07-06-2023, 22:26
Boite Noire (BD) - bardzo fajny thriller z Francji. Główny bohater musi rozwiązać zagadkę katastrofy lotniczej samolotu pasażerskiego. Z nagraniem z "czarnej skrzynki" jest coś nie tak. Mało fajerwerków, ale za to całkiem wciągająca akcja. Finał historii w pewnym momencie jest już dość przewidywalny, ale sprawna realizacja sprawia, że oglądałem z przyjemnością do samego końca. Bardzo dobry montaż dźwięku. Nie ma tu co prawda spektakularnych strzelanin, czy czegoś w tym stylu. Po prostu, nasz bohater jest analitykiem rozkładającym na czynniki pierwsze nagrania z czarnych skrzynek i jest to fajnie pokazane w warstwie montażu dźwięku. Prezentuje się to szczególnie ciekawie, gdy podczas seansu korzystamy ze słuchawek właśnie. Film to świetna odskocznia od typowych blockbusterów. Ocena 7/10.
Wedlock (BD) - nie jest to najlepszy film Rutgera, ale i tak obejrzałem go z przyjemnością. Fajny VHS-owy klimacik. Ciekawy pomysł na koncepcję więzienia, podobny nieco do tego z "Uciekiniera" z Arnim. To co mi się nie podobało, to nieco wymuszony humor, wciśnięty do dialogów głównego bohatera. To zwyczajnie nie pasuje do tej postaci. Finał jest może niezbyt spektakularny, ale przy skromnym budżecie jest to jak najbardziej akceptowalne. Ogólnie bardzo przyjemny seans. Film idealny na sobotnie popołudnie. Nie udaje "większego" niż jest w rzeczywistości. Po prostu dobra rozrywka. Ocena 6,5/10.
Payback (BD) - wersja kinowa i reżyserska. Film trochę w stylu "Snatch" od Guya Ritchiego. Jest mniej komediowo i bardziej brutalnie. Mel Gibson w bardzo dobrej formie. Mimo, że jest przecież czarnym charakterem, to zdecydowanie mu kibicujemy, bo w fachu jaki wykonuje, choć nieuczciwym, stara się zachować pewne zasady. Świetny scenariusz (i reżyseria) Brian Helgelanda, dużo lepszy w wersji kinowej. Reżyserska wersja jest wyraźnie krótsza (około 7 minut) i ma słabe jak dla mnie zakończenie. Kończąca ją scena strzelaniny na stacji kolejki "napowietrznej" jest trochę bez sensu. Ekipa wysłana by zlikwidować Portera ma mimo wszystko pieniądze, które on żądał (OK, dwa razy za dużą kwotę ). Ta scena miałby sens, gdyby dodano ją do wersji kinowej, tuż przed porwaniem syna Bronsona - uzasadniałaby lepiej podjęcie tego kroku przez Portera. Dodatkowo, w "kinówce" obraz jest chłodniejszy i widać wyraźnie zastosowanie niebieskiego filtru, co dodaje świetnego klimatu (nieco noire). Dialogi są znakomite, pełnokrwiste, z bogatym wachlarzem słownictwa typowego dla tego typu produkcji. Nie ma ugrzeczniania, czy moralizatorstwa. Porter jest zły, ale jego adwersarze jeszcze gorsi. Mam wrażenie, że takie kino by dzisiaj nie przeszło z wiadomych względów. Znakomite postaci przewijają się na drugim planie, takie jak para dorabiających na boku szantażem policjantów, czy drobny cwaniaczek Stegman. Każdy ma tu swoją drobną role do zagrania, która jeżeli nawet nie wnosi do głównego wątku czegoś istotnego, to daje widzowi sporo frajdy i dobrego, czarnego humoru. Wszystko serwowane jest jednak z umiarem i tu widzę pewną przewagę filmu Helgelanda nad "Snatch". Ocena: wersja kinowa 8,5/10, wersja reżyserska 6.5/10
