„Klasztor Shaolin” (1982) – ten Klasztor Shaolin.
Naście lat temu dostałem krążek DVD od znajomego z Szanghaju. Niedawno przekonałem się, iż posiadam tytuł, który można nazwać białym krukiem. Dlaczego? Nie namierzyłem filmu w wersji BD, a ceny DVD momentami przekraczały 100 dolców (chyba, że coś źle sprawdziłem).
Pamiętam kolejki do kin. Ogonki wychodzące poza drzwi tych przybytków zauważałem rzadko i dotyczyły: „Gwiezdnych wojen” (1977), „Wejścia smoka” (1973) oraz „Klasztoru Shaolin” (1982).
Do rzeczy. Owszem, obejrzałem Temple w kinie, ale chyba bez należnej atencji. Natomiast w Home Cinema opadła mi szczena. Nie widziałem nic lepszego z serii Wu Xia, a zaliczyłem tego od cholery!
Na planie debiutował młodziutki Li Lianjie (Jet Li) – późniejszy aktor kina akcji. Jego naczelnym mistrzem dyscypliny Wu Shu był Wu Bin, ekspert o którym w latach 80 – tych Telewizja Polska wyemitowała dokument z serii „Kalejdoskop Filmowy Kino Oko”, czy jakoś tam.
Owszem, ambitni filmożercy doznają rozczarowania. Drętwa fabuła / intryga jest najsłabszym ogniwem rzeczonej produkcji anamorficznej. Także sporo zastrzeżeń można mieć do przerysowanej scenografii, tudzież żenujących „efektów specjalnych” polegających na umieszczeniu pod koszulą Si Fu „trocin” (chciałbym ustrzec się przed dalszymi „spojlerami”). Jednak film ratował humor made in Hong Kong, a cała reszta to po prostu mistrzostwo świata! Na pohybel Spider – Manom oraz innym facetom w rajtuzach! W „Klasztorze Shaolin” 1982 zaprezentowano wytrenowany kunszt chińskich systemów samoobrony! Takich popisów nie widziałem w żadnej konkurencyjnej produkcji Wu Xia. Czułem się wbity w fotel i mogłem patrzeć, patrzeć, patrzeć…
Nie darzę szczególną estymą produkcji z trikami, tym samym tych z używaniem zielonych ekranów itp. Zatem trzymam kciuki za Temple aby ten zaistniał na BD (chyba, że już gdzieś jest).
Młodziutki Jet Li za gażę kupił fiata 126p. Tak oto Lianjie zapoczątkował w Chinach Ludowych narodziny kasty burżujów.
Daję bardzo mocne 10 / 10.
EDIT:
Zapomniałem napisać, że płytę wydali Chińczycy i na okładce pełno jest ichnich „krzaczków”. Ma to swój urok.
Naście lat temu dostałem krążek DVD od znajomego z Szanghaju. Niedawno przekonałem się, iż posiadam tytuł, który można nazwać białym krukiem. Dlaczego? Nie namierzyłem filmu w wersji BD, a ceny DVD momentami przekraczały 100 dolców (chyba, że coś źle sprawdziłem).
Pamiętam kolejki do kin. Ogonki wychodzące poza drzwi tych przybytków zauważałem rzadko i dotyczyły: „Gwiezdnych wojen” (1977), „Wejścia smoka” (1973) oraz „Klasztoru Shaolin” (1982).
Do rzeczy. Owszem, obejrzałem Temple w kinie, ale chyba bez należnej atencji. Natomiast w Home Cinema opadła mi szczena. Nie widziałem nic lepszego z serii Wu Xia, a zaliczyłem tego od cholery!
Na planie debiutował młodziutki Li Lianjie (Jet Li) – późniejszy aktor kina akcji. Jego naczelnym mistrzem dyscypliny Wu Shu był Wu Bin, ekspert o którym w latach 80 – tych Telewizja Polska wyemitowała dokument z serii „Kalejdoskop Filmowy Kino Oko”, czy jakoś tam.
Owszem, ambitni filmożercy doznają rozczarowania. Drętwa fabuła / intryga jest najsłabszym ogniwem rzeczonej produkcji anamorficznej. Także sporo zastrzeżeń można mieć do przerysowanej scenografii, tudzież żenujących „efektów specjalnych” polegających na umieszczeniu pod koszulą Si Fu „trocin” (chciałbym ustrzec się przed dalszymi „spojlerami”). Jednak film ratował humor made in Hong Kong, a cała reszta to po prostu mistrzostwo świata! Na pohybel Spider – Manom oraz innym facetom w rajtuzach! W „Klasztorze Shaolin” 1982 zaprezentowano wytrenowany kunszt chińskich systemów samoobrony! Takich popisów nie widziałem w żadnej konkurencyjnej produkcji Wu Xia. Czułem się wbity w fotel i mogłem patrzeć, patrzeć, patrzeć…
Nie darzę szczególną estymą produkcji z trikami, tym samym tych z używaniem zielonych ekranów itp. Zatem trzymam kciuki za Temple aby ten zaistniał na BD (chyba, że już gdzieś jest).
Młodziutki Jet Li za gażę kupił fiata 126p. Tak oto Lianjie zapoczątkował w Chinach Ludowych narodziny kasty burżujów.
Daję bardzo mocne 10 / 10.
EDIT:
Zapomniałem napisać, że płytę wydali Chińczycy i na okładce pełno jest ichnich „krzaczków”. Ma to swój urok.
„Ja paryskimi perfumami się nie perfumuję... Ja jeden wiem co tej ziemi jest potrzebne”.