04-10-2024, 15:31
Shyamalan to Coelho kina.
Oglądamy filmy i seriale na serwisach streamingowych
|
14-11-2024, 14:02
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 14-11-2024, 14:28 przez fire_caves.)
Szósty zmysł (1999) Seans filmu bardzo luźno podpada pod ten temat, bo oglądałem go na... cda.pl. Siara trochę, bo od 6 lat nie oglądałem pirata, w dodatku z lektorem (facepalm). Abstrahując od kwestii związanych z jakością, to po (powtórnym) rozczarowaniu "Znakami", tym razem Shyamalan zrehabilitował się "Szóstym zmysłem". Film oczywiście trzy lata wcześniejszy od tego o inwazji kosmitów, jest moim zdaniem dużo lepszy. Jest prostszy pomimo skupienia na trzech centralnych postaciach, z których każda otrzymuje dość satysfakcjonującą ścieżkę i rozwiązanie. Mimo iż jest to historia o duchach, to dużo poważniej podchodzi do tematu relacji międzyludzkich, niż melodramatycznie i nieco pretekstowo wykorzystana śmierć żony bohatera granego przez Mela Gibsona w "Znakach". Całość jest intymna (kamera prowadzona przez postać graną przez Bruce'a Willisa wtyka nos w najbardziej prywatne momenty życia bohaterów) i ciepła, co daje przyjemny kontrast z chłodem śmierci spowijającym wiele scen. Na marginesie - może to tylko moje skrzywienie, ale uważam, że Willis był (niestety muszę napisać w czasie przeszłym) całkiem niezłym aktorem i to, że zaszufladkowano go jako gwiazdę kina akcji, nie jest do końca sprawiedliwe wobec jego talentów. Film z pewnością warto obejrzeć dwukrotnie (o ile oczywiście nie zna się twistu przed pierwszym seansem). Całość jednak trzyma się tzw. kupy na tyle dobrze, że uważam, że będę wracał doń jeszcze przynajmniej parę razy w przyszłości. Zatem film, w polskim wydaniu 4K od Galapagos, ląduje w mojej kolekcji (jak tylko sprzedawca raczy mi go wysłać) podczas gdy z "Znaki" podziękuję (chyba, że kiedyś będzie prawdziwie tani "Tani czwartek" ; ) ) Willow (1988) "Willow" to oczywiście eskapistyczna, jednorazowa fantazja George'a Lucasa, który tym razem w "czystych" realiach fantasy bawi się pomysłami Tolkiena. Co ciekawe, działa to chyba również w drugą stronę, bo kilkukrotnie w trakcie sensu zastanawiałem się, czy Peter Jackson nie inspirował się "Willowem" kręcąc swoje dwie trylogie - chłop przebrany za babę niczym w "Hobbicie", bardzo fizyczna bitwa czarodziejów/jek, Nowa Zelandia i jej pejzaże. Kino przyjemne, z sercem ("takie jakiego już się nie robi") a jednocześnie, pomimo swojej niewinności (np. brak krwi) momentami zaskakujące elementami grozy - np. pojawia się potworek rodem z U.S. Outpost 31 ("The Thing") i przemocy. Pomimo to odczuwam, że to nie jest kino dla mnie. Moja półka z klasycznym fantasy jest bardzo krótka i właściwie znaleźć tam można adaptacje Tolkiena, dwa "Conany" Arnolda, serię "Piratów z Karaibów" i pierwszego "Nieśmiertelnego". Nie czuję potrzeby posiadania "Willow", który fabularnie i pod innymi względami ustępuje filmom Jacksona, tak więc tego zamówienia raczej na pewno nie złożę.
14-11-2024, 16:35
No niestety, podobnie jak Legenda to średnie fantasy. Pewnie w epoce jeszcze wywoływało emocje, ale jak ktoś nie miał okazji obejrzeć tego w dzieciństwie to może czuć się rozczarowany. Z drugiej strony hensonowy Labirynt czy lubiona bardzo w naszym kraju Niekończąca się Opowieść wzruszają do dziś.
