Zainspirowany łańcuszkami facebookowymi, pomiędzy zmienianiem pieluch i opieka nad starszą Córką, stworzyłem swój top 10 filmów/seriali, które być może najbardziej rzutowały na mnie jako na obecnego filmożercę. Od razu uprzedzę, że nie będzie to top ukochanych filmów w historii kina. Taki wybór byłby po pierwsze zbyt ciężki i uzależniony od chwili oraz zaników pamięci w pewnym wieku, po drugie łatwiej było mi na mapie fascynacji odhaczyć te przełomowe punkty, które pozwoliły mi dotrzeć do miejsca w którym nie nudzę się na Śmierci w Wenecji
1. Gdzieś tam na początku były hensonowe Muppety (chyba publiczna musiała puszczać je za komuny), pierwszy seans w kinie (Cudownym Chłopiec), ale najbardziej wszystko zmienił zwiastun tego filmu w Teleranku lub innym 5-10-15. Limahl też był w to wszystko zamieszany
2. Wiele wydarzeń z dzieciństwa pamiętamy intensywniej poprzez małe, prywatne traumy. Wokół traum krążą natomiast różnego rodzaju pocieszacze. I tak strach przed pobieraniem krwi neutralizował Tytus na dzikim zachodzie (pewnie niektórzy pamiętają fabrykę zegarków i strzały znikąd), a ból związany z wyciąganiem gwoździa zespalającego po złamaniu w łokciu uśmierzała książeczka z kilkoma notowaniami listy Trójki, w której Jon Bon Jovi prężył muskuł z tatuażem ze znakiem Supermana. W tym przypadku na sytuację rzutował jakiś wyrób grypopodobny i dwa wcześniejsze dni podczas których wszystko było zamazane, a gorączka spotykała płytki sen. Plusem było to, że nie trzeba było iść do kościoła (była niedziela), a w telewizji miał się pojawić ostatni odcinek serialu o synu Herne'a (mówimy o ostatnim odcinku z Michaelem Praedem). Serialu, który wymiatał na poziomie obsady, muzyki i klimatu. Serialu, po którym, każdy kolejny film o Janosiku z Sherwood nie miał sensu
3. A potem przyszedł czas piwnicznych wypożyczalni kaset VHS i prawdziwych mężczyzn, którzy w schematyczny i dosadny sposób rozwiązywali swoje problemy. Gdzieś tam niby człowiek zaśmiewał się na Akademii Policyjnej, gdzieś tam bał podczas wizyt na ulicy Elm, gdzieś odkrywał istnienie uczuć podczas seansu Dirty Dancing, jednak wszystko schodziło na drugi plan gdy Motodiabły jechały do Wietnamu po złoto, Michael Dudikoff rzucał shurikenem (te słynne, ostre gwiazdki) w wojowników Ninja, a Jean Claude Van Damme dawał sobie spuszczać na brzuch kokosy
4. We wczesno nastoletnim okresie żywy był spór o to kto jest większym madafaką: Arni czy może jednak Sylwek? Było to pytanie o ciężarze gatunkowym nie mniejszym niż: Beatlesi czy Stonsi? Z jednej strony mieliśmy amerykański sen w historii o bokserze włoskiego pochodzenia czy proreganowską w wydźwięku Pierwszą Krew, z drugiej łowcy stawali się zwierzyną. Czasami się śmieję, że gdyby nie Predator, nie byłoby w moim życiu Bergmana. Jako, że nie mogę upchać do dziesiątki wszystkiego, to postawiłem na naokoło apokaliptyczną historię stworzoną przez Jamesa Camerona, a odpowiedź na pytanie z początku postu pozostawiam otwartym. Podsumowując: magia kaset video bladła, zbliżała się Olimpiada w Barcelonie i póki co każdy jeszcze chciał być Slashem lub Axlem. Jednak już za rogiem czaił się grunge, a nasze myśli miały podryfować w kierunku stanu Waszyngton. Coś się kończyło, coś zaczynało
5. Pan z miotłą bujał się w rytm pokoleniowego hitu, a skąpani głównie w ciemności i deszczu Mulder i Scully, w środowe lub czwartkowe wieczory, rozwiązywali kolejne paranormalne zagadki. Mrok był fajny, ale zdecydowanie lepiej czułem się w towarzystwie mieszkańców Cicely. Tak świetnie dobranej galerii postaci na poziomie serialu nie spotkałem nigdy wcześniej ani później, a tytusowe "bawiąc uczy, ucząc bawi" realizowane było w nim wzorcowo
