06-10-2021, 13:06
Josh Friedman (Terminator: Mroczne przeznaczenie, Wojna światów) oraz David S. Goyer (Batman kontra Superman: Świt sprawiedliwości, Batman: Początek) odpowiadają za pierwszą ekranizację jednego z największych dzieł literatury science-fiction - cyklu "Fundacja" autorstwa legendarnego Isaaca Asimova. Porwanie się z maszyną do pisania na "Fundację" uważam za szalenie ambitny projekt. W porównaniu do takiej na przykład "Diuny", która zawiera wiele kinematograficznych obrazów, dzieje potomków Hari’ego Seldona, zwłaszcza we wczesnych tomach sagi, są mocno przegadane i de facto nie wiele się tam dzieje jak na współczesne standardy kinematograficzne. Dla przykładu - pierwsza książka jest de facto antologią, pokazującą w odrębnych opowiadaniach kolejne, oddalone od siebie o dekady etapy funkcjonowania galaktyki, wstrząsanej, od czasu do czasu, tzw. kryzysami Seldona. Pomimo olbrzymiej skali (każdy wspomniany kryzys jest punktem zwrotnym dla życia wielu miliardów istnień ludzkich), fabuła składa się głównie z monologów i rozmów odbywanych pomiędzy gubernatorami, burmistrzami, naukowcami. W tym sensie decyzja by uczynić ten cykl serialem ("telewizyjnym") wydaje się słuszna i zrozumiała. Niżej podpisany uważa nawet, że przy zagwarantowaniu wystarczająco wysokiego budżetu tak samo powinna zostać potraktowana wspomniana "Diuna".
Czy zatem filmowcy znani z raczej czysto rozrywkowego kina akcji podołali zadaniu przeniesienia esencji dzieła Asimova na mały ekran? Wydaje się, że nie za bardzo. Premierowy odcinek serialu pokazany 24 września i jego kolejne epizody spotkały się z umiarkowanie ciepłym przyjęciem ze strony krytyków (tak przecież zwykle gotowym rozdawać "dziesiątki" nowinkom z Hollywood) i (zwykle bardziej trzeźwo patrzącej) widowni. Serwis "Rotten Tomatoes" pokazuje odpowiednio oceny 72% i 61%. Daje to serialowi pozycję startową niższą niż zlikwidowanemu po 2 sezonach "Kryptonowi" Goyera.
A co konkretnie piszą krytycy?
"Guardian" chwali ogólny "look" serialu lecz narzeka na pompatyczny, ponury nastrój biorącej samą siebie zbyt poważnie produkcji.
"The New York Times" wskazuje, że sama idea "Fundacji" nie sprzyja ekranizacjom "telewizyjnym" - antologiczny jej charakter, z ciągle zmieniającymi się postaciami, nie pozwala nawiązać widzowi więzi z żadnym z bohaterów, co w dzisiejszym świecie seriali wydaje się być konieczne (nawet jeśli realizowane jest w sposób nachalny i zbędny - patrzę na ciebie, "Star Trek: Discovery"). W ostatecznym rozrachunku chwali ekscentryczne i groteskowe wątki, które wystają spod obowiązkowych eksplozji i strzelanin, lecz nie daje się zauroczyć całości.
"Gizmodo" z kolei wytyka ekranizacji zbyt znaczne odejście od literackiego pierwowzoru, choć z drugiej strony pochwala sposób wstrzyknięcia do fabuły przewijającego się czarnego charakteru w postaci ImperatoraKlona (sorry) Cleona. Krytyk wskazuje, że budowanie 10 odcinków serialu na pierwszych 100 stronach "Fundacji" (co zapowiedział Goyer) stanowi równie wielki błąd jak kręcenie trylogii na bazie "Hobbita". Jednak w ostatecznym rozrachunku największej słabości serialu dopatruje w tym, że każdy odcinek sili się na intelektualne dekonstrukcje polityki, religii i duszy, a przy tym nie mówi tak naprawdę nic istotnego. W przeciwieństwie do swojego pierwowzoru, który celebrował wiedzę, naukę, więzi międzyludzki a przede wszystkim nadzieję wydaje się być "jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący".
Wygląda na to, że "Fundację" wciąż możemy trzymać w kolumnie dzieł nie przetłumaczalnych na język kina. I może to dobrze?
Czy zatem filmowcy znani z raczej czysto rozrywkowego kina akcji podołali zadaniu przeniesienia esencji dzieła Asimova na mały ekran? Wydaje się, że nie za bardzo. Premierowy odcinek serialu pokazany 24 września i jego kolejne epizody spotkały się z umiarkowanie ciepłym przyjęciem ze strony krytyków (tak przecież zwykle gotowym rozdawać "dziesiątki" nowinkom z Hollywood) i (zwykle bardziej trzeźwo patrzącej) widowni. Serwis "Rotten Tomatoes" pokazuje odpowiednio oceny 72% i 61%. Daje to serialowi pozycję startową niższą niż zlikwidowanemu po 2 sezonach "Kryptonowi" Goyera.
A co konkretnie piszą krytycy?
"Guardian" chwali ogólny "look" serialu lecz narzeka na pompatyczny, ponury nastrój biorącej samą siebie zbyt poważnie produkcji.
"The New York Times" wskazuje, że sama idea "Fundacji" nie sprzyja ekranizacjom "telewizyjnym" - antologiczny jej charakter, z ciągle zmieniającymi się postaciami, nie pozwala nawiązać widzowi więzi z żadnym z bohaterów, co w dzisiejszym świecie seriali wydaje się być konieczne (nawet jeśli realizowane jest w sposób nachalny i zbędny - patrzę na ciebie, "Star Trek: Discovery"). W ostatecznym rozrachunku chwali ekscentryczne i groteskowe wątki, które wystają spod obowiązkowych eksplozji i strzelanin, lecz nie daje się zauroczyć całości.
"Gizmodo" z kolei wytyka ekranizacji zbyt znaczne odejście od literackiego pierwowzoru, choć z drugiej strony pochwala sposób wstrzyknięcia do fabuły przewijającego się czarnego charakteru w postaci Imperatora
Wygląda na to, że "Fundację" wciąż możemy trzymać w kolumnie dzieł nie przetłumaczalnych na język kina. I może to dobrze?