MoH? Oryginalny tytuł to A Few Good Men. Men of Honor to inny film (z DeNiro), w sumie też niezły.
Dla mnie każda powtórka to przypomnienie jak bardzo zmieniło się kino, niestety na gorsze. Dziś albo powstają niszowe, festiwalowe produkcje, albo superprodukcje za grube miliony. Bardzo mało jest tych po środku, a jak już są, to trafiają na streaming = większość wygląda brzydko, blado, cyfrowo, no ewidentnie nie mają zdjęć takich, jakie lubię. Jak już powstaje jakiś droższy film z kategorią wiekową "R" to trzeba o tym trąbić od początku pre-produkcji, jakby to było coś wyjątkowego. Kiedyś po prostu realizowano film i jak go oceniło MPAA tak z nim później działano w montażu (albo zostawiano, albo złagadzano jeśli groziło im NC-17). Ludzie honoru to film, w którym bohaterowie rozmawiają jak ludzie, przeklinają, piją piwo, krwawią, kiedyś dla Hollywoodzkich produkcji z gwiazdorską obsadą to było naturalne, przyjęte za pewnik, a dziś wydaje się to zarezerwowane dla zaledwie kilku elitarnych twórców. Brakuje mi też czołówek, które zostały przeniesione na koniec filmów. Taniec karabinów w Ludziach honoru jest niesamowity i doskonale zakończony tym chaotycznym wejściem w kadr niepewnej siebie Moore psującą harmonię panującą przy ćwiczeniach zaraz po nazwisku reżysera. To jest właśnie taki film - opowiada w gruncie rzeczy prostą historię, w finale wszystko aż naiwnie potoczyło się w myśl bohaterów, a przesłanie podane jest prosto w twarz z trzema łyżeczkami patosu. Ale cholera, kiedy ostatnio powstał film z tak precyzyjnym scenariuszem, z tak dobrą reżyserią, która robi wrażenie już w trzeciej minucie, i z takim aktorstwem? Skrypt, reżyseria, obsada - to trzy najważniejsze elementy stanowiące o sile filmu. Chyba właśnie dlatego w ostatnich latach najbardziej podobały mi się te produkcje, którym najbliżej było kinu lat 90-tych (Top Gun: Maverick, Le Mans '66, 1917).
Na Zachodzie bez zmian (2022)
Nie widziałem starszych wersji (choć tę z lat 70-tych chyba mam na DVD), ale i tak łatwo było przewidzieć jak skończy się ta historia. Realizacja tip-top - tak jak w naszym Mieście 44 - ale w przeciwieństwie do filmu Komasy tutaj są jacyś bohaterowie i tykający zegar, więc z automatu byłem bardziej zaangażowany w historię. Czytałem też porównania, że to w sumie podobny poziom do 1917, ale dla mnie to jednak niższa półka realizacyjna i - co jest największą wadą - film zupełnie nie odkrywczy. 1917 to opowieść o dwóch żołnierzach, którzy muszą wykonać rozkaz. I tyle, reżyser popisuje się tutaj mastershotem, a nie próbuje opowiedzieć o czymś więcej. Niemiecka odpowiedź na film Sama Mendesa opowiada o grupce żołnierzy, ale u podstaw jest filmem o czymś innym - o tym, że wojna jest zła i giną ludzie. No... tak. No shit. Przesłanie jest jak odkrywanie, że woda jest mokra. Ale w sumie nie mogło być inaczej, skoro to adaptacja książki sprzed stu lat i motywy ograne przez kino wielokrotnie. Także to dobry film, ale nie tak rewelacyjny jak go reklamowano.
Dla mnie każda powtórka to przypomnienie jak bardzo zmieniło się kino, niestety na gorsze. Dziś albo powstają niszowe, festiwalowe produkcje, albo superprodukcje za grube miliony. Bardzo mało jest tych po środku, a jak już są, to trafiają na streaming = większość wygląda brzydko, blado, cyfrowo, no ewidentnie nie mają zdjęć takich, jakie lubię. Jak już powstaje jakiś droższy film z kategorią wiekową "R" to trzeba o tym trąbić od początku pre-produkcji, jakby to było coś wyjątkowego. Kiedyś po prostu realizowano film i jak go oceniło MPAA tak z nim później działano w montażu (albo zostawiano, albo złagadzano jeśli groziło im NC-17). Ludzie honoru to film, w którym bohaterowie rozmawiają jak ludzie, przeklinają, piją piwo, krwawią, kiedyś dla Hollywoodzkich produkcji z gwiazdorską obsadą to było naturalne, przyjęte za pewnik, a dziś wydaje się to zarezerwowane dla zaledwie kilku elitarnych twórców. Brakuje mi też czołówek, które zostały przeniesione na koniec filmów. Taniec karabinów w Ludziach honoru jest niesamowity i doskonale zakończony tym chaotycznym wejściem w kadr niepewnej siebie Moore psującą harmonię panującą przy ćwiczeniach zaraz po nazwisku reżysera. To jest właśnie taki film - opowiada w gruncie rzeczy prostą historię, w finale wszystko aż naiwnie potoczyło się w myśl bohaterów, a przesłanie podane jest prosto w twarz z trzema łyżeczkami patosu. Ale cholera, kiedy ostatnio powstał film z tak precyzyjnym scenariuszem, z tak dobrą reżyserią, która robi wrażenie już w trzeciej minucie, i z takim aktorstwem? Skrypt, reżyseria, obsada - to trzy najważniejsze elementy stanowiące o sile filmu. Chyba właśnie dlatego w ostatnich latach najbardziej podobały mi się te produkcje, którym najbliżej było kinu lat 90-tych (Top Gun: Maverick, Le Mans '66, 1917).
Na Zachodzie bez zmian (2022)
Nie widziałem starszych wersji (choć tę z lat 70-tych chyba mam na DVD), ale i tak łatwo było przewidzieć jak skończy się ta historia. Realizacja tip-top - tak jak w naszym Mieście 44 - ale w przeciwieństwie do filmu Komasy tutaj są jacyś bohaterowie i tykający zegar, więc z automatu byłem bardziej zaangażowany w historię. Czytałem też porównania, że to w sumie podobny poziom do 1917, ale dla mnie to jednak niższa półka realizacyjna i - co jest największą wadą - film zupełnie nie odkrywczy. 1917 to opowieść o dwóch żołnierzach, którzy muszą wykonać rozkaz. I tyle, reżyser popisuje się tutaj mastershotem, a nie próbuje opowiedzieć o czymś więcej. Niemiecka odpowiedź na film Sama Mendesa opowiada o grupce żołnierzy, ale u podstaw jest filmem o czymś innym - o tym, że wojna jest zła i giną ludzie. No... tak. No shit. Przesłanie jest jak odkrywanie, że woda jest mokra. Ale w sumie nie mogło być inaczej, skoro to adaptacja książki sprzed stu lat i motywy ograne przez kino wielokrotnie. Także to dobry film, ale nie tak rewelacyjny jak go reklamowano.