeżony, dlatego zdecyduję się na krótkie podsumowanie. Dwie pierwsze części z Anglikiem (w tym najlepszy Bond ever - Żyj i Pozwól umrzeć) tkwią jeszcze w tradycji poprzedniczek, potem zaczyna się już nowa epoka (powiązana ze zwiększonym budżetem oraz możliwościami technicznymi) i tworzenie przez Rogera nowej tożsamości Agenta. Co przy tym najważniejsze, poziom zostaje podtrzymany, a starzenie aktora nie ma jakiegokolwiek znaczenia. Udana passa trwa aż do Ośmiorniczki i dopiero Zabójczy Widok stanowiący pożegnanie nie tylko z głównym bohaterem, ale grającą od początku Maxwell, nieco rozczarowuje. Moim cichym faworytem jest Tylko dla Twoich Oczu z ulubionym motywem muzycznym i najpiękniejszą z bondowskich dziewczyn (Carole Bouquet). To tak w telegraficznym skrócie.
I jeszcze słowo na niedzielę: Connery dał Agentowi duszę, Roger podarował serce. Tak myślę.
Potem jeszcze pamiętam, że obejrzałem bardzo solidne dwie cześci z Daltonem, ze wskazaniem na Licencje na zabijanie. Próbowałem też obejrzeć coś z Brosnanem. Ale GoldenEye oraz Jutro nie umiera nigdy okazały się słabiutkie. Zabrakło tego czegoś co dawał zimnowojenny czas niepewności. Były lata 90te i chyba z tamtego czasu wolę flanelę od garniturów. Myślę, że dam jeszcze jedną szansę. Z Craigiem muszę spróbować, bo nie oglądałem. Boję się jedynie tego, że zabraknie tej ironicznej brytyjskości dawnych filmów o przygodach Agenta 007, a jednocześnie nie będzie to ciężar gatunkowy sensacji pokroju Gorączki
Bond z Connerym (plus Lazenby) odświeżony. Najlepszy Dr No (w sumie ex aequo z Pozdrowieniami), najsłabsza Operacja Piorun (chociaż różnice są niewielkie, a i Blofeld z tej części lepszy od późniejszych). Szkoda trochę zmarnowanego potencjału Żyje się tylko dwa razy. Część z Lazenbym bardziej niż przyzwoita. Najzabawniejsze Diamenty są wieczne, a najfajniejsi przeciwnicy to ci z Goldfingera. Ciężko wybrać najpiękniejszą dziewczynę bo i Honey i ta Rosjanka (i tak w nieskończoność), dlatego numerem jeden ogłaszam Lois Maxwell jako Miss Moneypenny (ulubiona postać).
Moore'owy Bond również odświeżony, dlatego zdecyduję się na krótkie podsumowanie. Dwie pierwsze części z Anglikiem (w tym najlepszy Bond ever - Żyj i Pozwól umrzeć) tkwią jeszcze w tradycji poprzedniczek, potem zaczyna się już nowa epoka (powiązana ze zwiększonym budżetem oraz możliwościami technicznymi) i tworzenie przez Rogera nowej tożsamości Agenta. Co przy tym najważniejsze, poziom zostaje podtrzymany, a starzenie aktora nie ma jakiegokolwiek znaczenia. Udana passa trwa aż do Ośmiorniczki i dopiero Zabójczy Widok stanowiący pożegnanie nie tylko z głównym bohaterem, ale grającą od początku Maxwell, nieco rozczarowuje. Moim cichym faworytem jest Tylko dla Twoich Oczu z ulubionym motywem muzycznym i najpiękniejszą z bondowskich dziewczyn (Carole Bouquet). To tak w telegraficznym skrócie.
I jeszcze słowo na niedzielę: Connery dał Agentowi duszę, Roger podarował serce. Tak myślę.
Potem jeszcze pamiętam, że obejrzałem bardzo solidne dwie cześci z Daltonem, ze wskazaniem na Licencje na zabijanie. Próbowałem też obejrzeć coś z Brosnanem. Ale GoldenEye oraz Jutro nie umiera nigdy okazały się słabiutkie. Zabrakło tego czegoś co dawał zimnowojenny czas niepewności. Były lata 90te i chyba z tamtego czasu wolę flanelę od garniturów. Myślę, że dam jeszcze jedną szansę. Z Craigiem muszę spróbować, bo nie oglądałem. Boję się jedynie tego, że zabraknie tej ironicznej brytyjskości dawnych filmów o przygodach Agenta 007, a jednocześnie nie będzie to ciężar gatunkowy sensacji pokroju Gorączki