Filmozercy.com | Forum

Pełna wersja: Oglądamy filmy z kolekcji...
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Bardzo chętnie przeczytam Twoją mini-recenzję. Nie wiem, czy mam aż tak wiele do powiedzenia o "Dotyku Zen". Niewątpliwie King Hu jest tym, który nadał gatunkowi wuxia nieco większe ambicje artystyczne - "Dotyk Zen" był pierwszym chińskojęzycznym filmem nominowanym do Złotej Palmy w Cannes (ostatecznie otrzymał nagrodę za "osiągnięcia techniczne"). Jest to też chyba jeden z trudniejszych i bardziej hermetycznych filmów w twórczości tego reżysera (oprócz już zupełnie zakręconej "Legend of the Mountain"), niemniej faktycznie reżyseria, sceny walk i ogólnie atmosfera tego filmu robią spore wrażenie. King Hu zaczynał od całkiem komercyjnych hongkońskich projektów, z których rozgłos przyniósł mu "Napij się ze mną" ze studia braci Shaw. Później tworzył więcej na Tajwanie i były to filmy nieco bardziej wyrafinowane, co nie znaczy, że były mało przystępne - na przykład "Gospoda Smoczych Wrót" była na Tajwanie wielkim hitem w 1967 roku. Historia opowiedziana w tym dziele jest dość prosta, wręcz pretekstowa - mamy wielkiego złego eunucha i jego agentów oraz dobrych bohaterów, którzy z nim walczą - jednak na uwagę zasługują, o czym już wspomniałem, wyrafinowana choreografia walk, reżysera i atmosfera Chin z czasów dynastii Ming. Dlatego też ten film polecałbym w pierwszej kolejności dla chcących zapoznać się z twórczością Hu. Moim ulubionym filmem tego twórcy jest zaś chyba "Raining in the Mountain" - być może jego ostatnie arcydzieło, przy czym jest ono dość luźno związane z gatunkiem wuxia, tzn. nie mamy tam aż tak wielu walk, jak w "Gospodzie..." czy "Dotyku..." i pełnią one raczej funkcję takich stylistycznych ozdobników. Natomiast ciekawsza jest sama opowiadana historia, rozgrywająca się w buddyjskim klasztorze, gdzie rozgrywają się różne intrygi związane z wyborem nowego opata oraz z cennym zwojem przechowywanym w klasztornej bibliotece. Ten film też bardzo polecam. Smile

Nie wiem, czy ten wspomnianym przeze mnie koreański film był pokazywany na tych VHS-owych pokazach, ale na pewno był wyświetlany w kinach. Jeśli ktoś jeszcze nie zna, to bardzo polecam stronę: http://naekranachprl.pl/ - można tam znaleźć bardzo wiele informacji o filmach rozpowszechnianych (oczywiście oficjalnie) w PRL-u.
Dzięki. Bardzo mnie zachęciłeś do obejrzenia „Dotyku Zen”. Smile

Pan Anatol napisał:
Bardzo chętnie przeczytam Twoją mini-recenzję.

Proszę bardzo. Co na BD obejrzałem ze dwa razy?

„Wejście Smoka” (1973).

Wstęp
Dwa razy w życiu odnotowywałem mega kolejki do kin. Pierwszy raz w roku 1979* - „Gwiezdne wojny epizod IV”. Po raz drugi w 1982 - „Wejście Smoka” (1973). Ten drugi film zapoczątkował w Polsce zauważalną modę na oglądanie produkcji typu wuxia. Jako sympatyk obrazów klasycznych zaryzykuję stwierdzenie, że ludzie mi podobni zawsze docenią na ekranie profesjonalizm (wyuczone umiejętności), gdzie dziedzina sztuki nie ma znaczenia (patrz np. „Deszczowa piosenka” z 1952r.).

Rozwinięcie
Kultowy film z Bruce Lee zna raczej każdy. Zatem skupię się na smaczkach, które trudno znaleźć w jednym miejscu.

