Po trzynastu miesiącach w końcu udało mi się zakończyć powtarzanie klasycznej serii o Batmanie. Zajęło mi to tyle, że pewnie niedługo znowu sięgnę po filmy Burtona.
Batman i Robin Joela Schumachera często zajmuje wysokie miejsca (nawet pierwsze) na listach najgorszych adaptacji komiksu, najgorszych superhero movies, lub filmów w ogóle. Dla mnie to abstrakcja, pokazująca jak wielu złych filmów ludzie jeszcze nie widzieli.
B&R został skopany przez niezdecydowanie przy obraniu konwencji. Schumacher musiał zaspokoić chciwych producentów i nakręcić czwartego Batmana jako: a) reklamę zabawek, b) filmu dla całej rodziny + chciał zaspokoić fanów i dodał od siebie: c) camp z lat 60-tych, a także d) swoje dziwaczne, seksualne podteksty. W efekcie otrzymaliśmy przestylizowany blockbuster, w którym nieśmiertelni bohaterowie latają beztrosko po kolorowym mieście, rzucając co chwila komicznymi tekstami, między innymi komentując kształty Poison Ivy w niejednoznaczny sposób, czego nie wyłapią młodsi widzowie. Miał powstać film dla każdego, a powstał przegięty na maksa twór, w którym niewielu dostrzeże coś dla siebie. Ma on jednak dobre strony, tylko schowane pod grubą warstwą kiczu i plastikowych sopli lodu.
Wszystkim rozczarowanym Batmanem i Robinem zawsze polecam przeczytać jego komiksową adaptację. Pozbawiona powłoki żenującej realizacji i aktorstwa, pokazuje że film opowiada naprawdę solidną historię, dobrze prowadzącą wszystkie wątki, prezentującą wiarygodną przemianę bohaterów, bez większych zgrzytów logicznych w fabule. Nie będę bronił bardziej dostrzegalnych uproszczeń scenariusza, kiepskiej reżyserii Schumachera, czy średnich zdjęć Stephena Goldblatta (skąd taki spadek po świetnie sfotografowanym Foreverze?), ale zawsze będę powtarzać, że nawet jeśli uważacie ten film na kupę, to warto dać mu jeszcze jedną szansę i dostrzec jego walory rozrywkowe, lub docenić choćby dobrą muzykę Elliota Goldenthala (to zalety jakich wiele gniotów nie posiada). B&R nie jest dobrym filmem, ale uważam, że krytyka obu Batmanów Schumachera - barwnych filmów rozrywkowych stworzonych z pasją - jest czymś, co już dawno powinno przeminąć. 4/10
Nowy remaster wygląda bardzo dobrze, być może najlepiej ze wszystkich Batmanów na Blu. Oglądałem wersję z napisami, bo z dubbingiem przy tej produkcji jest mi nie po drodze.
Po niesławnym Batmanie przyszła pora na poważniejszy repertuar. We wrześniu minęło 25 lat od premiery filmu, co przypomniało mi, że nie widziałem go już siedem lat.
Se7en to skończone arcydzieło, które wciąż robi na mnie wstrząsające wrażenie. Myślę, że zrealizowano je w szczytowym momencie Hollywood i odpowiadali za nie odpowiedni ludzie w odpowiednim czasie, dzięki czemu powstał kryminał ostateczny, który (na współkę z Milczeniem owiec) stał się królem gatunku i nic od tego czasu nie może go przebić. I nie przebije, nie da się. Historia detektywów Millsa i Somerseta jest na tyle aktualna, przemyślana, dopracowana, genialnie wyreżyserowana i trzymająca w napięciu, że nawet za kolejnych 25 lat się nie zestarzeje. Końcowe deklaracje Johna Doe były prorocze względem samego filmu: wielu nawet nie jest w stanie pojąć wielkości tego dzieła, ale będzie on studiowane, powtarzane i rozpamiętywane... na wieki.
