26-01-2016, 14:18
Nigdy nie uważałem Tarantino za wirtuoza wśród reżyserów choć jego filmy lubię bo dostarczają mi sporo rozrywki ze względu na liczne sceny z przymrużeniem oka i specyficzny klimat. Tak było też i tym razem. Wcale nie odczuwałem żadnych dłużyzn czy przegadania filmu. Moim zdaniem tempo akcji było jak najbardziej właściwe zaś postacie są dość wyraziste (czego na przykład nie mogę powiedzieć o Django czy Bękartach wojny - oczywiście mam na myśli wyrazistość całej obsady filmu a nie kompletny brak wyrazistych postaci). Show zdecydowanie ukradła Jennifer Jason Leigh i Walton Goggins. Samuel L. Jackson oczywiście standardowo na wysokim poziomie. Zdjęcia i muzyka solidne; nie psują seansu. Pełno czarnego humoru - dosłownie i w przenośni. 
To co mnie wkurzało i przeszkadzało to skrajne, zbyt szybkie zmiany relacji między bohaterami o 180 stopni, np. między Mannixem i Warrenem po zabójstwie generała Smithersa. Zabrakło płynnego przejścia. Oczywiście są też nielogiczności fabularne, o których wspomniał Gieferg, choć przyznam szczerze, że podczas seansu w kinie nie zwróciłem na nie uwagi.
Gdyby nie te mankamenty mogłoby być nawet 9/10, ale 7,5/10 to też wysoka ocena bo na "The hateful eight" bawiłem się znacznie lepiej niż na "Django" czy "Grindhouse: Deathproof"

To co mnie wkurzało i przeszkadzało to skrajne, zbyt szybkie zmiany relacji między bohaterami o 180 stopni, np. między Mannixem i Warrenem po zabójstwie generała Smithersa. Zabrakło płynnego przejścia. Oczywiście są też nielogiczności fabularne, o których wspomniał Gieferg, choć przyznam szczerze, że podczas seansu w kinie nie zwróciłem na nie uwagi.
Gdyby nie te mankamenty mogłoby być nawet 9/10, ale 7,5/10 to też wysoka ocena bo na "The hateful eight" bawiłem się znacznie lepiej niż na "Django" czy "Grindhouse: Deathproof"
A mówiłem sobie, że blu-raye będę rzadziej kupował bo droższe ... wot durak