1. Bruce Lee (naprawdę Mały Smok – Li Xiaolong) był autentycznym ekspertem sztuk walki, z czym miał trudność np. David Carradine – aktor i konkurent wymienionego (ale o tym później). Panu Lee nie obce były różne odmiany Kung Fu, lecz najwięcej czasu poświęcił na zgłębianie Wing Chun (cokolwiek przez to rozumiemy).
Bruce miał kilka realnych potyczek, a ta nagłośniona dotyczyła konfrontacji z przedstawicielem „rady starszych”, która chciała zabronić Małemu Smokowi nauczania białych w USA.

2. Lee wystąpił w wielu filmach jako postać drugoplanowa. W Hong Kongu został zauważony po emisji amerykańskiego serialu „Zielony Szerszeń” (1966). Doskonaląc swój kunszt aktorski, Lee prowadził własny klub oraz udzielał prywatnych lekcji Kung Fu gwiazdom ekranu. Do tego grona zaliczał się np. Steve McQueen.

3. Stało się. Li Xiaolong otrzymał propozycję od Golden Hverdst i zagrał w „Wielkim szefie” (1971). Hongkong oszalał. Musiały powstać kolejne produkcje anamorficzne, czyli „Wściekłe pięści” (1972) oraz „Droga Smoka” (1972). No i się zaczęło...

4. Pan Lee dość mocno odczuł odrzucenie własnej kandydatury do zagrania głównej roli w amerykańskim serialu pt. „Kung Fu” (1972 – 1975). Wybrano wspomnianego wcześniej Davida Carradine. Dlaczego? Zdecydowały czynniki rasowe. Niestety -  siłą rzeczy David w krótkim czasie musiał poznać kilka chwytów martial arts, a to oznaczało profanację sztuki. Osobiście wolę na ekranie zawodowców.

5. Bruce odczuwał tremę przed zagraniem w produkcji Warner Brothers. Przez dłuższy czas brakowało go na planie kultowego „Wejścia Smoka” (1973). Zdjęcia rozpoczęto bez udziału wschodzącej gwiazdy. Znawcy tematu zauważyli drżenie rąk u mistrza gdy ten zagościł pierwszy raz na planie (rozmowa z Mei Ling).

6. Także podczas kręcenia legendarnej produkcji Lee odnotował pierwsze problemy zdrowotne. Doznał zapaści i jego serce czasowo przestało bić.

7. Jeśli ktoś uważa, że film trąci myszką z uwagi na marne efekty specjalne to odpowiem – nic z tych rzeczy! Siłą „Wejścia Smoka” jest realizm walk! Mały Smok zaprosił na wyspę jednego ze swoich nauczycieli Kung Fu. Wspólnie z Wong Shun Leungiem pracował nad rozwiązaniami, które miały potwierdzić realizm scen (historyczny klip znajdziecie w sieci).

8. Była moc. Luźny przykład… Gdy Bruce potraktował Oharę nogą, ten wpadając na krzesła przyczynił się do złamania ręki statyście.

Zakończenie
Uwierzcie! Prawie wszyscy Polacy rozmawiali w domach o „Wejściu Smoka”! Tu nie miało znaczenie wykształcenie tudzież wiek. Film czaruje do dziś. Czy ktoś jeszcze nie oglądał Enter the Dragon?

Ode mnie 10 / 10.

P.S.
W powyższym poście mogą wystąpić drobne nieścisłości ponieważ wszystko napisałem z pamięci. Kiedyś zaliczyłem wystąpienie w klubie popularyzującym filmy oraz kulturę orientu do czego przygotowałem się dość solidnie (mam nadzieję).

EDIT:
Poprawiłem literówki aby treść była bardziej zrozumiała.

* Redrum napisał:
Daras - polska premiera Gwiezdnych Wojen to 1979 rok (byłem w tym roku w kinie).
Wejście smoka widziałem w dzieciństwie jeszcze z Janem Suzinem w roli lektora, niedługo sobie przypomnę może nawet w tej samej wersji (w międzyczasie oglądałem kilka razy z napisami). Ogólnie to jedyny film Lee, który da się oglądać (choć dupy, że tak powiem, nie urywa), szkoda, że Lee nie miał nigdy okazji zagrać w czymś lepszym. Historia jego życia jest dużo ciekawsza niż jego filmy, zamiast nich wolałem na półce postawić jego biografię.
No, jak nigdy zgodzę się ze sporą częścią Twojej wypowiedzi. Jednak nadal zachęcam do seansu. Usiądź wygodnie przed swoim wyświetlaczem i poczuj magię tamtych czasów. Zero trików komputerowych, może za wyjątkiem sceny z psami, ale tam chodziło o puszczenie klatek wstecz, gdzie komputery raczej nie miały jeszcze zastosowania w kinematografii.