Battle Beyond the Stars (BD) - przyznaję bez bicia, to takie moje guilty pleasure. Film czerpie garściami z "Gwiezdnych Wojen", czy nawet "Siedmiu Wspaniałych". Spokojną planetą Akir postanawia zawładnąć niejaki Sador, którego głównym zajęciem jest podbijanie wszystkich planet w galaktyce. Akir jest po prostu kolejne na liście. "Łaskawy" Sador daje jednak wybór: bezwarunkowe poddaństwo albo eksterminacja. I kilka "cykli" do namysłu. Mieszkańcy, pomimo braku jednomyślności decydują, że może jednak warto by stawić opór. Wysyłają więc młodego Shada, aby zorganizował jakichś najemników do obrony planety, nim Sador powróci (z nadzieją, że jednak mu się nie powiedzie i wygra opcja kapitulacji). Czy to przypadkiem nie przypomina z grubsza fabuły pewnego westernu? Jednego z najemników gra nawet ten sam aktor. Jest więc dość przewidywalnie, co jednak nie wpływa negatywnie na przyjemność jak daje taki seans. Budżet filmu, jak na tamte lata, był dość skromny, co nie przeszkodziło w wykreowaniu wachlarza barwnych postaci i lokacji. Poziom efektów specjalnych i scenografii odbiega od tego, co zaprezentowano w "Imperium kontratakuje" z tego samego roku, ale jest wyraźnie lepiej niż chociażby "Logan's Run". Odpowiedzialnym za nie był niejaki James Cameron, który przez większość czasu produkcji filmu piastował stanowisko "Art Directora" - tak też jest wspomniany w napisach końcowych. Zarekomendowała go niejaka Gale Anne Hurd - producentka filmu. Muzykę skomponował mało wówczas znany James Horner, a na planie, w charakterze stolarza pracował Bill Paxton . Jaki wpływ na kino s-f lat 80-tych miała później ta grupka ludzi, która się właśnie tutaj spotkała i wspólnie pracowała, nie muszę chyba nikomu tłumaczyć.
To jest specyficzne kino, rzecz jasna. Trzeba lubić takie "tanie" old school'owe" s-f, żeby mieć jakąś satysfakcję z seansu. To jednak przy takich właśnie filmach pierwsze szlify zdobywali najwięksi i tutaj, pokazywali, że nie pieniądze, ale talent, determinacja i wyobraźnia są najważniejsze. Ten film niczego nie udaje. Nie będzie wielkich dramatów, czy aktów strzelistych w dialogach. To prosta i miejscami naiwna historia, ale nie próbuje udawać niczego więcej. Ot rozrywka na sobotnie popołudnie.
Wydanie steelbook od Shout! Factory (Filmoskop) prezentuje dobra jakość obrazu - źródłem był skan 2K. Jak na niszowe s-f z 1980 jest w porządku.
Ocena 8,5/10.
Wedlock (BD) - nie jest to najlepszy film Rutgera, ale i tak obejrzałem go z przyjemnością. Fajny VHS-owy klimacik. Ciekawy pomysł na koncepcję więzienia, podobny nieco do tego z "Uciekiniera" z Arnim. To co mi się nie podobało, to nieco wymuszony humor, wciśnięty do dialogów głównego bohatera. To zwyczajnie nie pasuje do tej postaci. Finał jest może niezbyt spektakularny, ale przy skromnym budżecie jest to jak najbardziej akceptowalne. Ogólnie bardzo przyjemny seans. Film idealny na sobotnie popołudnie. Nie udaje "większego" niż jest w rzeczywistości. Po prostu dobra rozrywka. Ocena 6,5/10.
