30-05-2022, 08:46
"Universal soldier" (1992) - 4K UHD od Studio Canal, wydanie francuskie, 2021
Wczoraj wieczorem byłem zmęczony fizycznie i psychicznie, więc po sobotnim seansie "Noża w wodzie" wydanego przez naszych francuskich przyjaciół, w niedzielny wieczór postanowiłem włączyć coś pod przysłowiowy popcorn. Z reguły nie jestem fanem filmów, które są wymówką do mordobicia, a "Uniwersalny sołdat" jest takim filmem bez wątpienia. Wyreżyserowany w 1992 roku przez Rolanda Emmericha obrazek, stał się jego przepustką do świata blockbusterów. Zrobiony za marne (jak na dzisiejsze czasy) 23 miliony dolarów zgarnął ponad 100 milionów na całym świecie. W uzyskaniu dobrego wyniku pomógł zapewne casting Dolpha Lundgrena oraz wschodzącej gwiazdy kina "z laczka" - J. C. Van Damme'a.
Jest to dość ciekawy film pod względem pomysłu scenariuszowego. Wywodząca się z tradycji "Frankensteina" historia, została, paradoksalnie, sklejona z fragmentów "Robocopa", "Terminatorów" 1 i 2* oraz cyklu "Rambo". Nie ma tu raczej talentu, a raczej rzemieślnictwo. "US" pokazuje więc, jak daleko pada jabłko od jabłoni. "Robocop" usprawiedliwia swoje istnienie Verhoevenowską groteską. Terminatory są do głębi umowne i de facto dość proste fabularnie (mowa o 1&2 - pomimo zaangażowania podróży w czasie). "Rambo" z kolei, a przynajmniej "Pierwsza krew", broni się powagą sytuacji i zamaszystym odmalowaniem tragedii weterana. "Uniwersal soldier" z premedytacją odrzuca to wszystko, co powoduje, że w/w produkcje nie tylko da się oglądać, ale wręcz są one dziś zaliczane do klasyki kina akcji. Zamiast przerażającej ironii, mamy prosty, niewymagający humor, nierzadko na poziomie "Terminatora" 3. Historia i warunki na jakich działa świat przedstawiony (elementy sci-fi) są, jak na taki film, nadmiernie skomplikowane, co powoduje, że wątki miejscami rwą się na strzępy a hitchcockowska strzelba (przegrzewanie się) nie wypala. Wspomniany "humor" odziera sytuację protagonisty z powagi i w żadnym momencie nikt nie próbuje odnieść się do tego co to znaczy, być wskrzeszonym po 30 latach. Scenariusz próbuje sprzedać nam w międzyczasie historię typu "fish out of water", ale nie mogę tego wątku zaliczyć do udanych. Głównym punktem, w którym film się broni to eksplozje i akcja, której nie brakuje, ale nie odczuwa się jej przesytu. Pod tym względem jest to poprawny akcyjniak.
Oczywiście wielkim plusem jest to, że jak przystało na produkcję z 1992 roku, filmowcy musieli się postarać, bo grafika generowana komputerowo była wciąż czymś nieoczywistym z uwagi na koszty. Wszystko więc wygląda prawdziwiej, włącznie z wybuchami i... faktycznie zdarza się, że robi wrażenie. Pod tym względem film jest zresztą dość nierówny. Otwarcie w Wietnamie straszy sztucznością roślinności i widać to w 4K jak zapewne nigdy dotąd. Z kolei wspomniany przeze mnie humor scenarzysta odbija niczym gumową piłeczkę od (celowo, w końcu jest de facto zombie) sztywnoustego VanDamme'a, co szybko się nudzi. Na szczęście z pomocą przybywa Lundgren, który sypie "one linerami" jak z rękawa, momentami wyrabiając normę przewidzianą dla typowego akcyjniaka ze sporym okładem. Byłem wręcz zdumiony, że na, aż proszące się "I'm all ears" musieliśmy czekać niemal do końca. I dopiero w momencie gdy to VanDamme rzuci wreszcie sucharkiem w stronę Lundgrena, publiczność ma zaklaskać, bo oto Pinokio wreszcie stał się człowiekiem. Co ciekawe, choć film w pierwszej chwili można uznać za spadkobiercę "ejtisowego" kina "bica i cyca", to tego drugiego w filmie nie znajdziemy. Dostajemy za to wyważoną bohaterkę w typie Lois Lane, odtwarzaną przez Ally Walker, która jednak nie ma za wiele do roboty na ekranie oraz muskularny zadek Jean-Claude'a dla fanek/ów tego typu widoków.