W swoim poście nie dodałem, że pierwotnie wszędzie puszczano wersję ocenzurowaną. Chodziło o wycięcie filozoficznych dygresji Lee, które ktoś uznał za ciężko strawne dla społeczności amerykańskiej. Dopiero żona Małego Smoka doprosiła się o przywrócenie całości (?). Weź powyższe pod uwagę i wybierz ostateczną wersję filmu.

Nie mam w kolekcji wiele płyt z kinem tego typu. Niemniej „Wejście” stanowi numer jeden.
Może napisz coś po obejrzeniu płytki / streamingu?  

P.S,
Lee żył zbyt krótko. Przypuszczam, że kolejnym filmom nadałby więcej głębi, co próbował czynić wcześniej w „Longstreet” (1971 – 1972).

EDIT:
Aaa, gdy byłem w Paryżu w połowie lat 90 – tych widziałem olbrzymie reklamy wiszące przed kinami. Reklamowały one (bodajże) pierwszy biograficzny film o Bruce Lee. Legendarna postać nadal przykuwała uwagę.
(12-06-2021, 17:43)Daras napisał(a): [ -> ]Dwa razy w życiu odnotowywałem mega kolejki do kin. Pierwszy raz w roku 1977 - „Gwiezdne wojny epizod IV”.

Daras - polska premiera Gwiezdnych Wojen to 1979 rok (byłem w tym roku w kinie). To były takie czasy, że obsuwa 2 letnia była normą. W przypadku Wejścia smoka kazali nam czekać 9 lat.
Kurna ,faktycznie mogłem się nieco pomylić w przypadku pierwszego tytułu. Blush Ale fajnie, że są tu takie „dziadki” jak ja.
Po cichu nadmienię, że „Wejście” puszczano u nas z projektorów 8 mm przed oficjalną premierą krajową.
Cytat:Weź powyższe pod uwagę i wybierz ostateczną wersję filmu.

Oglądałem, bo taką mam na płycie.
Zapomniałem o cenzurze angielskiej (?). O zgrozo - wypuszczono edycje płyt z wyciętymi scenami walk! Ktoś uznał, że machanie dwuczłonowym cepem czy chrupot łamanych kości poruszy wrażliwość widzów. Oj odbija niekiedy cenzorom, odbija. Tego kastrata unikajcie jak ognia!

Ha, znalazłem! Właśnie reklamy tego filmu widziałem w Paryżu. Oczywiście polska premiera odnotowała zwyczajowe opóźnienie.
https://www.filmweb.pl/film/Smok%3A+historia+Bruce%27a+Lee-1993-30608
Powtórka Twierdzy po kilku latach (Blu-ray z napisami). To film, po którym tygodniami powtarzam "Welcome to The Rock!" ze szkockim akcentem. Big Grin Uwielbiam! Takich akcyjniaków już się nie robi (świetny pomysł, obsada, ogromny budżet i mimo to eRka). Ode mnie kciuk w górę.

[Obrazek: connery.gif]

Pierwszy raz w życiu obejrzałem Batman: The Animated Series w całości (85 odcinków). Chyba wypadałoby napisać kilka zdań podsumowania (opinie o poszczególnych epizodach znajdziecie na forum BatCave).

