13-12-2021, 16:18
Za mną powtórka Spider-Manów Raimiego po niemal dziewięciu latach przerwy (ostatnio powtarzałem je w kwietniu 2014, kiedy do kin miał trafić drugi Spidey z Garfieldem).
Wszystkie obejrzane w 4K UHD z napisami.
Pierwsza część to wciąż mój ulubiony filmowy Spider-Man. Nie zliczę ile razy go widziałem (15? 20?), ale uwielbiam tak samo od pierwszego kontaktu przed 19-laty. Z jednej strony jest to mocno kiczowate, komiksowe widowisko, z kilkoma zgrzytami scenariuszowymi - z drugiej jest to bardzo autorski Spider-Man z wyrazistym stylem reżysera, którego brakuje +90% obecnych filmów Marvela. Uwielbiam Tobey'a w roli tytułowej, Willema Dafoe jako Zielonego Goblina, muzykę Elfmana, kilka tak bardzo unikalnych scen w gatunku superhero (montaż projektowania spider-suit!), a słowa "with great power comes great responsibility" nigdy później nie wybrzmiały z taką mocą, jak w scenie, w której przypomina sobie o nich Peter. No i to finałowe starcie Spidey vs. Goblin - klimatyczne, brutalne, czuć dochodzące ciosy, widać kurz, zadrapania, krew na walczących bohaterach - zdecydowanie jedno z najlepszych w gatunku.
W przeciwieństwie do opinii większości, od zawsze wolę "jedynkę". W sequelu jest za dużo obyczajówki o problemach finansowych cioci May i miłosnych Petera (to w ogóle poroniony wątek - MJ już na końcu poprzedniego filmu powiedziała Peterowi, że go kocha, w jednej z pierwszych scen Spider-Mana 2 przypomina mu o tym Harry, a mimo to Peter słucha rady Otto i zaczyna czytać poezję, aby ją w sobie rozkochać... WTF?), przez co czasami przynudza. Zawsze rozwala mnie też to, że przełomowy eksperyment Octaviusa przeprowadzany jest w jego pracowni na Manhattanie, zamiast w jakiejś bazie na odludziu. xD Niemniej, dwójka na pewno wygrywa humorem (najwięcej Jamesona z najlepszymi tekstami + właściciel mieszkania Petera, który kradnie dla siebie 2-3 sceny), zdjęciami, czołówką (cudne prace Alexa Rossa) i rewelacyjnym starciem na pociągu, które do dziś pozostaje moją ulubioną sceną akcji z udziałem Człowieka-Pająka. Oglądałem wersję kinową (jak zawsze).
Powtórka przypomniała mi traumatyczne wrażenia z kinowego seansu sprzed 14 lat. Kilkukrotnie w swoim życiu rzucałem hasło, że Spider-Man 3 to taki Batman Forever tej serii, ale chyba jednak bliżej mu do bycia Batmanem i Robinem. A może Supermanem 3, bo pierwszy cykl o Spider-Manie od dawna wydaje mi się lustrzanym odbiciem serii z Christopherem Reevem (1. origin story + uratowanie kobiety swojego życia w pierwszym publicznym pokazaniu się w stroju; 2. kryzys podwójnego życia, porzucenie mocy dla kobiety, a później zrozumienie swojego błędu i odzyskanie ich, aby w finale uratować sytuację; 3. wprowadzenie konkurencji dla Lois/MJ, stanie się "złą" wersją siebie przez bohatera, itd.). Chociaż w sumie, z pierwszymi trzema Batmanami też ma kilka cech wspólnych... No ale wracając do SM3:
Ten film bywa okrutnie zły! Scenariusz to jakaś abstrakcja z chyba rekordową ilością przypadków/zbiegów okoliczności, dzięki którym fabuła posuwa się do przodu, a ścieżki postaci się zazębiają. Humor skręcił w stronę takiego cringe'u, że ogląda się to z zakłopotaniem nie mniejszym niż zbliżenia na dupy Batmana i Robina u Schumachera. O przynajmniej jednym czarnych charakterze za dużo (Venoma nie powinno tutaj być! a jego casting to jawny trolling na producentach ze strony Raimiego) powiedziano już chyba wszystko. Jest tu też kilka scen dziwacznie (czyt. źle) wyreżyserowanych i zagranych, jakby Raimi był na chorobowym podczas ich nagrywania, a CGI strasznie się zestarzało (to w sumie dotyczy wszystkich trzech części). Nie zliczę ile ten film ma problemów. Lubię dokończenie story-arc'u Harry'ego Osborna (choć design stroju i deskolotki ma kiepski), bawi mnie Bully Maguire, Sandman daje radę (przynajmniej w pierwszej połowie, w drugiej praktycznie zostaje porzucony), jest tu sporo elementów i scen, które lubię, ale trudno mi je pamiętać po seansie, bo w finale wyczyniają się takie cuda na kiju, że o ja pier**** (reakcja tłumu, policji i reporterki na to, kiedy Spider-Man ratuje MJ to żenada over 9000 Beka na miarę velociraptora-Boromira z Jurassic World).
"SM3" to film jedyny w swoim rodzaju, na którym potrafię się uśmiać jak na naprawdę niezłej komedii. Dlatego na swój sposób go "lubię", mimo że przez znaczną część oglądania zastanawiałem się "czy jestem masochistą, że sobie to robię?"
Wszystkie powyższe oceniłem na filmwebie zaraz po założeniu tam konta we wrześniu 2007 roku i żadnemu od tamtej pory nie zmieniłem oceny. 8/10 dla jedynki (to bardzo mocna ósemka), 7/10 dla dwójki i 5/10 dla SM3... Z tym, że ta ostatnia ocena jest w kategorii guilty pleasure, bo gdyby nie moja sympatia do Spider-Mana, tej jego interpretacji, reżysera i aktorów, myślę że byłyby ze 2-3 pkt. mniej.