6. Jordan postanowił zamienić koszykówkę na baseball, Owsiak startował z Orkiestrą, a przez Jugosławię przetaczała się wojenna nawałnica. Do tego Polskę ogarnęła heyomania. W tych okolicznościach przyrody młody człowiek kończył pierwszy etap edukacji, a wiedzę o kinie zdobywał podczas przeglądania filmowego foto story w Bravie. To tam natrafił na opowieść o Stuarcie Sutcliffie, to tam Matt Dillon grał na grobie Hendrixa, to w końcu tam dowiedział się, że nie może wiecznie padać
7. Epoka flanelowych koszul, sarkastycznego indywidualizmu oraz zabarwionych nonkonformizmem postaw sprawiła, że długopis zaznaczał w To i Owo historię pewnego spotkania we Wiedniu oraz opowieść o małomiasteczkowym chłopaku, którego mama miała problemy z nadwagą. Gdy chcieliśmy się pośmiać, oko puszczała do nas ekipa od Kevina Smitha, gdy rzeczywistość bolała, orbitowaliśmy bez cukru z przetłuszczonymi włosami
8. Gdzieś za chwilę miały pojawić się ułatwiające wiele Kaazy itp. wynalazki, gdzieś licealny czas odchodził w zapomnienie, a komputery miały oszaleć ze względu na rok dwutysięczny. Tymczasem najbliższe sercu bohatera tych wpisów były rozterki uczniów pewnego męskiego, konserwatywnego liceum. Chciało wejść się na szkolną ławkę i zakrzyknąć: Kapitanie, mój Kapitanie
9. Mimo, że zdążyłem, podobnie jak wiele osób z mojego pokolenia, zostać napiętnowanym wydarzeniami z 11 września i żenującym występem kadry na Mundialu 2002, to wciąż byłem po stronie młodości i zasypiania nad ranem. I wciąż najbardziej uwodziły mnie historie z inicjacją w tle
10. Druga połowa lat zerowych to ostateczne zdefiniowanie się muzyczno-filmowe bohatera i wykrystalizowanie się stricte prywatnego gustu. To czas intensyfikacji wizyt w kinach, czy to na pojedynczych seansach czy na festiwalowych przeglądach. To wspomnienie, mitologizowanych pewnie trochę w głowie, seansów w Ceiku i pożegnanie Awangardy. To GranatowyPrawieCzarny oraz pełnometrażowy debiut Joachima Triera. Któryś trzeba było wybrać
A jak to było u Was? Jak wyglądałaby Wasza dziesiątka, nie tych najlepszych, ale najbardziej kluczowych?
1. Gdzieś tam na początku były hensonowe Muppety (chyba publiczna musiała puszczać je za komuny), pierwszy seans w kinie (Cudownym Chłopiec), ale najbardziej wszystko zmienił zwiastun tego filmu w Teleranku lub innym 5-10-15. Limahl też był w to wszystko zamieszany
2. Wiele wydarzeń z dzieciństwa pamiętamy intensywniej poprzez małe, prywatne traumy. Wokół traum krążą natomiast różnego rodzaju pocieszacze. I tak strach przed pobieraniem krwi neutralizował Tytus na dzikim zachodzie (pewnie niektórzy pamiętają fabrykę zegarków i strzały znikąd), a ból związany z wyciąganiem gwoździa zespalającego po złamaniu w łokciu uśmierzała książeczka z kilkoma notowaniami listy Trójki, w której Jon Bon Jovi prężył muskuł z tatuażem ze znakiem Supermana. W tym przypadku na sytuację rzutował jakiś wyrób grypopodobny i dwa wcześniejsze dni podczas których wszystko było zamazane, a gorączka spotykała płytki sen. Plusem było to, że nie trzeba było iść do kościoła (była niedziela), a w telewizji miał się pojawić ostatni odcinek serialu o synu Herne'a (mówimy o ostatnim odcinku z Michaelem Praedem). Serialu, który wymiatał na poziomie obsady, muzyki i klimatu. Serialu, po którym, każdy kolejny film o Janosiku z Sherwood nie miał sensu
3. A potem przyszedł czas piwnicznych wypożyczalni kaset VHS i prawdziwych mężczyzn, którzy w schematyczny i dosadny sposób rozwiązywali swoje problemy. Gdzieś tam niby człowiek zaśmiewał się na Akademii Policyjnej, gdzieś tam bał podczas wizyt na ulicy Elm, gdzieś odkrywał istnienie uczuć podczas seansu Dirty Dancing, jednak wszystko schodziło na drugi plan gdy Motodiabły jechały do Wietnamu po złoto, Michael Dudikoff rzucał shurikenem (te słynne, ostre gwiazdki) w wojowników Ninja, a Jean Claude Van Damme dawał sobie spuszczać na brzuch kokosy