[Obrazek: zr0zjdx6mof0jlmia0ce.gif?ar=16%3A9&a...amp;fm=gif]

Pod każdym względem fantastyczny, przełomowy serial i jedna z najlepszych interpretacji Batmana w jego 82-letniej historii. Po blisko trzech dekadach od premiery pilota, nadal ogląda się go z wielką przyjemnością, a gdybym miał komuś, kto do tej pory nie miał styczności z Batmanem, polecić tytuł z Mrocznym Rycerzem, od którego powinien zacząć swoją przygodę z tym bohaterem, bez dwóch zdań wskazałbym TAS. Z jednej strony jest autorski, charakterystyczny, zrobiony po swojemu, z drugiej doskonale oddaje ducha komiksów i interpretuje wiele postaci oraz kultowych historii z różnych epok komiksów. Zdarzają się epizody gorzej napisane i słabiej zrealizowane, ale nigdy nie odczułem, że serial spada poniżej pewnego poziomu, a niektóre jego elementy do dziś mnie zachwycają (dojrzałe fabuły, bohaterowie, casting/voice-acting). Kiedy byłem dzieckiem miałem kilka uwag względem TAS, ale jakoś mi przeszło. Nie przepadałem na przykład za uszami Batmana (krótszymi, zagiętymi do tyłu), a dziś je uwielbiam, jak i cały wizerunek stworzony przez Bruce'a Timma. Nie przepadałem też za brakiem ciągłości fabularnej i odrębnością poszczególnych epizodów, ale dziś - po obejrzeniu całości - dostrzegam wyraźną ciągłość (pewne odniesienia i smaczki do starszych epizodów w późniejszych historiach działają doskonale), a filmowość odcinków również uważam za plus, bo nie trzeba oglądać pełnego serialu, żeby móc się nim w pełni cieszyć. Z kolei przy nadrabianiu całości można wybrać różny układ odcinków i kilka wariantów powinno się sprawdzić (ile seriali może się pochwalić podobnym atutem?). Jedyną uwagę jaką wciąż mam, a w zasadzie lekki żal do twórców, to że po świetnym pilocie i wielu wspaniałych historiach z Batmanem, zabrakło jakiegoś zamknięcia, podsumowania, a przecież kilka epizodów w środku nadawałoby się na finał serialu.

Teraz kilka dni przerwy i za jakiś czas biorę się za TNBA. Smile

Powtórka po kilkunastu latach (pewnie co najmniej trzynastu), po raz pierwszy na Blu-ray. W przeciwieństwie do Maski Batmana, Batman & Mr. Freeze: SubZero odrestaurowano z należytą starannością i w fullHD prezentuje się bardzo dobrze. Cieszę się też że zostawiono oryginalny aspect-ratio, bo obawiałem się, że wykadrują go do 16:9, aby pasował do pierwszego filmu.

[Obrazek: tumblr_pmwns8I6Oo1xf02udo3_500.gifv]

W dzieciństwie była to moja ulubiona animacja z Batmanem (z czterech, jakie posiadałem na VHS), więc darzę ją niemałym sentymentem. Po latach dostrzegam jednak jaka przepaść dzieli ją z serialem i Mask of the Phantasm. Problemem bynajmniej nie jest zdecydowanie lżejszy ton filmu, brak mrocznych obrazów i mniej dojrzałe treści oraz dialogi (o ile poprzedniemu filmowi dziś na pewno przyznano by kategorie wiekową PG-13, tak SubZero nie wahałbym się puścić dziecku w wieku 4-5 lat). Największą jego wadą jest drugoplanowa rola Batmana, czego w młodości nie dostrzegałem. To przede wszystkim historia Mr. Freeze'a próbującego odzyskać umierającą żonę oraz historia Dicka i Barbary, która zostaje uprowadzona, a jej chłopak stara się ją odzyskać. Batman tutaj po prostu jest. Jest jedną z pięciu głównych postaci, ma sporo czasu ekranowego, ale nie otrzymał żadnego wątku dla siebie, żadnej motywacji, żadnego świetnego momentu, w którym by zabłysnął. Najlepiej to podkreśla moja ulubiona scena akcji z filmu, czyli pościg Dicka za furgonem Mr. Freeze'a - występują tu trzy pierwszoplanowe postacie, ale nie Batman.

Wspomniany pościg bardzo zyskuje na dynamice dzięki animacji 3D (pod względem płynności kładzie na łopatki sceny akcji ze wszystkich animacji z Batmanem w ostatnich latach), jednak samo łączenie technik często rzuca się w oczy, nie pasuje do siebie, a CGI bardzo brzydko się zestarzało (zwłaszcza Batwing i łódź podwodna w czołówce). Kreskówkowa animacja z kolei wciąż trzyma się bardzo dobrze. Za muzykę odpowiadał Michael McCuistion i jest to zupełnie niezapadający w pamięci soundtrack, w którym nawet raz nie pojawia się kultowy motyw Shirley Walker z serialu (Batman niby otrzymał krótki nowy theme, który powtarza się kilka razy, ale już dziś nie potrafiłbym go zanucić). Na plus zaliczam wykorzystany w czołówce z logo Mrocznego Rycerza motyw Danny'ego Elfmana z 1989 roku.