O finałowej scenie z pudłem napisano już chyba wszystko, więc nie będę wyważał otwartych drzwi. Napiszę tylko, że w Siedem nawet spokojne sceny, takie jak dialog Williama z Tracy przy śniadaniu, to ogrom emocji osiąganych wyłącznie nastrojem i wielką grą aktorską. Po prostu wow.
Oczywiste 10/10, Fincher nigdy wcześniej i nigdy później nie zbliżył się do tego poziomu... Mało jaki film się do niego zbliża.
Obraz na Blu-ray to miazga w porównaniu z gazetowym DVD, na którym oglądałem film po raz pierwszy (i ze dwa kolejne) przed laty, ale tłumaczenie w obu przypadkach wypada znacznie słabiej (czyt. łagodniej). Oglądałem wersję z napisami, co było dobrą decyzją, bo później puściłem sobie kilka scen z lektorem, który w jednej z nich kompletnie przestał czytać kwestie (WTF?).
A dzisiaj na dobry weekend strzeliłem sobie powtórkę Watchmen Zacka Snydera.
Z jednej strony uważam Strażników za klimatyczną, fenomenalnie sfotografowaną adaptację komiksu, która wyprzedziła swoje czasy. Musi coś w sobie mieć, skoro obejrzałem ją już piąty raz i na pewno nie ostatni. Z drugiej, mam z nią kilka problemów, przez które moja ocena filmu od lat oscyluje w rejonach 6-8 punktów na dziesięć możliwych. Postaram się opisać je najzwięźlej jak potrafię.
Pierwszy problem to brak wyczucia Snydera. Niektóre jego decyzje po prostu do mnie nie trafiają (żałuję że nie miał nad sobą producenta, który by go stopował). Przemoc bywa przerysowana aż do przesady, zajawki sugerujące ojcostwo Komedianta są nazbyt oczywiste, a dobór muzyki czasami wzbudza uśmiech politowania ("Hallelujah" Leonarda Cohena podczas seksu to, jak to się teraz mówi, spory cringe). Drugi problem to efekty specjalne. Nawet najbardziej dopieszczone, najbardziej szczegółowe CGI w jego filmach, przy których za vfx odpowiada John “DJ” DesJardin, razi sztucznością rodem z gry komputerowej. Obiektom brakuje wagi, a aktorzy mocno odstają od ewidentnie nieprawdziwych teł. Ostatni problem to odczuwalny czas trwania. Nie nazwę Watchmen filmem nudnym, ale znam inne 165-minutowe produkcje, które po prostu zlatują mi szybciej. Może ma to związek z tym, że za szczyt filmu uważam sceny w więzieniu, a po odbiciu Rorschacha przez Laurie i Daniela reszta nie jest już taka ekscytująca. Finał miejscami męczy ciągłymi nieskutecznymi atakami superbohaterów na Ozymandiasa, a także jego wiarą w to, że pokonał Dr. Manhattana (który wraca po minucie, więc nawet nie było czasu, aby widz mógł uwierzyć, że naprawdę zginął). Za największy grzech kulminacji uważam jednak scenę zabicia Rorschacha - nie emocjonuje mnie tak, jak powinna śmierć jednego z głównych bohaterów. Okrzyk "Noooo!" Nocnego Puchacza wypada karykaturalnie i zupełnie nie rozumiem, po co to w ogóle było? Tzn. wiem, bo tak było w powieści Alana Moore'a, ale nie wszystko co dobre w komiksie, musi być dobre w kinie. Czy Manhattan nie mógł wysłać Rorschacha w głąb bieguna, tak aby ten zamarzł zanim znajdzie najbliższych ludzi? Albo teleportować go do więzienia o zaostrzonym rygorze w jakimś kraju trzeciego świata, skąd by się nigdy nie wydostał? Musiał robić z niego sos pomidorowy na oczach jego jedynego przyjaciela? To również problem braku wyczucia Snydera, czyt. punkt pierwszy.
Oglądałem wersję kinową z napisami. Obraz na Blu jest doskonały, a zdjęcia to czołówka gatunku. Będę do tego wracać choćby dla nich i jednych z najlepszych napisów początkowych jakie znam.
