Matt Groening jako genialny artysta, który głowę zawsze ma pełną pomysłów idzie ostatnio na całego, a nie wiem czy to dobrze, czy to źle. Twórca "Simpsonów", o których mowa, oraz równie sympatycznej w swej momentami groteskowej i dziwacznej wizji przyszłośi, "Futuramy" dał życie nowemu serialowi animowanemu: "Rozczarowani". Słuchy o tym dziele dotarły ,,aż do mnie", dlatego też postanowiłem, że wezmę się za to ,,nowe coś", zważywszy na fakt, że jakiś czas temu miałem opłacony "Netflix" w opcji abonamentu 4K, co sprzyjałoby mojemu 55 calowemu telewizorowi UHD marki LG, a produkcja ta, o dziwo, w tak wysokiej rozdzielczości była i ,,nadal" jest dostępna na platformie "Netflixa". Po kilku minutach pierwszego odcinka produkcji stwierdziłem, że ta podobna stylem animacji kreskówka, czyli charakterystycznym wyglądem zewnętrznym wykreowanych, o miękki konturach i specyficznych rysach twarzy, postaci, niczym połączenie stylu pierwszych dwóch seriali, o których wspominałem, nie przypadła mi do gustu. Atmosfera średniowieczna, w której wpleciony jest wątek zgnuśniałej, uzależnionej od ,,używek" księżniczki, mimo ogromnego szacunku, który wyrażam w kierunku Groeninga, to narracja nie dla mnie.
Oglądał ktoś "Rozczarowani". A może dać jednak temu serialowi szansę?