09-06-2022, 16:04
Nietykalni (1987) - BD od Koch Media, wydanie włoskie, 2009
Co zrobić? Nierzadko bywa tak, że entuzjastyczne opinie, z którymi spotykamy się przed obejrzeniem filmu, powodują, że nasze oczekiwania są sztucznie napompowane i, co za tym idzie, gdy zmierzymy się z rzeczywistością mniej lub bardziej się rozczarowujemy. Tak też jest w moim przypadku z "Nietykalnymi", których doświadczyłem z niebieskiego krążka z 2009 roku.
Ale najpierw technikalia. Tu muszę przyznać rację powszechnej zdaje się opinii, że mamy tutaj kiepską jakość obrazu. DNR z wyostrzeniem, brak ziarna i black crush są widoczne gołym okiem i odebrały mi część przyjemności z oglądania. Skoro jesteśmy przy aspektach technicznych - w pierwszych minutach filmu pomyślałem, że wolałbym chyba obejrzeć go w wersji czarno-białej. Co ciekawe, IMDB wspomina, że Stephen H. Burum chciał "Nietykalnych" nakręcić właśnie w ten sposób.
Film sam w sobie, jak nadmieniłem powyżej, trochę rozczarował. Brakuje w nim moim zdaniem odrobiny energii, która pojawia się na ekranie tylko gdy Sean Connery błyszczy w roli doświadczonego gliniarza (za którą otrzymał swego jedynego Oscara). Niestety Kevin Costner jako lead moim zdaniem nie do końca udźwignął film. To nie oznacza, że zagrał w mojej opinii kiepsko. Nie. Po prostu brakuje mi w wykreowanej przezeń postaci Eliotta Nessa czegoś, co by mnie uwiodło. Wydaje mi się, że ten Eliott, z którym na końcu filmu się żegnamy, jest dużo ciekawszy niż ten, z którym zaczęliśmy przygodę prawie 2 godziny wcześniej. Niestety - gdy bohater staje się interesujący - pojawiają się napisy końcowe. Co gorsza, Ness przez większość filmu jest ukazywany niemal jako anioł i to powoduje, że nie jestem w stanie w niego uwierzyć. Kiedy jego rodzina znika sprzed oka kamery, przyznam, że przestałem trochę kibicować Eliottowi, tym bardziej, że moja pobieżna znajomość prawdziwej historii Nietykalnych, upewniała mnie, że możemy się spodziewać happy endu. Przyjdzie mi też lekko narzekać na Roberta DeNiro, ale to może dlatego, że nie miał za dużo scen w filmie i, poza tą przy stole podczas "obiadu gangsterów", nie jest on nazbyt przyciągający uwagę. Być może DePalma, reżyser filmu, chciał uniknąć sytuacji, w której Al Capone skradłby widowisko, stając się centralną częścią obrazu. Komediowy sznyt tej wersji Ala moim zdaniem nie do końca służy napięciu budowanemu w filmie. Film obliczony jest wyraźnie na to, by centralną postacią był bohater Costnera i nic ani nikt nie miał wejść mu w drogę. To się nie do końca udało, bo wspomniany przeze mnie wcześniej Szkot, zdobywszy już szlify w roli podstarzałego mentora rok wcześniej w "Highlanderze", pokazał co potrafi z naddatkiem. Ogólnie jednak wydaje mi się, że postaci są dość przewidywalne i trochę jednak jakby wycięte z szablonu przystającego produkcjom czysto rozrywkowym pokroju "Indiany Jones'a", a nie filmowi napisanemu przez Davida Mameta.
