Robin of Sherwood
Kolejny po Miami Vice udany powrót po dekadach absencji. Na razie wstrzyknąłem dwa pierwsze odcinki i powiem, że jest strasznie mrocznie. Mistyka, plenery, bród syf i groza bije z ekranu w taki agresywny sposób że jakbym teraz to oglądał za dzieciaka to bym serialnie się bał, no ale moje pokolenie to było piękne i hardcorowe w którym w wieku 6 lat leciał Robocop z odstrzelonym na kawałki policjantem, Terminator, który w sekwencji otwarcia wyrywa piąchą kolesiowi na żywo serce z klaty, a na deser Coś - Johna Carpentera z chodzącą oderwaną głową. Wracając do Robina, to budowanie samej legendy i postaci stoi tu na bardzo wysokim poziomie, czuje się wręcz wajby legendy Excalibura, którego ekranizacja powstała chyba w podobnym czasie. Świetna muzyka i mordercze strzały, które skutecznie eliminują wroga na koniach i nie tylko, naprawdę to jest niby PG a łucznicy jadą z tematem aż miło, a to dopiero początek historii. Obawiam się tylko kulminacji w której... Robin ginie za dzieciaka nie mogłem w to uwierzyć i płakałem jak głupi a w trzeciej serii cały czas łudziłem się że to nieprawda ( musieli zastąpić aktora czy jak ? ). Tak więc w najbliższych dniach ciemna sala, projektor, mocna kawa, może jakieś piwerko i jedziemy dalej z tematem, coś czuje że będzie jeszcze mroczniej