17-01-2021, 11:00
Powtórka Prawdziwych kłamstw (fantastyczny film) i Otchłani (to samo, gdzie Blu-ray do cholery?!) narobiła mi apetytu na więcej Camerona. Pierwszy pod nóż poszedł Avatar (wersja kinowa z napisami).
Co za film! Co za widowisko! Wiem, że sporo osób krytykuje, że to remake Pocahontas (w zasadzie podobny trzon historii oferują również Tańczący z wilkami, Ostatni samuraj, czy Atlantyda: Zaginiony ląd), ale prawdę mówiąc, z czasem zupełnie przestało mi to przeszkadzać. Po pierwsze, czemu by miało skoro historia jest zwyczajnie dobra, a po drugie, James w typowy dla siebie sposób wystarczającą ilość jej elementów pozmieniał, poprzestawiał i ubrał w fatałaszki sci-fi, dzięki czemu jest bardzo atrakcyjna i nie na to zwracam uwagę. W pełni poświęcam ją genialnej wizji przyszłości, cudownemu światu Pandory, faunie, florze, cywilizacji, ich kulturze, historii, a także ludziom, ich technologii, wyposażeniu oraz głównemu bohaterowi, który się temu wszystkiemu przygląda. Jake Sully jest wzorowym protagonistą, charyzmatycznym i prostym, każdy może się z nim utożsamiać. Kibicuję mu, mimo że 2/3 jego roli przysłania komputerowa charakteryzacja. A skoro już o tym wspomniałem przypomnę oczywistości, czyli zdanie o stronie audiowizualnej - projekty/scenografia, efekty specjalne, zdjęcia - wszystko to jest doskonałe i po 11 latach od premiery wciąż trzyma się świetnie. Pewnie nic z tego mogłoby dziś nie robić wrażenia, gdyby nie doskonała reżyseria Camerona, który tak planował ujęcia, tak trzymał kamerę, że (w przeciwieństwie do Petera Jacksona, czy Zacka Snydera) nawet przy produkcji z blisko 2000-ujęciami komputerowymi kreował poczucie autentyczności. Nie wątpię w ten świat, ani w te wydarzenia, nawet przez chwilę. Wisienką na torcie są sceny akcji, Cameron pod tym względem doszedł do perfekcji już przy T2, a tutaj tylko potwierdził, że nie ma na tej płaszczyźnie sobie równych (finałowa bitwa jest kapitalna, wizualnie zachwyca, dzieje się mnóstwo, a mimo to nigdy się w niej nie gubię, nie jest ani za długa, ani za krótka, dramaturgia na swoim miejscu, chwile które wciskają w fotel również).
Krótko mówiąc, po ponad jedenastu latach od premiery nadal trzyma mnie efekt "wow" (zwłaszcza, gdy zrobiło się kilka lat przerwy od ostaniego seansu), a po obejrzeniu dokumentu Capturing Avatar (mam wydanie jednopłytowe, więc do tej pory nie miałem okazji obejrzeć żadnego making of, na szczęście 98-minutowy materiał z płyty z dodatkami pojawił się na YT) zmienia się ono w "WOW!" i znowu nie mogę się doczekać wiecznie odwlekanej kontynuacji, bo chciałbym wrócić na Pandorę.
Jakość obrazu na Blu bez zarzutu. Lata mijają, ale Avatar wciąż prezentuje się wspaniale, wyciśnięto przy nim maksimum z tego nośnika.
Wczoraj natomiast sięgnąłem po Titanica, którego nie widziałem nawet dłużej niż Avatara. O ile w przypadku tego drugiego mamy do czynienia ze wspaniałym widowiskiem, tak 11-Oscarowiec jest dla mnie kinem doskonałym. Wielkie, emocjonujące widowisko, trzygodzinna definicja magii kina. Przy nim nie będę się rozpisywał, bo superlatywom z mojej strony nie byłoby końca.
O czym natomiast mogę się rozpisać, to o jakości samego Blu-ray. Miałem wrażenie, że czernie czasami są troszkę za jasne, a gdy już widziałem kilka filmów (czy też ich fragmentów) na OLEDZie w UHD, łapałem się, że przydałoby się mu wydanie w 4K, które by to poprawiło. Poza tym, obraz wygląda doskonale pod względem szczegółowości i kolorystyki, zdecydowanie najlepszy remaster filmów Camerona, aż chce się go oglądać. Ostatnia rzecz - zapamiętałem że napisy do filmu są strasznie małe. Względem innych wydań pewnie są, ale po przesiadce na 55-calowy Sony Bravia nie miałem już z nimi najmniejszego problemu, oglądało / czytało się lepiej niż kiedykolwiek.