14-11-2024, 20:45
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 14-11-2024, 20:46 przez fire_caves.)
(14-11-2024, 16:35)Ethan napisał(a): jak ktoś nie miał okazji obejrzeć tego w dzieciństwieZe mną sytuacja akurat jest taka, że wiem, iż Willow widziałem w podstawówce, ale nic z niego nie pamiętałem. W tym miejscu pozdrawiam swoją wychowawczynię z klas początkowych, która załatwiła nam w pierwszej bądź drugiej klasie roczne karnety na wypady do kina Wanda w Krakowie. Podejrzewam, że to ona zasiała moją sympatię do X muzy. Tak więc Willow w sumie zaliczałem pierwszy raz. No ale jednak jest to film skierowany mimo wszystko dla młodszego odbiorcy. Nie wiem czy mam prawo czuć się rozczarowany i chyba tak się nie czuję. Tak jak napisałem - to po prostu już nie jest film dla mnie.
14-11-2024, 23:02
(14-11-2024, 20:45)fire_caves napisał(a): W tym miejscu pozdrawiam swoją wychowawczynię z klas początkowych, która załatwiła nam w pierwszej bądź drugiej klasie roczne karnety na wypady do kina Wanda w Krakowie. Podejrzewam, że to ona zasiała moją sympatię do X muzy. Apropos wypadów do krakowskich kin w podstawówce. My mieliśmy raz na jakiś czas wyjście do kina Warszawa (później chyba Atlantic). I zawsze zazdrościliśmy innym klasom bo miały fajniejsze filmy, jak Jurassic Park albo Forrest Gump a nam zawsze dobierali ambitniejszy repertuar Puścili nam tam Olej Lorenza, Kino Paradiso... zawsze jakieś dramaty. Jako że koledzy już wtedy uważali mnie za "znawcę kina" to przed każdym seansem się pytali czy to będzie dobre? Raz nam puścili Sneakers z Redfordem i z czystym sumieniem im powiedziałem przed seansem, że to im się spodoba I chociaż ten jeden raz wyszli z kina zadowoleni W Wandzie miałem niezapomniany seans Leona Zawodowca. W Warszawie też widziałem Se7en, na balkonie Też genialny seans. W kinie Uciecha, Fight Club... wieczorny seans pełne kino, genialny odbiór miał ten film, wszyscy na tym seansie wiedzieli że to już jest klasyk A co do Willow, to widziałem jak byłem mały, większy i dorosły i zawsze mi się ten film podoba
14-11-2024, 23:38
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 14-11-2024, 23:39 przez ILSA FAUST.)
Mój pierwszy raz z Willow także był w podstawówce, pod koniec lat 80 tych mieliśmy raz w tygodniu lekcję wychowawczą, jako ostatnią, a w tej klasie był nowo zakupiony do szkoły odtwarzacz VHS. Ja załatwiłem dwa filmy, dla dziewczyn Dirty Dancing (zleciały się prawie wszystkie ze szkoły na naszą lekcję, także niektóre młodsze nauczycielki, włącznie z przerwą oglądaliśmy) a potem był właśnie Willow i wszyscy byli zachwyceni, oczywiście dziewczyny trochę się wykruszyły, ale te najładniejsze dalej były z nami. Oczywiście, tydzień potem, jeden z kolegów debili puścił pornosa kradzionego od starego i zamknęli nam tego VHS-a na kłódkę w specjalnej szafce, tylko Pani mogła puszczać i to tylko lektury szkolne.