Payback (BD) - wersja kinowa i reżyserska. Film trochę w stylu "Snatch" od Guya Ritchiego. Jest mniej komediowo i bardziej brutalnie. Mel Gibson w bardzo dobrej formie. Mimo, że jest przecież czarnym charakterem, to zdecydowanie mu kibicujemy, bo w fachu jaki wykonuje, choć nieuczciwym, stara się zachować pewne zasady. Świetny scenariusz (i reżyseria) Brian Helgelanda, dużo lepszy w wersji kinowej. Reżyserska wersja jest wyraźnie krótsza (około 7 minut) i ma słabe jak dla mnie zakończenie. Kończąca ją scena strzelaniny na stacji kolejki "napowietrznej" jest trochę bez sensu. Ekipa wysłana by zlikwidować Portera ma mimo wszystko pieniądze, które on żądał (OK, dwa razy za dużą kwotę ). Ta scena miałby sens, gdyby dodano ją do wersji kinowej, tuż przed porwaniem syna Bronsona - uzasadniałaby lepiej podjęcie tego kroku przez Portera. Dodatkowo, w "kinówce" obraz jest chłodniejszy i widać wyraźnie zastosowanie niebieskiego filtru, co dodaje świetnego klimatu (nieco noire). Dialogi są znakomite, pełnokrwiste, z bogatym wachlarzem słownictwa typowego dla tego typu produkcji. Nie ma ugrzeczniania, czy moralizatorstwa. Porter jest zły, ale jego adwersarze jeszcze gorsi. Mam wrażenie, że takie kino by dzisiaj nie przeszło z wiadomych względów. Znakomite postaci przewijają się na drugim planie, takie jak para dorabiających na boku szantażem policjantów, czy drobny cwaniaczek Stegman. Każdy ma tu swoją drobną role do zagrania, która jeżeli nawet nie wnosi do głównego wątku czegoś istotnego, to daje widzowi sporo frajdy i dobrego, czarnego humoru. Wszystko serwowane jest jednak z umiarem i tu widzę pewną przewagę filmu Helgelanda nad "Snatch". Ocena: wersja kinowa 8,5/10, wersja reżyserska 6.5/10
Battle Beyond the Stars (BD) - przyznaję bez bicia, to takie moje guilty pleasure. Film czerpie garściami z "Gwiezdnych Wojen", czy nawet "Siedmiu Wspaniałych". Spokojną planetą Akir postanawia zawładnąć niejaki Sador, którego głównym zajęciem jest podbijanie wszystkich planet w galaktyce. Akir jest po prostu kolejne na liście. "Łaskawy" Sador daje jednak wybór: bezwarunkowe poddaństwo albo eksterminacja. I kilka "cykli" do namysłu. Mieszkańcy, pomimo braku jednomyślności decydują, że może jednak warto by stawić opór. Wysyłają więc młodego Shada, aby zorganizował jakichś najemników do obrony planety, nim Sador powróci (z nadzieją, że jednak mu się nie powiedzie i wygra opcja kapitulacji). Czy to przypadkiem nie przypomina z grubsza fabuły pewnego westernu? Jednego z najemników gra nawet ten sam aktor. Jest więc dość przewidywalnie, co jednak nie wpływa negatywnie na przyjemność jak daje taki seans. Budżet filmu, jak na tamte lata, był dość skromny, co nie przeszkodziło w wykreowaniu wachlarza barwnych postaci i lokacji. Poziom efektów specjalnych i scenografii odbiega od tego, co zaprezentowano w "Imperium kontratakuje" z tego samego roku, ale jest wyraźnie lepiej niż chociażby "Logan's Run". Odpowiedzialnym za nie był niejaki James Cameron, który przez większość czasu produkcji filmu piastował stanowisko "Art Directora" - tak też jest wspomniany w napisach końcowych. Zarekomendowała go niejaka Gale Anne Hurd - producentka filmu. Muzykę skomponował mało wówczas znany James Horner, a na planie, w charakterze stolarza pracował Bill Paxton . Jaki wpływ na kino s-f lat 80-tych miała później ta grupka ludzi, która się właśnie tutaj spotkała i wspólnie pracowała, nie muszę chyba nikomu tłumaczyć.
To jest specyficzne kino, rzecz jasna. Trzeba lubić takie "tanie" old school'owe" s-f, żeby mieć jakąś satysfakcję z seansu. To jednak przy takich właśnie filmach pierwsze szlify zdobywali najwięksi i tutaj, pokazywali, że nie pieniądze, ale talent, determinacja i wyobraźnia są najważniejsze. Ten film niczego nie udaje. Nie będzie wielkich dramatów, czy aktów strzelistych w dialogach. To prosta i miejscami naiwna historia, ale nie próbuje udawać niczego więcej. Ot rozrywka na sobotnie popołudnie.
Wydanie steelbook od Shout! Factory (Filmoskop) prezentuje dobra jakość obrazu - źródłem był skan 2K. Jak na niszowe s-f z 1980 jest w porządku.
Ocena 8,5/10.
niespotykanie spokojny człowiek