Jak wspomniałem, nie jestem miłośnikiem kina kopanego, a wydanie nabyłem z powodu poczucia nostalgii. Czy będę do filmu wracał? Pewnie jeszcze go obejrzę, a to z powodu tego jak zaskakująco ładnie "US" wygląda. Moja pamięć sięga wydania VHS, więc być może podświadomie oczekiwałem słabszej jakości. Pewnie ktoś tutaj wyprowadzi mnie z błędu, ale film w wielu miejscach wygląda jak kręcony dzisiaj (no, może wczoraj). Studio Canal nie usunęło całkowicie ziarna, w trakcie seansu nie czułem się też jakbym zwiedzał gabinet Marie Tussaud. Kolorki ładne, tam gdzie coś się błyska - żałuję, że nie mam okularów przeciwsłonecznych, a tam gdzie jest ciemnawo, nie trzeba wysilać oczu.
Podsumowując - uważam, że film sam w sobie jest co najwyżej średni, ot coś na taki wieczór jaki miałem wczoraj. 102 minuty mijają szybko i w miarę bezboleśnie, dostarczając okazjonalnego uśmieszku gdzieś pod nosem. Z kolei samo wydanie jest, moim zdaniem, wystarczająco dobre by zapewnić sobie miejsce na mojej półce.
Film - 2.5/5
Obraz - 4.5/5
*. Porównanie do Terminatora 2 jest tym bardziej usprawiedliwione, że trailer "Universalnego Żołnierza" został okraszony fragmentem tematu muzycznego z drugiej przygody T-800.
Wczoraj wieczorem byłem zmęczony fizycznie i psychicznie, więc po sobotnim seansie "Noża w wodzie" wydanego przez naszych francuskich przyjaciół, w niedzielny wieczór postanowiłem włączyć coś pod przysłowiowy popcorn. Z reguły nie jestem fanem filmów, które są wymówką do mordobicia, a "Uniwersalny sołdat" jest takim filmem bez wątpienia. Wyreżyserowany w 1992 roku przez Rolanda Emmericha obrazek, stał się jego przepustką do świata blockbusterów. Zrobiony za marne (jak na dzisiejsze czasy) 23 miliony dolarów zgarnął ponad 100 milionów na całym świecie. W uzyskaniu dobrego wyniku pomógł zapewne casting Dolpha Lundgrena oraz wschodzącej gwiazdy kina "z laczka" - J. C. Van Damme'a.
Jest to dość ciekawy film pod względem pomysłu scenariuszowego. Wywodząca się z tradycji "Frankensteina" historia, została, paradoksalnie, sklejona z fragmentów "Robocopa", "Terminatorów" 1 i 2* oraz cyklu "Rambo". Nie ma tu raczej talentu, a raczej rzemieślnictwo. "US" pokazuje więc, jak daleko pada jabłko od jabłoni. "Robocop" usprawiedliwia swoje istnienie Verhoevenowską groteską. Terminatory są do głębi umowne i de facto dość proste fabularnie (mowa o 1&2 - pomimo zaangażowania podróży w czasie). "Rambo" z kolei, a przynajmniej "Pierwsza krew", broni się powagą sytuacji i zamaszystym odmalowaniem tragedii weterana. "Uniwersal soldier" z premedytacją odrzuca to wszystko, co powoduje, że w/w produkcje nie tylko da się oglądać, ale wręcz są one dziś zaliczane do klasyki kina akcji. Zamiast przerażającej ironii, mamy prosty, niewymagający humor, nierzadko na poziomie "Terminatora" 3. Historia i warunki na jakich działa świat przedstawiony (elementy sci-fi) są, jak na taki film, nadmiernie skomplikowane, co powoduje, że wątki miejscami rwą się na strzępy a hitchcockowska strzelba (przegrzewanie się) nie wypala. Wspomniany "humor" odziera sytuację protagonisty z powagi i w żadnym momencie nikt nie próbuje odnieść się do tego co to znaczy, być wskrzeszonym po 30 latach. Scenariusz próbuje sprzedać nam w międzyczasie historię typu "fish out of water", ale nie mogę tego wątku zaliczyć do udanych. Głównym punktem, w którym film się broni to eksplozje i akcja, której nie brakuje, ale nie odczuwa się jej przesytu. Pod tym względem jest to poprawny akcyjniak.
