19-01-2022, 12:45
Mademoiselle (1966)
Rewolucja kontrkulturowa, obyczajowa i seksualna w latach 60. zaowocowała na przełomie tej i następnej dekady wysypem filmów anarchizujących, przewrotnych, skandalizujących, które kontestowały rozmaite aspekty istniejącego porządku świata. Dość wspomnieć takie tytuły jak Jeżeli i Szczęśliwy człowiek Andersona, Mechaniczna pomarańcza, Swobodny jeździec, Wielkie żarcie, Jaja, Brewster McCloud, Something for Everyone, Harold i Maude...
Wczesnym przykładem z tej kategorii jest wydany niedawno przez BFI Mademoiselle Tony’ego Richardsona. Akcja toczy się gdzieś na francuskiej prowincji, w zapadłej wiosce, w której sfrustrowana seksualnie miejscowa nauczycielka (Jeanne Moreau) zabija nudę, podpalając mieszkańcom stodoły, podtapiając domy, trując zwierzęta. Winowajczyni jest poza wszelkim podejrzeniem, a ksenofobiczni wieśniacy widzą sprawcę swych nieszczęść w pracującym sezonowo w pobliskim lesie jurnym włoskim drwalu – zwłaszcza że ten nie stroni od zaspokajania potrzeb cielesnych ich żon. Nawiasem mówiąc, w pierwotnej wersji scenariusza (sławetnego skandalisty Jeana Geneta) miał to być Polak, a wśród kandydatów do roli rozważano m.in. Marlona Brando, niedużo więc brakło, by pojawił się na ekranie nowy Stanley Kowalski.
Film prezentuje się bardzo ciekawie od strony realizacyjnej. Ścieżka dźwiękowa jest pozbawiona muzyki ilustracyjnej na rzecz wyłącznie naturalnych odgłosów wsi i przyrody albo opresyjnej, złowieszczej ciszy. Programowo zrezygnowano też z jakiegokolwiek ruchu kamerą i postaci jedynie przesuwają się w statycznym kadrze, często gdzieś z boku, jakby znalazły się w nim przypadkowo. Obok samej historii i doskonałej roli Moreau to właśnie zdjęcia podobają mi się tu najbardziej, zwłaszcza w długiej scenie upojnej nocy obojga głównych bohaterów, kiedy najsilniej widać inspirację Antonionim.
Ocena: 8/10
Rewolucja kontrkulturowa, obyczajowa i seksualna w latach 60. zaowocowała na przełomie tej i następnej dekady wysypem filmów anarchizujących, przewrotnych, skandalizujących, które kontestowały rozmaite aspekty istniejącego porządku świata. Dość wspomnieć takie tytuły jak Jeżeli i Szczęśliwy człowiek Andersona, Mechaniczna pomarańcza, Swobodny jeździec, Wielkie żarcie, Jaja, Brewster McCloud, Something for Everyone, Harold i Maude...
Wczesnym przykładem z tej kategorii jest wydany niedawno przez BFI Mademoiselle Tony’ego Richardsona. Akcja toczy się gdzieś na francuskiej prowincji, w zapadłej wiosce, w której sfrustrowana seksualnie miejscowa nauczycielka (Jeanne Moreau) zabija nudę, podpalając mieszkańcom stodoły, podtapiając domy, trując zwierzęta. Winowajczyni jest poza wszelkim podejrzeniem, a ksenofobiczni wieśniacy widzą sprawcę swych nieszczęść w pracującym sezonowo w pobliskim lesie jurnym włoskim drwalu – zwłaszcza że ten nie stroni od zaspokajania potrzeb cielesnych ich żon. Nawiasem mówiąc, w pierwotnej wersji scenariusza (sławetnego skandalisty Jeana Geneta) miał to być Polak, a wśród kandydatów do roli rozważano m.in. Marlona Brando, niedużo więc brakło, by pojawił się na ekranie nowy Stanley Kowalski.
Film prezentuje się bardzo ciekawie od strony realizacyjnej. Ścieżka dźwiękowa jest pozbawiona muzyki ilustracyjnej na rzecz wyłącznie naturalnych odgłosów wsi i przyrody albo opresyjnej, złowieszczej ciszy. Programowo zrezygnowano też z jakiegokolwiek ruchu kamerą i postaci jedynie przesuwają się w statycznym kadrze, często gdzieś z boku, jakby znalazły się w nim przypadkowo. Obok samej historii i doskonałej roli Moreau to właśnie zdjęcia podobają mi się tu najbardziej, zwłaszcza w długiej scenie upojnej nocy obojga głównych bohaterów, kiedy najsilniej widać inspirację Antonionim.
Ocena: 8/10