Podczas wczorajszej powtórki mocno doskwierał mi brak dubbingu. Polską ścieżkę dźwiękową z Andrzejem Ferencem w roli Batmana wspominam bardzo dobrze (do dziś pamiętam niektóre teksty bohaterów), przez co pierwszy kontakt z oryginalnym audio nie był dla mnie łatwy. Ostatecznie się przestawiłem, bo uwielbiam Conroya i resztę głosów z serialu. Kiepsko wypada jedynie Barbara, którą dubbingowała nowa osoba (Mary Kay Bergman) i która kompletnie nie brzmiała jak 20-latka.

Mam jeszcze kilka drobnych uwag, jak Montoya w zwykłym mundurze policjanta (?? przecież w serialu była już detektywem!), czy blond włosy Veronici Vreeland (w serialu była ruda, ale zakładam że przefarbowano ją, aby młodsi widzowie nie mylili jej z Barbarą), jednak co bym nie marudził - wciąż lubię ten film. Choć to półka niżej od serialu i Mask of the Phantasm, wciąż sprawia mi sporo frajdy. <nostalgia>
Kolejne podejście...

W „Metropolis” (1927) drażniły mnie marnej jakości wstawki z odzyskanych ujęć 16 mm. Z drugiej zaś strony miały one wpływ na ocenę fabuły.
Dziś mój post będzie wyjątkowo krótki. Chyba dotarło do Darasa, że współczesne pokolenia gustują w przekazach oszczędnych, niekiedy bardzo lakonicznych.

W powyższym dziele fascynuje mnie niemiecka scenografia. Czy jej autorzy byli wizjonerami? Raczej tak. Pal licho twórców „Łowcy androidów” (1982). Zobaczcie choćby (po ostatniej rewitalizacji) wnętrze Dworca Centralnego. Widzicie jakieś podobieństwa koncepcyjne? Wink

Być może jestem w błędzie, jednak to nie Herbert George Wells był pierwszym pomysłodawcą przelanej na ekran geopolitycznej przyszłości świata. Chodzi tu o film „Wojna światów – następne stulecie (1981)”. A może zaczęło się od George Orwella, który zainspirował autorów obrazu pt. „1984” (1984)? Raczej nie. Kinowym, a trzeba dodać, że udanym eksperymentem tego gatunku był film Fritz Langa „Metropolis” (1927).  
Czy obecna (nasza sytuacja) przypomina rzeczone dzieło? Na tak postawione sobie pytanie odpowiem – nie! Z jakiego powodu? Jest bardziej ponuro, czyli zauważam: zanik więzi społecznych (alienacja), systemowe zarządzanie, uzależnienie od nowych technologii, regres wskaźnika inteligencji (patrz kilkudziesięcioletnie badania prowadzone w krajach Unii), itd.

Nie ma głupich pytań. Są tylko głupie odpowiedzi. Od wielu lat permanentnie (zawodowo) „muszę” ustosunkowywać się do określonych kwestii. Czy uważam je za kretyńskie? Hmm, przecież nie każdy posiada umiejętność znalezienia czegoś w sieci, ot tak. Również, jak sadzę, warto pielęgnować ochotę stawiania problemów żywej osobie, choćby przez internet. Dlaczego? Bo może nie wszyscy świadomie dążą do statusu niewolników (nowych technologii) z filmu „Metropolis”.

EDIT:
Kilka lat temu na nieistniejącym forum Kino Polska zauważono, że lubię pisać metaforycznie, ale nie traktowano tego jako wadę. Niemniej chciałbym dla jasności coś doprecyzować. Ostatnie zdania stanowią komentarz do wypowiedzi pewnego użytkownika, który w innym miejscu napisał coś o kretyńskich pytaniach.