Oczywiście wielkim plusem jest to, że jak przystało na produkcję z 1992 roku, filmowcy musieli się postarać, bo grafika generowana komputerowo była wciąż czymś nieoczywistym z uwagi na koszty. Wszystko więc wygląda prawdziwiej, włącznie z wybuchami i... faktycznie zdarza się, że robi wrażenie. Pod tym względem film jest zresztą dość nierówny. Otwarcie w Wietnamie straszy sztucznością roślinności i widać to w 4K jak zapewne nigdy dotąd. Z kolei wspomniany przeze mnie humor scenarzysta odbija niczym gumową piłeczkę od (celowo, w końcu jest de facto zombie) sztywnoustego VanDamme'a, co szybko się nudzi. Na szczęście z pomocą przybywa Lundgren, który sypie "one linerami" jak z rękawa, momentami wyrabiając normę przewidzianą dla typowego akcyjniaka ze sporym okładem. Byłem wręcz zdumiony, że na, aż proszące się "I'm all ears" musieliśmy czekać niemal do końca. I dopiero w momencie gdy to VanDamme rzuci wreszcie sucharkiem w stronę Lundgrena, publiczność ma zaklaskać, bo oto Pinokio wreszcie stał się człowiekiem. Co ciekawe, choć film w pierwszej chwili można uznać za spadkobiercę "ejtisowego" kina "bica i cyca", to tego drugiego w filmie nie znajdziemy. Dostajemy za to wyważoną bohaterkę w typie Lois Lane, odtwarzaną przez Ally Walker, która jednak nie ma za wiele do roboty na ekranie oraz muskularny zadek Jean-Claude'a dla fanek/ów tego typu widoków.
Jak wspomniałem, nie jestem miłośnikiem kina kopanego, a wydanie nabyłem z powodu poczucia nostalgii. Czy będę do filmu wracał? Pewnie jeszcze go obejrzę, a to z powodu tego jak zaskakująco ładnie "US" wygląda. Moja pamięć sięga wydania VHS, więc być może podświadomie oczekiwałem słabszej jakości. Pewnie ktoś tutaj wyprowadzi mnie z błędu, ale film w wielu miejscach wygląda jak kręcony dzisiaj (no, może wczoraj). Studio Canal nie usunęło całkowicie ziarna, w trakcie seansu nie czułem się też jakbym zwiedzał gabinet Marie Tussaud. Kolorki ładne, tam gdzie coś się błyska - żałuję, że nie mam okularów przeciwsłonecznych, a tam gdzie jest ciemnawo, nie trzeba wysilać oczu.
Podsumowując - uważam, że film sam w sobie jest co najwyżej średni, ot coś na taki wieczór jaki miałem wczoraj. 102 minuty mijają szybko i w miarę bezboleśnie, dostarczając okazjonalnego uśmieszku gdzieś pod nosem. Z kolei samo wydanie jest, moim zdaniem, wystarczająco dobre by zapewnić sobie miejsce na mojej półce.
Film - 2.5/5
Obraz - 4.5/5
*. Porównanie do Terminatora 2 jest tym bardziej usprawiedliwione, że trailer "Universalnego Żołnierza" został okraszony fragmentem tematu muzycznego z drugiej przygody T-800.