Co za film! Co za widowisko! Wiem, że sporo osób krytykuje, że to remake Pocahontas (w zasadzie podobny trzon historii oferują również Tańczący z wilkami, Ostatni samuraj, czy Atlantyda: Zaginiony ląd), ale prawdę mówiąc, z czasem zupełnie przestało mi to przeszkadzać. Po pierwsze, czemu by miało skoro historia jest zwyczajnie dobra, a po drugie, James w typowy dla siebie sposób wystarczającą ilość jej elementów pozmieniał, poprzestawiał i ubrał w fatałaszki sci-fi, dzięki czemu jest bardzo atrakcyjna i nie na to zwracam uwagę. W pełni poświęcam ją genialnej wizji przyszłości, cudownemu światu Pandory, faunie, florze, cywilizacji, ich kulturze, historii, a także ludziom, ich technologii, wyposażeniu oraz głównemu bohaterowi, który się temu wszystkiemu przygląda. Jake Sully jest wzorowym protagonistą, charyzmatycznym i prostym, każdy może się z nim utożsamiać. Kibicuję mu, mimo że 2/3 jego roli przysłania komputerowa charakteryzacja. A skoro już o tym wspomniałem przypomnę oczywistości, czyli zdanie o stronie audiowizualnej - projekty/scenografia, efekty specjalne, zdjęcia - wszystko to jest doskonałe i po 11 latach od premiery wciąż trzyma się świetnie. Pewnie nic z tego mogłoby dziś nie robić wrażenia, gdyby nie doskonała reżyseria Camerona, który tak planował ujęcia, tak trzymał kamerę, że (w przeciwieństwie do Petera Jacksona, czy Zacka Snydera) nawet przy produkcji z blisko 2000-ujęciami komputerowymi kreował poczucie autentyczności. Nie wątpię w ten świat, ani w te wydarzenia, nawet przez chwilę. Wisienką na torcie są sceny akcji, Cameron pod tym względem doszedł do perfekcji już przy T2, a tutaj tylko potwierdził, że nie ma na tej płaszczyźnie sobie równych (finałowa bitwa jest kapitalna, wizualnie zachwyca, dzieje się mnóstwo, a mimo to nigdy się w niej nie gubię, nie jest ani za długa, ani za krótka, dramaturgia na swoim miejscu, chwile które wciskają w fotel również).
Krótko mówiąc, po ponad jedenastu latach od premiery nadal trzyma mnie efekt "wow" (zwłaszcza, gdy zrobiło się kilka lat przerwy od ostaniego seansu), a po obejrzeniu dokumentu Capturing Avatar (mam wydanie jednopłytowe, więc do tej pory nie miałem okazji obejrzeć żadnego making of, na szczęście 98-minutowy materiał z płyty z dodatkami pojawił się na YT) zmienia się ono w "WOW!" i znowu nie mogę się doczekać wiecznie odwlekanej kontynuacji, bo chciałbym wrócić na Pandorę.
Jakość obrazu na Blu bez zarzutu. Lata mijają, ale Avatar wciąż prezentuje się wspaniale, wyciśnięto przy nim maksimum z tego nośnika.
Wczoraj natomiast sięgnąłem po Titanica, którego nie widziałem nawet dłużej niż Avatara. O ile w przypadku tego drugiego mamy do czynienia ze wspaniałym widowiskiem, tak 11-Oscarowiec jest dla mnie kinem doskonałym. Wielkie, emocjonujące widowisko, trzygodzinna definicja magii kina. Przy nim nie będę się rozpisywał, bo superlatywom z mojej strony nie byłoby końca.
O czym natomiast mogę się rozpisać, to o jakości samego Blu-ray. Miałem wrażenie, że czernie czasami są troszkę za jasne, a gdy już widziałem kilka filmów (czy też ich fragmentów) na OLEDZie w UHD, łapałem się, że przydałoby się mu wydanie w 4K, które by to poprawiło. Poza tym, obraz wygląda doskonale pod względem szczegółowości i kolorystyki, zdecydowanie najlepszy remaster filmów Camerona, aż chce się go oglądać. Ostatnia rzecz - zapamiętałem że napisy do filmu są strasznie małe. Względem innych wydań pewnie są, ale po przesiadce na 55-calowy Sony Bravia nie miałem już z nimi najmniejszego problemu, oglądało / czytało się lepiej niż kiedykolwiek.