ILSA FAUST (IMF TEAM)
25-11-2024, 11:41
RoboCop 2 (1990) [max, lektor pl] Skoro już powtórzyłem oryginał, wziąłem się też za sequele, których nie widziałem nawet dłużej. Dwójka to ogromny zawód po filmie Verhoevena - od zawsze dla mnie tak było. Story-arc Murphy'ego z pierwszej części i jego wątek z żoną zostały tutaj rozwiązane/zapomniane w 2-3 krótkich scenach, a potem twórcy nie potrafili się zdecydować jaką historię chcą o nim chcą opowiedzieć. Na początku Murphy jest gliniarzem skoncentrowanym na powstrzymaniu rozprowadzania Nuke'a, potem wracamy na 5 minut do pilnowania żony i synka, potem znowu Nuke, potem wgrywają mu tych +250 dyrektyw robiących z niego idiotę, aby problem ten rozwiązać znowu w dwie minuty, po których znowu wraca do wojny z Cainem i Nuke. Gdy ją wygrywa, znika na dobry kwadrans, bo film wraca do tematu burmistrza Detroit i "RoboCopa 2", o których było trochę na początku, ale potem im się zapomniało. No i potem bitka na finał - koniec. Kershner czasami aż za bardzo poszedł w kicz i groteskę, Detroit wygląda tu czasami jak karykatura, w której każdy mieszkaniec po skończeniu siódmego roku życia zostaje przestępcą. No i ogromnie brakuje tu muzyki Basila Poledourisa - to zdecydowanie największa wada sequela! Nowy motyw muzyczny jest ok, też wpada w ucho, ale to zupełnie inna (niższa) półka. Co bym nie namarudził, oglądało się nieźle, bo i sporo tu krwawej akcji i sporo humoru, ciekawych klasycznych efektów specjalnych i klimatu, którego uwielbiam, a którego współczesnemu kinu tak bardzo brakuje. Średniak, ale koniec końców pozostawia wrażenia lekko pozytywne. RoboCop 3 (1993) [max, lektor pl] Pierwszy Robo jakiego oglądałem, ale starałem się odłożyć na bok sentyment i podejść do niego po tych 12-13 latach z trzeźwą głową. I co? I nadal absolutnie nie rozumiem dlaczego jest jednym z najbardziej hejconych sequeli w historii kina! Film zaczyna się od wprowadzenia innych postaci, a dopiero po kilkunastu minutach pojawia się tytułowy bohater i świetnie budowane jest napięcie z tym związane, a samo wejście Robo ma x100 większą moc niż w poprzedniku. W dwójce nie było pomysłu na Lewis (czy do finału, w którym jako jedyna wpadła na pomysł jak tymczasowo zatrzymać RoboCopa 2, zrobiła w ogóle coś?), więc tutaj podjęto odważną decyzję i odstrzelono ją w połowie, aby dać Murphy'emy jedną, konkretniejszą historię i silną motywację do działania przez resztę filmu. Udało się. Jest to też ciekawa scena ze względu na ukazanie konfliktu wszystkich czterech dyrektyw głównego bohatera - próżno takiego pomysłu szukać w dwójce. Sierżant Reed poprzednio był w zasadzie statystą z jedną linijką dialogową, tutaj tak jak u Verhoevena ma większą rolę i zalicza swój najlepszy występ. Powrót Basila Poledourisa na stanowisko kompozytora zaowocowało kolejnym świetnym soundtrackiem, który przełożył się na nieporównywalnie większy ładunek emocjonalny niż w RoboCopie 2. Każde wejście Robo, patetyczna scena z rzucaniem odznakami, czy przyjazd policji, aby bronić dzielnicę Cadillac przed oddziałami prewencji i bandziorami - dostaję przy nich gęsiej skórki. Nowa galeria łotrów również wypada dla mnie lepiej od Caina i jego gangu z dzieciakiem. Z tego co czytam, trójce zarzuca się głównie trzy rzeczy: 1) Zmianę Petera Wellera na Roberta Johna Burke'a - nie kumam tego, przecież Burke nie zagrał gorzej, a w masce, którą nosi przez większość filmu w ogóle nie da