16-03-2020, 21:38
"Pogromcy duchów I i II (1984 - 1989)", to popkulturowy prawdziwie geekowski skarb, wręcz kamień milowy dla przygodowo-fantastycznego segmentu kina. Kilka dni temu obejrzałem sequel, a jakieś półtora miesiąca wstecz pierwszy z filmów z tego Uniwersum, i oba w jakości 4K na platformie streamingowej Netflixa. Obraz i dźwięk - i chwała Bogu za bardzo szybkie łącze internetowe i odbiornik, na którym oglądałem filmy: LG OLED E8 o przekątnej matrycy ekranu 65 cali - prezentowały się niewiarygodnie płynnie - mówiąc krótko, dla obu tytułów temperatura kolorów była odpowiednia, tak samo jasne, ciemne i nazwijmy to pstrokate odcienie, wypełnienia miały odpowiednią wartość. Nie było zbyt dużych zniekształceń, szumów, ziarna i innych efektów rozproszenia obrazu. Te filmy doświadczało się ponad granicami tego, co można sobie wyobrazić, jeśli chodzi o możliwości kina domowego. Cóż, było iście bombastycznie, tak jakbym wszedł w serce filmu, ustawił sobie stołek reżyserski w miejscu którejś z kamer i oglądał widowisko rozgrywające się na moich oczach! Dzisiaj z kolei spędzam czas na klimatycznym seansie "Godzilli" z 1998 roku - najlepszego dla mnie obrazu kinowego z Godzilloversum, jaki do tej pory widziałem, przebijający praojca tego Uniwersum: "Godzillę" z 1954 roku. Projekcja klasyku z Matthew Broderickiem i Jean Reno w rolach głównych, ponownie za pośrednictwem Netflixa... Ponownie w jakości 4K, i możliwe, że w stosunku wyświetlanego obrazu: 16:9 - cały ekran zapełniony płynnym obrazem, od krawędzi do krawędzi, z zachowaniem proporcji i detali doświadczanego widowiska! I to jest to!
