24-09-2023, 00:20
Jak nie być czubem w Tatrach
Postanowiłem opisać pewną historię ku przestrodze. Głupota, która mną kierowała wpłynęła na dalsze losy osobiste. Dość często ludzie dostający drugie życie zmieniają poglądy na doczesność, a może nie tylko na nią. Zatem...
„Biegałem” po Orlej Perci jak nawiedzony. Rok w rok. Co do zasady wspinałem się w jakimś towarzystwie. W ten feralny dzień także. Kurna, słońce – wakacje, w to mi graj! Nie stroniłem od rozmów w trakcie przemierzania szlaków, także z osobami postronnymi. Czysta przyjemność nieporównywalna z dyskusjami internetowymi (to moje prywatne spostrzeżenie). Ten jeden raz zabrałem piwo puszkowe. W latach 90. obowiązywały opakowania 0,33 i dość niski procent zawartości alkoholu. Przemarsz po Orlej zaczął doskwierać koledze. Brakło mu doświadczenia oraz kondycji. Zatem uzgodniliśmy spotkanie przy Murowańcu w okolicach wczesnej kolacji. Kamrat zszedł i zostałem sam.
Po czasie ujrzałem cel. Uff. Usiadłem zadowolony i opróżniłem do końca zawartość aluminium. Brawo ja! Spojrzałem na schronisko i „poczułem” zapach wieczerzy. Po kiego diabła trzymać się szlaku? O krok był zajebisty żleb prowadzący wprost do Murowańca! Decyzja podjęta. Zacząłem zbiegać.
Co uratowało mi życie? Chyba – paradoksalnie- dziecięce doświadczenia stawania na skraju dachów wieżowców. Koledzy już wiedza co ujrzałem. Przepaść przed stopami.
Padłem na glebę i wytrzeźwiałem natychmiast. Permanentnie traciłem kontrolę nad skałkami / kamieniami pod stopami oraz dłońmi. Cierpliwie i powoli (na czworaka) zdobyłem ponownie szczyt.
Jeśli ktoś ma ochotę, to proszę krytykować moją głupotę. Niemniej jako średnio zaawansowany „taternik” przekażę
kolegom dwie fundamentalne rady:
1. Zero alkoholu na szlakach!
2. Nie zbaczanie ze szlaków (ktoś ktoś je wytyczył z określonych powodów)!
Postanowiłem opisać pewną historię ku przestrodze. Głupota, która mną kierowała wpłynęła na dalsze losy osobiste. Dość często ludzie dostający drugie życie zmieniają poglądy na doczesność, a może nie tylko na nią. Zatem...
„Biegałem” po Orlej Perci jak nawiedzony. Rok w rok. Co do zasady wspinałem się w jakimś towarzystwie. W ten feralny dzień także. Kurna, słońce – wakacje, w to mi graj! Nie stroniłem od rozmów w trakcie przemierzania szlaków, także z osobami postronnymi. Czysta przyjemność nieporównywalna z dyskusjami internetowymi (to moje prywatne spostrzeżenie). Ten jeden raz zabrałem piwo puszkowe. W latach 90. obowiązywały opakowania 0,33 i dość niski procent zawartości alkoholu. Przemarsz po Orlej zaczął doskwierać koledze. Brakło mu doświadczenia oraz kondycji. Zatem uzgodniliśmy spotkanie przy Murowańcu w okolicach wczesnej kolacji. Kamrat zszedł i zostałem sam.
Po czasie ujrzałem cel. Uff. Usiadłem zadowolony i opróżniłem do końca zawartość aluminium. Brawo ja! Spojrzałem na schronisko i „poczułem” zapach wieczerzy. Po kiego diabła trzymać się szlaku? O krok był zajebisty żleb prowadzący wprost do Murowańca! Decyzja podjęta. Zacząłem zbiegać.
Co uratowało mi życie? Chyba – paradoksalnie- dziecięce doświadczenia stawania na skraju dachów wieżowców. Koledzy już wiedza co ujrzałem. Przepaść przed stopami.
Padłem na glebę i wytrzeźwiałem natychmiast. Permanentnie traciłem kontrolę nad skałkami / kamieniami pod stopami oraz dłońmi. Cierpliwie i powoli (na czworaka) zdobyłem ponownie szczyt.
Jeśli ktoś ma ochotę, to proszę krytykować moją głupotę. Niemniej jako średnio zaawansowany „taternik” przekażę
kolegom dwie fundamentalne rady:
1. Zero alkoholu na szlakach!
2. Nie zbaczanie ze szlaków (ktoś ktoś je wytyczył z określonych powodów)!
„Ja paryskimi perfumami się nie perfumuję... Ja jeden wiem co tej ziemi jest potrzebne”.