się go odróżnić od Wellera (jedyna zmiana na minus to syntezator głosu, jakiego użyto gdy ma zakrytą twarz); 2) PG-13 - rozumiem, że poprzednie części miały mocną eRkę, a w tej postawiono na PG-13, ALE - przemoc jest, blood squiby są (Lewis potwierdza), ludzie, a nawet androidy palą papierosy, na ulicach są prostytutki i alfonsi... czy kilka dodatkowych faków i jakiś narkotyk dużo by tutaj zmieniły / poprawiły? moim zdaniem nie; 3) zrobienie z RoboCopa kina familijnego... I ponownie nie kumam, czemu jest problem z tym, że jedną z głównych bohaterek tej części jest nadzwyczaj uzdolniona dziewczynka, a Robo zaczyna robić za jej surrogate-father? Cameron dokonał podobnej zmiany w drugim Terminatorze i się udało. Moim zdaniem tutaj też, ale tutaj nikt nie ocenia tego jak ta zmiana wyszła tylko hejci za sam fakt zmiany. Absurd. Film zawiera kilka głupotek i wpadek, a także bywa nierówny pod względem scen akcji (oba pościgi i finał bardzo lubię, ale przyznaję, że brakuje tu jakiejś większej strzelaniny, a starcia z Otomo bywają bardzo sztywne), ale poza tym jest pod każdym względem solidną produkcją i zdecydowanie bardziej satysfakcjonującą kontynuacją od poprzednika. Także z mojej strony jak było, tak pozostaje: RoboCop 3 > RoboCop 2. Powiem więcej, zarówno jako film, jak i jako kontynuacja części drugiej: RoboCop 3 > Terminator 3: Rise of the Machines. Przez pół sekundy przeszła mnie myśl, aby dać też drugą szansę RoboCopowi z 2014... ale potem przypomniałem sobie jak nieciekawy i niepotrzebny był to film, ze zmarnowaną fantastyczną obsadą (Keaton, Oldman, Samuel) i jednak wolę zapomnieć że to w ogóle powstało. Dziwię się natomiast, że przy obecnym wysypie "legacy sequels" nikt jeszcze nie wpadł na pomysł "RoboCopa 4", czy też "RoboCopa: Alexa Murphy", bo potencjał na kolejną część był/jest i z chęcią bym takową obejrzał.
25-11-2024, 21:22
(25-11-2024, 11:41)Juby napisał(a): Dziwię się natomiast, że przy obecnym wysypie "legacy sequels" nikt jeszcze nie wpadł na pomysł "RoboCopa 4", czy też "RoboCopa: Alexa Murphy", bo potencjał na kolejną część był/jest i z chęcią bym takową obejrzał. Neill Blomkamp nad tym pracował, zdaje się, że w 2018 lub 2019. "Robocop Returns" bazował na starym skrypcie kontynuacji napisanej w 89 roku przez twórców scenariusza pierwszej części.
26-11-2024, 11:34
No i oglądałbym, ale akurat Blomkamp to facet od pomysłów nigdy nie zrealizowanych, więc nie sądzę aby to miało kiedykolwiek powstać.
06-12-2024, 18:03
Le Comte de Monte Cristo - UHD - udana ekranizacja - to po pierwsze. Jest o wiele bliższa powieści niż ostatnie podejście w reżyserii Kevina Reynoldsa. Fantastyczna scenografia, kostiumy, wszystkie wnętrza i lokalizacje w których robiono zdjęcia. Pierre Niney jako Edmond Dantès daje radę, chociaż miałem co do tego pewne obawy przed seansem, bo znałem tego aktora z innych produkcji. Blisko trzygodzinny seans minął mi bardzo szybko, bez znudzenia. Po zakończeniu trochę szkoda, że nie zdecydowano się na miniserial, bo bardzo sprawnie wprowadzano kolejne postaci, wątki i ani przez chwilę nie czułem się zagubiony. Każda z istotnych postaci miała należny jej czas ekranowy i myślę, że gdyby było go więcej, to fabuła by na tym jeszcze bardziej zyskała. Polecam miłośnikom filmów "kostiumowych", jak to się kiedyś mawiało. Ocena 9/10.
niespotykanie spokojny człowiek
|
Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości |