W temacie o Mission: Impossible przypomniano mi o najlepszej serii kina akcji
ubiegłej dekady. Najwyższa pora na powtórkę, którą rozpoczyna...
Pierwszy raz trafiłem na ten film w telewizji latem 2008 roku. Spodobał mi się na tyle, że posiłkując się internetem szybko nadrobiłem sequele (oba jednego wieczoru). Jeśli mnie pamięć nie myli, powtórzyłem trylogię w 2010, 2011, 2012 (przed premierą
The Bourne Legacy), 2013 (pierwszy raz na Blu-ray) i 2016 roku (przed premierą
Jasona Bourne'a). Wychodzi na to, że właśnie obejrzałem ją po raz siódmy!
Tożsamość Bourne'a weszła gładko, jak zawsze (może dlatego, że pamiętałem ją najmniej i nie widziałem najdłużej). To doskonały spy thriller, a także rewolucja gatunku kina akcji. Od lat 80-tych, kiedy filmowe strzelanki rozkręciły się na dobre, gatunek ten zmierzał w coraz bardziej przesadzone widowiska, a jego twarzą byli napakowani bohaterowie, o których umiejętnościach głównie słyszeliśmy od innych. Bourne był inny, przerwał post-Matrixową manię na slow-motion i kung fu. Pierwszy raz zaprezentowano qrewsko realistyczny film akcji, w którym nikt nie krzyczy na głos, jaki to Bourne jest zajebisty, on po prostu taki jest. Instynktownie nokautuje dwóch ochroniarzy w ambasadzie; automatycznie wie, że musi iść na górę budynku, jeśli główne wejście jest zablokowane; przejmuje krótkofalę od jednego z ochroniarzy, ściąga mapę budynku ze ściany - widać że facet miał to wpajane i teraz nawet nie wiedząc kim jest, działa jak maszyna. Do dziś wielu twórców próbowało powtórzyć to, co osiągnięto w pierwszym Bournie, ale niewielu się udało. Uwielbiam ten film, uwielbiam sceny akcji (nawet niesławną finałową konfrontację na klatce schodowej), świetną muzykę Johna Powella i niesamowitego Matta Damona w roli tytułowej. Wydawał się on nieoczywistym wyborem ze względu na swój wiek, ale nie wyobrażam sobie lepszego kandydata na współczesną wersję Bourne'a, a po tym co tutaj zagrał (ta bezradność i wściekłość na brak wiedzy, kim jest i czemu go to spotyka, a potem zupełna zmiana w maszynę do zabijania, kiedy wyczuwa zagrożenie) nie wyobrażam już sobie nikogo innego, kto mógłby zagrać tę rolę.
W 2004 roku Paul Greengrass wziął z Bourne'a to, co najlepsze i nie bał się pójść o krok dalej, tworząc doskonałą kontynuację. Jego dokumentalny styl (dużo hand-handheld camera, shaky cam, szybkie cięcia) pasuje do Bourne'a idealnie, a wizualnie
Krucjata Bourne'a jest bardziej wyrazista i chyba najbardziej trzyma się obranej w poprzedniku realistycznej konwencji. Szanuję odważną decyzję odstrzelenia kobiety głównego bohatera (drugiej najważniejszej postaci poprzedniej części) w pierwszych 20-minutach filmu. Jason potrzebował mocnej motywacji, żeby wrócić do ścigania się z CIA i taką otrzymał. O ile lubię w
Tożsamości to, jak Bourne walczy, ucieka, ściga się odkrywając swoje umiejętności, tak dopiero w
Krucjacie pokazano w pełni ukształtowanego Bourne'a, który wie kim był, wie do czego jest zdolny i rusza na wojnę. Sceny takie, jak namierzenie Pam Landy w hotelu, wyciągnięcie Nicky na rozmowę, czy ucieczka przed berlińską policją sprawiają, że uśmiech nie schodził mi z twarzy. Jedyna uwaga, jaką mam to re-cast agenta Treadstone z Monachium, z którym Bourne walczy gazetą. To jednak jeden z tych problemów, kiedy po prostu żałuję, że Marton Csokas nie pojawił się już w poprzedniku.