4. We wczesno nastoletnim okresie żywy był spór o to kto jest większym madafaką: Arni czy może jednak Sylwek? Było to pytanie o ciężarze gatunkowym nie mniejszym niż: Beatlesi czy Stonsi? Z jednej strony mieliśmy amerykański sen w historii o bokserze włoskiego pochodzenia czy proreganowską w wydźwięku Pierwszą Krew, z drugiej łowcy stawali się zwierzyną. Czasami się śmieję, że gdyby nie Predator, nie byłoby w moim życiu Bergmana. Jako, że nie mogę upchać do dziesiątki wszystkiego, to postawiłem na naokoło apokaliptyczną historię stworzoną przez Jamesa Camerona, a odpowiedź na pytanie z początku postu pozostawiam otwartym. Podsumowując: magia kaset video bladła, zbliżała się Olimpiada w Barcelonie i póki co każdy jeszcze chciał być Slashem lub Axlem. Jednak już za rogiem czaił się grunge, a nasze myśli miały podryfować w kierunku stanu Waszyngton. Coś się kończyło, coś zaczynało
5. Pan z miotłą bujał się w rytm pokoleniowego hitu, a skąpani głównie w ciemności i deszczu Mulder i Scully, w środowe lub czwartkowe wieczory, rozwiązywali kolejne paranormalne zagadki. Mrok był fajny, ale zdecydowanie lepiej czułem się w towarzystwie mieszkańców Cicely. Tak świetnie dobranej galerii postaci na poziomie serialu nie spotkałem nigdy wcześniej ani później, a tytusowe "bawiąc uczy, ucząc bawi" realizowane było w nim wzorcowo
6. Jordan postanowił zamienić koszykówkę na baseball, Owsiak startował z Orkiestrą, a przez Jugosławię przetaczała się wojenna nawałnica. Do tego Polskę ogarnęła heyomania. W tych okolicznościach przyrody młody człowiek kończył pierwszy etap edukacji, a wiedzę o kinie zdobywał podczas przeglądania filmowego foto story w Bravie. To tam natrafił na opowieść o Stuarcie Sutcliffie, to tam Matt Dillon grał na grobie Hendrixa, to w końcu tam dowiedział się, że nie może wiecznie padać
7. Epoka flanelowych koszul, sarkastycznego indywidualizmu oraz zabarwionych nonkonformizmem postaw sprawiła, że długopis zaznaczał w To i Owo historię pewnego spotkania we Wiedniu oraz opowieść o małomiasteczkowym chłopaku, którego mama miała problemy z nadwagą. Gdy chcieliśmy się pośmiać, oko puszczała do nas ekipa od Kevina Smitha, gdy rzeczywistość bolała, orbitowaliśmy bez cukru z przetłuszczonymi włosami
8. Gdzieś za chwilę miały pojawić się ułatwiające wiele Kaazy itp. wynalazki, gdzieś licealny czas odchodził w zapomnienie, a komputery miały oszaleć ze względu na rok dwutysięczny. Tymczasem najbliższe sercu bohatera tych wpisów były rozterki uczniów pewnego męskiego, konserwatywnego liceum. Chciało wejść się na szkolną ławkę i zakrzyknąć: Kapitanie, mój Kapitanie
9. Mimo, że zdążyłem, podobnie jak wiele osób z mojego pokolenia, zostać napiętnowanym wydarzeniami z 11 września i żenującym występem kadry na Mundialu 2002, to wciąż byłem po stronie młodości i zasypiania nad ranem. I wciąż najbardziej uwodziły mnie historie z inicjacją w tle
10. Druga połowa lat zerowych to ostateczne zdefiniowanie się muzyczno-filmowe bohatera i wykrystalizowanie się stricte prywatnego gustu. To czas intensyfikacji wizyt w kinach, czy to na pojedynczych seansach czy na festiwalowych przeglądach. To wspomnienie, mitologizowanych pewnie trochę w głowie, seansów w Ceiku i pożegnanie Awangardy. To GranatowyPrawieCzarny oraz pełnometrażowy debiut Joachima Triera. Któryś trzeba było wybrać
A jak to było u Was? Jak wyglądałaby Wasza dziesiątka, nie tych najlepszych, ale najbardziej kluczowych?