Sama fabuła poprowadzona jest liniowo i właściwie nie zaskakuje niczym szczególnym. Pomimo mocno sensacyjnej tematyki, jest to obraz bardzo spokojny. Być może jest to zabieg celowy, gdyż przestępczość Chicago lat 20tych uciekłaby z podwiniętym ogonem przed latynoskimi rzezimieszkami rodem z również DePalmowskiego "Scarface'a". Mamy więc obrazek mocno nostalgiczny, w którym czterech chłopa oczyszcza miasto. Brzmi to jak western i nie bez przyczyny. Świadomych nawiązań do konwencji filmów świata dzikiego zachodu tu bowiem nie brakuje. W jednej z sekwencji mamy nawet bohaterów na koniach i kawalerię, a stawką jest władztwo w mieście i w... saloonach. Co gorsza, kto obejrzał "Nagą Broń 33 1/2", nie będzie obgryzał paznokci podczas momentu kulminacyjnego filmu, rozgrywającego się na schodach dworca kolejowego. Oglądając tę sekwencję wracałem pamięcią do perypetii Franka Drebina, co chyba zmniejszyło emocjonalny "impakt" sceny, przecież wypełnionej suspensem. Ponownie: nie wiem dlaczego tak się stało, ale, na poły żartobliwie, mógłbym napisać, że gdyby nie ograniczona powierzchnia półkowa, nie postawiłbym tego filmu obok "Goodfellas", "Ojca Chrzestnego" czy nawet "American Gangstera". A dziwi mnie to niepomiernie gdy spojrzę na listę płac produkcji. Być może to "wina" DePalmy, który, jak się zdaje, nie stronił od patosu i idealizacji organów państwowych w swojej twórczości, co być może zrodziło skłonność do pewnych uproszczeń krzywdzących scenariusz.
Co zwróciło moją uwagę to ścieżka dźwiękowa, w śmiały sposób łącząca estetykę późnych lat osiemdziesiątych z trąbkami rodem z filmów noir i zadymionych klubów, gdzie na detektywa czeka femme fatale.
Podsumowując - jest to film, który i polecam, i nie polecam. Jeśli ktoś nasłuchał się legend o tej produkcji i spotkał się z parodiami tego filmu, może poczuć dość znaczny niedosyt. Z kolei rozpoczynając seans świeżym okiem, zapewne znajdziemy w nim wystarczająco dużo, by docenić ten na wskroś amerykański obraz. Co by się jednak nie działo, należy sięgnąć po wydanie 4k UHD, które jak się wydaje, usuwa bolączki wydania na zwykłym BD.
Film - 3,5/5
Obraz - 2/5
Co zrobić? Nierzadko bywa tak, że entuzjastyczne opinie, z którymi spotykamy się przed obejrzeniem filmu, powodują, że nasze oczekiwania są sztucznie napompowane i, co za tym idzie, gdy zmierzymy się z rzeczywistością mniej lub bardziej się rozczarowujemy. Tak też jest w moim przypadku z "Nietykalnymi", których doświadczyłem z niebieskiego krążka z 2009 roku.
Ale najpierw technikalia. Tu muszę przyznać rację powszechnej zdaje się opinii, że mamy tutaj kiepską jakość obrazu. DNR z wyostrzeniem, brak ziarna i black crush są widoczne gołym okiem i odebrały mi część przyjemności z oglądania. Skoro jesteśmy przy aspektach technicznych - w pierwszych minutach filmu pomyślałem, że wolałbym chyba obejrzeć go w wersji czarno-białej. Co ciekawe, IMDB wspomina, że Stephen H. Burum chciał "Nietykalnych" nakręcić właśnie w ten sposób.