Wszystkie obejrzane w 4K UHD z napisami.
Pierwsza część to wciąż mój ulubiony filmowy Spider-Man. Nie zliczę ile razy go widziałem (15? 20?), ale uwielbiam tak samo od pierwszego kontaktu przed 19-laty. Z jednej strony jest to mocno kiczowate, komiksowe widowisko, z kilkoma zgrzytami scenariuszowymi - z drugiej jest to bardzo autorski Spider-Man z wyrazistym stylem reżysera, którego brakuje +90% obecnych filmów Marvela. Uwielbiam Tobey'a w roli tytułowej, Willema Dafoe jako Zielonego Goblina, muzykę Elfmana, kilka tak bardzo unikalnych scen w gatunku superhero (montaż projektowania spider-suit!), a słowa "with great power comes great responsibility" nigdy później nie wybrzmiały z taką mocą, jak w scenie, w której przypomina sobie o nich Peter. No i to finałowe starcie Spidey vs. Goblin - klimatyczne, brutalne, czuć dochodzące ciosy, widać kurz, zadrapania, krew na walczących bohaterach - zdecydowanie jedno z najlepszych w gatunku.
W przeciwieństwie do opinii większości, od zawsze wolę "jedynkę". W sequelu jest za dużo obyczajówki o problemach finansowych cioci May i miłosnych Petera (to w ogóle poroniony wątek - MJ już na końcu poprzedniego filmu powiedziała Peterowi, że go kocha, w jednej z pierwszych scen Spider-Mana 2 przypomina mu o tym Harry, a mimo to Peter słucha rady Otto i zaczyna czytać poezję, aby ją w sobie rozkochać... WTF?), przez co czasami przynudza. Zawsze rozwala mnie też to, że przełomowy eksperyment Octaviusa przeprowadzany jest w jego pracowni na Manhattanie, zamiast w jakiejś bazie na odludziu. xD Niemniej, dwójka na pewno wygrywa humorem (najwięcej Jamesona z najlepszymi tekstami + właściciel mieszkania Petera, który kradnie dla siebie 2-3 sceny), zdjęciami, czołówką (cudne prace Alexa Rossa) i rewelacyjnym starciem na pociągu, które do dziś pozostaje moją ulubioną sceną akcji z udziałem Człowieka-Pająka. Oglądałem wersję kinową (jak zawsze).
Powtórka przypomniała mi traumatyczne wrażenia z kinowego seansu sprzed 14 lat. Kilkukrotnie w swoim życiu rzucałem hasło, że Spider-Man 3 to taki Batman Forever tej serii, ale chyba jednak bliżej mu do bycia Batmanem i Robinem. A może Supermanem 3, bo pierwszy cykl o Spider-Manie od dawna wydaje mi się lustrzanym odbiciem serii z Christopherem Reevem (1. origin story + uratowanie kobiety swojego życia w pierwszym publicznym pokazaniu się w stroju; 2. kryzys podwójnego życia, porzucenie mocy dla kobiety, a później zrozumienie swojego błędu i odzyskanie ich, aby w finale uratować sytuację; 3. wprowadzenie konkurencji dla Lois/MJ, stanie się "złą" wersją siebie przez bohatera, itd.). Chociaż w sumie, z pierwszymi trzema Batmanami też ma kilka cech wspólnych... No ale wracając do SM3:
Ten film bywa okrutnie zły! Scenariusz to jakaś abstrakcja z chyba rekordową ilością przypadków/zbiegów okoliczności, dzięki którym fabuła posuwa się do przodu, a ścieżki postaci się zazębiają. Humor skręcił w stronę takiego cringe'u, że ogląda się to z zakłopotaniem nie mniejszym niż zbliżenia na dupy Batmana i Robina u Schumachera. O przynajmniej jednym czarnych charakterze za dużo (Venoma nie powinno tutaj być! a jego casting to jawny trolling na producentach ze strony Raimiego) powiedziano już chyba wszystko. Jest tu też kilka scen dziwacznie (czyt. źle) wyreżyserowanych i zagranych, jakby Raimi był na chorobowym podczas ich nagrywania, a CGI strasznie się zestarzało (to w sumie dotyczy wszystkich trzech części). Nie zliczę ile ten film ma problemów. Lubię dokończenie story-arc'u Harry'ego Osborna (choć design stroju i deskolotki ma kiepski), bawi mnie Bully Maguire, Sandman daje radę (przynajmniej w pierwszej połowie, w drugiej praktycznie zostaje porzucony), jest tu sporo elementów i scen, które lubię, ale trudno mi je pamiętać po seansie, bo w finale wyczyniają się takie cuda na kiju, że o ja pier**** (reakcja tłumu, policji i reporterki na to, kiedy Spider-Man ratuje MJ to żenada over 9000 Beka na miarę velociraptora-Boromira z Jurassic World).
"SM3" to film jedyny w swoim rodzaju, na którym potrafię się uśmiać jak na naprawdę niezłej komedii. Dlatego na swój sposób go "lubię", mimo że przez znaczną część oglądania zastanawiałem się "czy jestem masochistą, że sobie to robię?"
Wszystkie powyższe oceniłem na filmwebie zaraz po założeniu tam konta we wrześniu 2007 roku i żadnemu od tamtej pory nie zmieniłem oceny. 8/10 dla jedynki (to bardzo mocna ósemka), 7/10 dla dwójki i 5/10 dla SM3... Z tym, że ta ostatnia ocena jest w kategorii guilty pleasure, bo gdyby nie moja sympatia do Spider-Mana, tej jego interpretacji, reżysera i aktorów, myślę że byłyby ze 2-3 pkt. mniej.