05-03-2023, 22:05
Wiesz, nie chodzi mi o to, że te akurat filmy arcydziełami nie są (co do "Drozda" mam wątpliwości, ale "12 gniewnych" jak najbardziej bym zaliczył do tej kategorii), czy że filmy z lat 50. czy 60. nie mogą być arcydziełami, tylko że był to nieco inny rodzaj kina niż w latach 30. czy 40., a więc należałoby na innej podstawie oceniać ich arcydzielność czy brak tejże. Lata 30. i 40., ta "złota era Hollywood", jak to określiłeś, opierała się przede wszystkim na kinie gatunków i to, co mnie się wydaje tam warte docenienia, to właśnie pomysłowa realizacja gatunkowych przepisów, formalna i stylistyczna elegancja, aktorstwo. Późne lata 50. i lata 60. to okres, w którym krystalizowało się kino autorskie z jego dalej idącym przetworzeniem gatunków lub wręcz ich odrzuceniem, większym naciskiem na oryginalność znaczeń i przesłania. To jest ten model, który najbardziej wpłynął na nasze dzisiejsze postrzeganie tego, co nazywamy filmowym arcydziełem i jest to oczywiście zrozumiałe, jednak trudno bez zastrzeżeń odnosić go do tego wcześniejszego okresu w dziejach kina, kiedy to inne rzeczy się liczyły. (Oczywiście cały czas mówię o kinie hollywoodzkim i do tego stosuję pewne uproszczenia).