Przy pierwszym i kilku kolejnych podejściach, to
Krucjata podobała mi się najbardziej z filmów o Bournie. Jednak tym razem chyba oglądało mi się ją minimalnie słabiej od
Tożsamości, a przynajmniej takie odnosiłem wrażenie przez pierwszych 80 minut. Wszystko zmienił finałowy pościg po Moskwie, który uważam za mistrzostwo świata. Ucieczka starą taksówką to prawdopdobnie pierwsze, co przychodzi mi na myśl, gdy ktoś pyta o mój ulubiony pościg filmowy!
O ile sequel jeszcze mocniej skręcił w kierunku szpiegowskiego thrillera, gdzie chyba występuje najwięcej scen śledzenia i typowo-bourne'owych podchodów, tak w
Ultimatum Bourne'a Greengrass obrał kierunek "non-stop akcja". Film rusza z kopyta pomysłową sekwencją na stacji Waterloo, a potem łapie oddech tylko kilkukrotnie, nigdy więcej niż na 10 minut. Ciągle tylko adrenalina, napięcie, akcja... i to jaka!
Sekwencję w Tangerze uważam za perfekcyjną scenę akcji! To istne dzieło sztuki pod tym względem, nie sądzę aby cokolwiek ją przebiło (może być ew. równie dobre). Jest tutaj wszystko: śledzenie, skradanie, eksplozja, pościg motorowy, pościg pieszy, wyścig z czasem, doskonały montaż, muzyka i udźwiękowienie, a wszystko to zakończone powyższym ujęciem i najlepszą sceną walki wręcz w całej serii. Nie ma tu praktycznie żadnych kwestii dialogowych, przez kilkanaście minut tylko czysta akcja.
Pod względem tempa i realizacji
Ultimatum może być najlepszym filmem serii. Rozumiem więc Oscary, świetne recenzje i reputację "najlepszej części". Jednak mi kolejny raz wydawało się, że to właśnie najsłabsza odsłona trylogii. Czemu? Po pierwsze, przez większą "hollywoodzkość" produkcji. Jason wydaje się tu bardziej niezniszczalny niż wcześniej, sceny akcji są spektakularniejsze, ale przez to mniej realistyczne (podczas finałowego pościgu w żadnym aucie nie otwierają się poduszki powietrzne, aby nie przeszkadzały uczestnikom w dalszej gonitwie). Scena nadania imienia "Jason Bourne" wieje kliszą rodem z Gwiezdnych wojen (od tej pory będziesz nosił imię Darth... Bourne!), sporo tu uproszczeń scenariuszowych, aby przyspieszyć akcję (myślę że to niedobrze, gdy fabuła staje się mniej ważna od widowiska) i w ogóle finał to takie the-best-of Bourne'a, podczas gdy poprzednie części zawsze starały się pokazać coś nowego.
Wychodzi na to, że w zależności od nastroju zmieniam zdanie, którą część lubię najbardziej, a którą najmniej. Jaki z tego wniosek? Bourne to prawdopodobnie najrówniejsza trylogia filmowa jaką znam! Pierwsza odsłona jest najlepsza fabularnie, druga jest esencją Bourne'a, ma najlepszy finał i ostatnią scenę (pozostawia tym samym najlepsze wrażenie po seansie), a
Ultimatum to realizacyjny majstersztyk i najlepsze kino akcji spośród całej trójki. Ocena? Od lat niezmiennie
9/10 dla wszystkich części, z tym że po tej powtórce
Tożsamości byłbym w stanie dać nawet dychę, a przy
Ultimatum pierwszy raz zacząłem się wahać, czy nie oceniam o punkt za wysoko. Cóż, słabszy odbiór mógł być spowodowany zmęczeniem, wszak obejrzałem trzy części dzień po dniu. Za kilka lat pewnie znowu do nich wrócę, tym razem w większych odstępach (może jeden Bourne na miesiąc) i przekonam się jakie wtedy będą wrażenia.
Wszystkie trzy części obejrzałem z napisami (cz. 2-3 czyta D. Załuski, za którym nie przepadam), ale już wiem, że w przyszłości będzie trzeba zmienić na lektor, przynajmniej w
Krucjacie, w której nie przetłumaczono wielu kwestii po niemiecku (dobrze, że dość dobrze pamiętałem film i wiedziałem co mówią). Obraz na Blu-ray bardzo przeciętny, a mocny kontrast w dwójce zaowocował częstym black-crushem (przynajmniej takie odniosłem wrażenie). Szkoda, że przy okazji wydań UHD Universal nie popisał się jakimiś fajnymi remasterami, tylko odstawił pańszczyznę. :/