Batman i Robin Joela Schumachera często zajmuje wysokie miejsca (nawet pierwsze) na listach najgorszych adaptacji komiksu, najgorszych superhero movies, lub filmów w ogóle. Dla mnie to abstrakcja, pokazująca jak wielu złych filmów ludzie jeszcze nie widzieli.
B&R został skopany przez niezdecydowanie przy obraniu konwencji. Schumacher musiał zaspokoić chciwych producentów i nakręcić czwartego Batmana jako: a) reklamę zabawek, b) filmu dla całej rodziny + chciał zaspokoić fanów i dodał od siebie: c) camp z lat 60-tych, a także d) swoje dziwaczne, seksualne podteksty. W efekcie otrzymaliśmy przestylizowany blockbuster, w którym nieśmiertelni bohaterowie latają beztrosko po kolorowym mieście, rzucając co chwila komicznymi tekstami, między innymi komentując kształty Poison Ivy w niejednoznaczny sposób, czego nie wyłapią młodsi widzowie. Miał powstać film dla każdego, a powstał przegięty na maksa twór, w którym niewielu dostrzeże coś dla siebie. Ma on jednak dobre strony, tylko schowane pod grubą warstwą kiczu i plastikowych sopli lodu.
Wszystkim rozczarowanym Batmanem i Robinem zawsze polecam przeczytać jego komiksową adaptację. Pozbawiona powłoki żenującej realizacji i aktorstwa, pokazuje że film opowiada naprawdę solidną historię, dobrze prowadzącą wszystkie wątki, prezentującą wiarygodną przemianę bohaterów, bez większych zgrzytów logicznych w fabule. Nie będę bronił bardziej dostrzegalnych uproszczeń scenariusza, kiepskiej reżyserii Schumachera, czy średnich zdjęć Stephena Goldblatta (skąd taki spadek po świetnie sfotografowanym Foreverze?), ale zawsze będę powtarzać, że nawet jeśli uważacie ten film na kupę, to warto dać mu jeszcze jedną szansę i dostrzec jego walory rozrywkowe, lub docenić choćby dobrą muzykę Elliota Goldenthala (to zalety jakich wiele gniotów nie posiada). B&R nie jest dobrym filmem, ale uważam, że krytyka obu Batmanów Schumachera - barwnych filmów rozrywkowych stworzonych z pasją - jest czymś, co już dawno powinno przeminąć. 4/10
Nowy remaster wygląda bardzo dobrze, być może najlepiej ze wszystkich Batmanów na Blu. Oglądałem wersję z napisami, bo z dubbingiem przy tej produkcji jest mi nie po drodze.
Po niesławnym Batmanie przyszła pora na poważniejszy repertuar. We wrześniu minęło 25 lat od premiery filmu, co przypomniało mi, że nie widziałem go już siedem lat.
Se7en to skończone arcydzieło, które wciąż robi na mnie wstrząsające wrażenie. Myślę, że zrealizowano je w szczytowym momencie Hollywood i odpowiadali za nie odpowiedni ludzie w odpowiednim czasie, dzięki czemu powstał kryminał ostateczny, który (na współkę z Milczeniem owiec) stał się królem gatunku i nic od tego czasu nie może go przebić. I nie przebije, nie da się. Historia detektywów Millsa i Somerseta jest na tyle aktualna, przemyślana, dopracowana, genialnie wyreżyserowana i trzymająca w napięciu, że nawet za kolejnych 25 lat się nie zestarzeje. Końcowe deklaracje Johna Doe były prorocze względem samego filmu: wielu nawet nie jest w stanie pojąć wielkości tego dzieła, ale będzie on studiowane, powtarzane i rozpamiętywane... na wieki.
O finałowej scenie z pudłem napisano już chyba wszystko, więc nie będę wyważał otwartych drzwi. Napiszę tylko, że w Siedem nawet spokojne sceny, takie jak dialog Williama z Tracy przy śniadaniu, to ogrom emocji osiąganych wyłącznie nastrojem i wielką grą aktorską. Po prostu wow.
Oczywiste 10/10, Fincher nigdy wcześniej i nigdy później nie zbliżył się do tego poziomu... Mało jaki film się do niego zbliża.
Obraz na Blu-ray to miazga w porównaniu z gazetowym DVD, na którym oglądałem film po raz pierwszy (i ze dwa kolejne) przed laty, ale tłumaczenie w obu przypadkach wypada znacznie słabiej (czyt. łagodniej). Oglądałem wersję z napisami, co było dobrą decyzją, bo później puściłem sobie kilka scen z lektorem, który w jednej z nich kompletnie przestał czytać kwestie (WTF?).
A dzisiaj na dobry weekend strzeliłem sobie powtórkę Watchmen Zacka Snydera.
Z jednej strony uważam Strażników za klimatyczną, fenomenalnie sfotografowaną adaptację komiksu, która wyprzedziła swoje czasy. Musi coś w sobie mieć, skoro obejrzałem ją już piąty raz i na pewno nie ostatni. Z drugiej, mam z nią kilka problemów, przez które moja ocena filmu od lat oscyluje w rejonach 6-8 punktów na dziesięć możliwych. Postaram się opisać je najzwięźlej jak potrafię.
Pierwszy problem to brak wyczucia Snydera. Niektóre jego decyzje po prostu do mnie nie trafiają (żałuję że nie miał nad sobą producenta, który by go stopował). Przemoc bywa przerysowana aż do przesady, zajawki sugerujące ojcostwo Komedianta są nazbyt oczywiste, a dobór muzyki czasami wzbudza uśmiech politowania ("Hallelujah" Leonarda Cohena podczas seksu to, jak to się teraz mówi, spory cringe). Drugi problem to efekty specjalne. Nawet najbardziej dopieszczone, najbardziej szczegółowe CGI w jego filmach, przy których za vfx odpowiada John “DJ” DesJardin, razi sztucznością rodem z gry komputerowej. Obiektom brakuje wagi, a aktorzy mocno odstają od ewidentnie nieprawdziwych teł. Ostatni problem to odczuwalny czas trwania. Nie nazwę Watchmen filmem nudnym, ale znam inne 165-minutowe produkcje, które po prostu zlatują mi szybciej. Może ma to związek z tym, że za szczyt filmu uważam sceny w więzieniu, a po odbiciu Rorschacha przez Laurie i Daniela reszta nie jest już taka ekscytująca. Finał miejscami męczy ciągłymi nieskutecznymi atakami superbohaterów na Ozymandiasa, a także jego wiarą w to, że pokonał Dr. Manhattana (który wraca po minucie, więc nawet nie było czasu, aby widz mógł uwierzyć, że naprawdę zginął). Za największy grzech kulminacji uważam jednak scenę zabicia Rorschacha - nie emocjonuje mnie tak, jak powinna śmierć jednego z głównych bohaterów. Okrzyk "Noooo!" Nocnego Puchacza wypada karykaturalnie i zupełnie nie rozumiem, po co to w ogóle było? Tzn. wiem, bo tak było w powieści Alana Moore'a, ale nie wszystko co dobre w komiksie, musi być dobre w kinie. Czy Manhattan nie mógł wysłać Rorschacha w głąb bieguna, tak aby ten zamarzł zanim znajdzie najbliższych ludzi? Albo teleportować go do więzienia o zaostrzonym rygorze w jakimś kraju trzeciego świata, skąd by się nigdy nie wydostał? Musiał robić z niego sos pomidorowy na oczach jego jedynego przyjaciela? To również problem braku wyczucia Snydera, czyt. punkt pierwszy.
Oglądałem wersję kinową z napisami. Obraz na Blu jest doskonały, a zdjęcia to czołówka gatunku. Będę do tego wracać choćby dla nich i jednych z najlepszych napisów początkowych jakie znam.