02-04-2019, 19:56
A ja bym chyba lekko chciał obronić ten obiektywizm :-) (bo to dziwacznie fascynujące zagadnienie).
Bo tak czytam i czytam (genialna rozrywka, serio) i widzę ogromne skrajności. Oczywiście NIE MA i nie może być czegoś takiego jak obiektywna ocena sztuki. To właściwie podstawa całej krytyki filmowej. Jeżeli ktoś sili się na "obiektywizm" to jedyne co robi, to zdradza swoje odczucia i próbuje je wpasować w odczucia innych (ale zazwyczaj małej grupy). To sprawia, ze jego recenzja jest zazwyczaj nijaka i pozbawiona pazura... i nadal subiektywna. Doceniam oczywiście w recenzjach spojrzenie empatyczne na innych odbiorców i pewne grupy społeczne, ale to nadal nie jest obiektywizm.
"Krytyk dąży do obiektywizmu" lub "Krytyk to znawca, który obiektywnie ocenia dzieło" to trochę taki dziecinny mit. Przywara np. studentów pierwszego roku filmoznawstwa. Ewentualnie mokry sen Pani Barbary Białowąs, ale z realnością nie ma NIC wspólnego. Krytyk to mała baza filmów i doświadczeń. Wysuwa tezy i sformułowania, które popiera argumentami i tak motywuje swoje zdanie. To w zasadzie truizmy i podstawy, ale chciałem to nakreślić nim przejdę do sedna...
Obiektywizm jednak "istnieje". I chodzi mi tu o sztukę. Zmierzenie go jest w zasadzie nierealne, a wynik będzie ciasny i być może nawet zmienny... i nie można go porównywać do obiektywizmu matematycznego, ale myśl o ocenie zbiorowej ma trochę sensu. Bo w zasadzie jeżeli zbierzemy opinie o filmie od każdego widza ów filmu to będziemy w stanie go zakwalifikować jako Udany/Nieudany. I tak, uwzględniam, że to zbiór subiektywnych opinii, ale zawieszonych w bycie społecznym, który jako jedyny będzie w stanie przetrawić ów wynik. Tak wiec jeżeli do tych ocen dołożymy jeszcze dane jak zarobki, wyniki wyszukiwania, nagrody, recenzje i masę innych czynników... to w pewnym sensie stwierdzenie "Społeczeństwo X określa film Y jako Udany" byłoby prawdziwe i obiektywne (bo poparte danymi, wyliczeniami i oparte na mocno zróżnicowanej grupie społecznej, której poglądy zlałby się w najdziwniejsza masę jaką spotkamy. I nawet jeżeli to nie "prawdziwy obiektywizm, to bliżej nigdy byśmy nie byli). Pytanie brzmi... komu by się chciało w to bawić, skoro to stwierdzeni byłoby, być może, obiektywne przez powiedzmy ROK, a potem trzeba by nowych badań i wyliczeń. Nie warto więc zawracać sobie tym głowy. No i drugie pytanie, po co zamykać sztukę w takich ramach? No, ale to nie ja by szukał takiego "obiektywizmu".
Idąc jednak dalej, "Obiektywna ocena społeczeństwa" to mega nadużycie i skrótowiec myślowy (i to potężny), ale wcale nie taka koszmarna głupota. Bo to mocny argument, gdy mówimy o odbiorze filmu przez ogół. Reszta to czepianie się słówek. Mam wrażenie, że wielu pojechało po kolegach jak to chcą "uchodzić za znafcuw" i co tam jeszcze się przewijało, ale tak naprawdę ten temat to jedno ogromne mierzenie penisów, bez grama wyrozumiałości dla swoich postaw. Jedni chcą uchodzić za mONdrych, a inni są tak przekonani, że są geniuszami, że sarkastycznie wszystko zbywają. I serio teksty w stylu "A co tam jest do rozumienia?" albo "Głęboki? Dla kogo hahahaha" (to nie sa prawdziwe cytaty), to nic innego jak dziecinna próba ustawiania się na piedestale. Powszechna i koszącą (ile razy sam to zrobiłem z głupoty), ale mało błyskotliwa w momencie gdy kogoś innego oskarża się o "dowartościowywanie się". Nie wymienię nikogo, bo nie o to chodzi. Każdy (w tym ja) ma tu jakieś przewiny.