Film sam w sobie, jak nadmieniłem powyżej, trochę rozczarował. Brakuje w nim moim zdaniem odrobiny energii, która pojawia się na ekranie tylko gdy Sean Connery błyszczy w roli doświadczonego gliniarza (za którą otrzymał swego jedynego Oscara). Niestety Kevin Costner jako lead moim zdaniem nie do końca udźwignął film. To nie oznacza, że zagrał w mojej opinii kiepsko. Nie. Po prostu brakuje mi w wykreowanej przezeń postaci Eliotta Nessa czegoś, co by mnie uwiodło. Wydaje mi się, że ten Eliott, z którym na końcu filmu się żegnamy, jest dużo ciekawszy niż ten, z którym zaczęliśmy przygodę prawie 2 godziny wcześniej. Niestety - gdy bohater staje się interesujący - pojawiają się napisy końcowe. Co gorsza, Ness przez większość filmu jest ukazywany niemal jako anioł i to powoduje, że nie jestem w stanie w niego uwierzyć. Kiedy jego rodzina znika sprzed oka kamery, przyznam, że przestałem trochę kibicować Eliottowi, tym bardziej, że moja pobieżna znajomość prawdziwej historii Nietykalnych, upewniała mnie, że możemy się spodziewać happy endu. Przyjdzie mi też lekko narzekać na Roberta DeNiro, ale to może dlatego, że nie miał za dużo scen w filmie i, poza tą przy stole podczas "obiadu gangsterów", nie jest on nazbyt przyciągający uwagę. Być może DePalma, reżyser filmu, chciał uniknąć sytuacji, w której Al Capone skradłby widowisko, stając się centralną częścią obrazu. Komediowy sznyt tej wersji Ala moim zdaniem nie do końca służy napięciu budowanemu w filmie. Film obliczony jest wyraźnie na to, by centralną postacią był bohater Costnera i nic ani nikt nie miał wejść mu w drogę. To się nie do końca udało, bo wspomniany przeze mnie wcześniej Szkot, zdobywszy już szlify w roli podstarzałego mentora rok wcześniej w "Highlanderze", pokazał co potrafi z naddatkiem. Ogólnie jednak wydaje mi się, że postaci są dość przewidywalne i trochę jednak jakby wycięte z szablonu przystającego produkcjom czysto rozrywkowym pokroju "Indiany Jones'a", a nie filmowi napisanemu przez Davida Mameta.
Sama fabuła poprowadzona jest liniowo i właściwie nie zaskakuje niczym szczególnym. Pomimo mocno sensacyjnej tematyki, jest to obraz bardzo spokojny. Być może jest to zabieg celowy, gdyż przestępczość Chicago lat 20tych uciekłaby z podwiniętym ogonem przed latynoskimi rzezimieszkami rodem z również DePalmowskiego "Scarface'a". Mamy więc obrazek mocno nostalgiczny, w którym czterech chłopa oczyszcza miasto. Brzmi to jak western i nie bez przyczyny. Świadomych nawiązań do konwencji filmów świata dzikiego zachodu tu bowiem nie brakuje. W jednej z sekwencji mamy nawet bohaterów na koniach i kawalerię, a stawką jest władztwo w mieście i w... saloonach. Co gorsza, kto obejrzał "Nagą Broń 33 1/2", nie będzie obgryzał paznokci podczas momentu kulminacyjnego filmu, rozgrywającego się na schodach dworca kolejowego. Oglądając tę sekwencję wracałem pamięcią do perypetii Franka Drebina, co chyba zmniejszyło emocjonalny "impakt" sceny, przecież wypełnionej suspensem. Ponownie: nie wiem dlaczego tak się stało, ale, na poły żartobliwie, mógłbym napisać, że gdyby nie ograniczona powierzchnia półkowa, nie postawiłbym tego filmu obok "Goodfellas", "Ojca Chrzestnego" czy nawet "American Gangstera". A dziwi mnie to niepomiernie gdy spojrzę na listę płac produkcji. Być może to "wina" DePalmy, który, jak się zdaje, nie stronił od patosu i idealizacji organów państwowych w swojej twórczości, co być może zrodziło skłonność do pewnych uproszczeń krzywdzących scenariusz.
Co zwróciło moją uwagę to ścieżka dźwiękowa, w śmiały sposób łącząca estetykę późnych lat osiemdziesiątych z trąbkami rodem z filmów noir i zadymionych klubów, gdzie na detektywa czeka femme fatale.
Podsumowując - jest to film, który i polecam, i nie polecam. Jeśli ktoś nasłuchał się legend o tej produkcji i spotkał się z parodiami tego filmu, może poczuć dość znaczny niedosyt. Z kolei rozpoczynając seans świeżym okiem, zapewne znajdziemy w nim wystarczająco dużo, by docenić ten na wskroś amerykański obraz. Co by się jednak nie działo, należy sięgnąć po wydanie 4k UHD, które jak się wydaje, usuwa bolączki wydania na zwykłym BD.
Film - 3,5/5
Obraz - 2/5