Bo tak czytam i czytam (genialna rozrywka, serio) i widzę ogromne skrajności. Oczywiście NIE MA i nie może być czegoś takiego jak obiektywna ocena sztuki. To właściwie podstawa całej krytyki filmowej. Jeżeli ktoś sili się na "obiektywizm" to jedyne co robi, to zdradza swoje odczucia i próbuje je wpasować w odczucia innych (ale zazwyczaj małej grupy). To sprawia, ze jego recenzja jest zazwyczaj nijaka i pozbawiona pazura... i nadal subiektywna. Doceniam oczywiście w recenzjach spojrzenie empatyczne na innych odbiorców i pewne grupy społeczne, ale to nadal nie jest obiektywizm.
"Krytyk dąży do obiektywizmu" lub "Krytyk to znawca, który obiektywnie ocenia dzieło" to trochę taki dziecinny mit. Przywara np. studentów pierwszego roku filmoznawstwa. Ewentualnie mokry sen Pani Barbary Białowąs, ale z realnością nie ma NIC wspólnego. Krytyk to mała baza filmów i doświadczeń. Wysuwa tezy i sformułowania, które popiera argumentami i tak motywuje swoje zdanie. To w zasadzie truizmy i podstawy, ale chciałem to nakreślić nim przejdę do sedna...
Obiektywizm jednak "istnieje". I chodzi mi tu o sztukę. Zmierzenie go jest w zasadzie nierealne, a wynik będzie ciasny i być może nawet zmienny... i nie można go porównywać do obiektywizmu matematycznego, ale myśl o ocenie zbiorowej ma trochę sensu. Bo w zasadzie jeżeli zbierzemy opinie o filmie od każdego widza ów filmu to będziemy w stanie go zakwalifikować jako Udany/Nieudany. I tak, uwzględniam, że to zbiór subiektywnych opinii, ale zawieszonych w bycie społecznym, który jako jedyny będzie w stanie przetrawić ów wynik. Tak wiec jeżeli do tych ocen dołożymy jeszcze dane jak zarobki, wyniki wyszukiwania, nagrody, recenzje i masę innych czynników... to w pewnym sensie stwierdzenie "Społeczeństwo X określa film Y jako Udany" byłoby prawdziwe i obiektywne (bo poparte danymi, wyliczeniami i oparte na mocno zróżnicowanej grupie społecznej, której poglądy zlałby się w najdziwniejsza masę jaką spotkamy. I nawet jeżeli to nie "prawdziwy obiektywizm, to bliżej nigdy byśmy nie byli). Pytanie brzmi... komu by się chciało w to bawić, skoro to stwierdzeni byłoby, być może, obiektywne przez powiedzmy ROK, a potem trzeba by nowych badań i wyliczeń. Nie warto więc zawracać sobie tym głowy. No i drugie pytanie, po co zamykać sztukę w takich ramach? No, ale to nie ja by szukał takiego "obiektywizmu".
Idąc jednak dalej, "Obiektywna ocena społeczeństwa" to mega nadużycie i skrótowiec myślowy (i to potężny), ale wcale nie taka koszmarna głupota. Bo to mocny argument, gdy mówimy o odbiorze filmu przez ogół. Reszta to czepianie się słówek. Mam wrażenie, że wielu pojechało po kolegach jak to chcą "uchodzić za znafcuw" i co tam jeszcze się przewijało, ale tak naprawdę ten temat to jedno ogromne mierzenie penisów, bez grama wyrozumiałości dla swoich postaw. Jedni chcą uchodzić za mONdrych, a inni są tak przekonani, że są geniuszami, że sarkastycznie wszystko zbywają. I serio teksty w stylu "A co tam jest do rozumienia?" albo "Głęboki? Dla kogo hahahaha" (to nie sa prawdziwe cytaty), to nic innego jak dziecinna próba ustawiania się na piedestale. Powszechna i koszącą (ile razy sam to zrobiłem z głupoty), ale mało błyskotliwa w momencie gdy kogoś innego oskarża się o "dowartościowywanie się". Nie wymienię nikogo, bo nie o to chodzi. Każdy (w tym ja) ma tu jakieś przewiny.
