Filmozercy.com | Forum

Pełna wersja: Oglądamy filmy z kolekcji...
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
No tak, bo nie lubię filmów, które lubi Juby. Mógłbym napisać dokładnie to samo o twoim guście (i pewnie każdym innym Tongue).
podzielam Red Heat to nudy !!! Niby akcja ale żadnej tam nie ma. Belushi? nie przepadam za nim
(27-05-2022, 17:40)Nfsfan83 napisał(a): [ -> ]Belushi? nie przepadam za nim
No właśnie, nie ten Belushi co trzeba Wink
Nawet nie o to chodzi, bo drugiego też prawie nie znam Smile ale nie wiem... coś w tym filmie mi nie leży, ani tam akcji ani sensacji


Jaki film, takie i argumenty na jego obronę.
Zawsze mogłem użyć argumentów nie do obalenia pt.: 1) był "fun", więc jakiekolwiek problemy filmu mam w dupie; 2) miałem w dupie bohaterów, ergo nudziłem się, więc wszelkie zalety filmu mam w dupie. Wtedy to jest dyskusja!
"Universal soldier" (1992) - 4K UHD od Studio Canal, wydanie francuskie, 2021

Wczoraj wieczorem byłem zmęczony fizycznie i psychicznie, więc po sobotnim seansie "Noża w wodzie" wydanego przez naszych francuskich przyjaciół, w niedzielny wieczór postanowiłem włączyć coś pod przysłowiowy popcorn. Z reguły nie jestem fanem filmów, które są wymówką do mordobicia, a "Uniwersalny sołdat" jest takim filmem bez wątpienia. Wyreżyserowany w 1992 roku przez Rolanda Emmericha obrazek, stał się jego przepustką do świata blockbusterów. Zrobiony za marne (jak na dzisiejsze czasy) 23 miliony dolarów zgarnął ponad 100 milionów na całym świecie. W uzyskaniu dobrego wyniku pomógł zapewne casting Dolpha Lundgrena oraz wschodzącej gwiazdy kina "z laczka" - J. C. Van Damme'a.

Jest to dość ciekawy film pod względem pomysłu scenariuszowego. Wywodząca się z tradycji "Frankensteina" historia, została, paradoksalnie, sklejona z fragmentów "Robocopa", "Terminatorów" 1 i 2* oraz cyklu "Rambo". Nie ma tu raczej talentu, a raczej rzemieślnictwo. "US" pokazuje więc, jak daleko pada jabłko od jabłoni. "Robocop" usprawiedliwia swoje istnienie Verhoevenowską groteską. Terminatory są do głębi umowne i de facto dość proste fabularnie (mowa o 1&2 - pomimo zaangażowania podróży w czasie). "Rambo" z kolei, a przynajmniej "Pierwsza krew", broni się powagą sytuacji i zamaszystym odmalowaniem tragedii weterana. "Uniwersal soldier" z premedytacją odrzuca to wszystko, co powoduje, że w/w produkcje nie tylko da się oglądać, ale wręcz są one dziś zaliczane do klasyki kina akcji. Zamiast przerażającej ironii, mamy prosty, niewymagający humor, nierzadko na poziomie "Terminatora" 3. Historia i warunki na jakich działa świat przedstawiony (elementy sci-fi) są, jak na taki film, nadmiernie skomplikowane, co powoduje, że wątki miejscami rwą się na strzępy a hitchcockowska strzelba (przegrzewanie się) nie wypala. Wspomniany "humor" odziera sytuację protagonisty z powagi i w żadnym momencie nikt nie próbuje odnieść się do tego co to znaczy, być wskrzeszonym po 30 latach. Scenariusz próbuje sprzedać nam w międzyczasie historię typu "fish out of water", ale nie mogę tego wątku zaliczyć do udanych. Głównym punktem, w którym film się broni to eksplozje i akcja, której nie brakuje, ale nie odczuwa się jej przesytu. Pod tym względem jest to poprawny akcyjniak.

Oczywiście wielkim plusem jest to, że jak przystało na produkcję z 1992 roku, filmowcy musieli się postarać, bo grafika generowana komputerowo była wciąż czymś nieoczywistym z uwagi na koszty. Wszystko więc wygląda prawdziwiej, włącznie z wybuchami i... faktycznie zdarza się, że robi wrażenie. Pod tym względem film jest zresztą dość nierówny. Otwarcie w Wietnamie straszy sztucznością roślinności i widać to w 4K jak zapewne nigdy dotąd. Z kolei wspomniany przeze mnie humor scenarzysta odbija niczym gumową piłeczkę od (celowo, w końcu jest de facto zombie) sztywnoustego VanDamme'a, co szybko się nudzi. Na szczęście z pomocą przybywa Lundgren, który sypie "one linerami" jak z rękawa, momentami wyrabiając normę przewidzianą dla typowego akcyjniaka ze sporym okładem. Byłem wręcz zdumiony, że na, aż proszące się "I'm all ears" musieliśmy czekać niemal do końca. I dopiero w momencie gdy to VanDamme rzuci wreszcie sucharkiem w stronę Lundgrena, publiczność ma zaklaskać, bo oto Pinokio wreszcie stał się człowiekiem. Co ciekawe, choć film w pierwszej chwili można uznać za spadkobiercę "ejtisowego" kina "bica i cyca", to tego drugiego w filmie nie znajdziemy. Dostajemy za to wyważoną bohaterkę w typie Lois Lane, odtwarzaną przez Ally Walker, która jednak nie ma za wiele do roboty na ekranie oraz muskularny zadek Jean-Claude'a dla fanek/ów tego typu widoków.

Jak wspomniałem, nie jestem miłośnikiem kina kopanego, a wydanie nabyłem z powodu poczucia nostalgii. Czy będę do filmu wracał? Pewnie jeszcze go obejrzę, a to z powodu tego jak zaskakująco ładnie "US" wygląda. Moja pamięć sięga wydania VHS, więc być może podświadomie oczekiwałem słabszej jakości. Pewnie ktoś tutaj wyprowadzi mnie z błędu, ale film w wielu miejscach wygląda jak kręcony dzisiaj (no, może wczoraj). Studio Canal nie usunęło całkowicie ziarna, w trakcie seansu nie czułem się też jakbym zwiedzał gabinet Marie Tussaud. Kolorki ładne, tam gdzie coś się błyska - żałuję, że nie mam okularów przeciwsłonecznych, a tam gdzie jest ciemnawo, nie trzeba wysilać oczu.

Podsumowując - uważam, że film sam w sobie jest co najwyżej średni, ot coś na taki wieczór jaki miałem wczoraj. 102 minuty mijają szybko i w miarę bezboleśnie, dostarczając okazjonalnego uśmieszku gdzieś pod nosem. Z kolei samo wydanie jest, moim zdaniem, wystarczająco dobre by zapewnić sobie miejsce na mojej półce.

Film - 2.5/5
Obraz - 4.5/5


*. Porównanie do Terminatora 2 jest tym bardziej usprawiedliwione, że trailer "Universalnego Żołnierza" został okraszony fragmentem tematu muzycznego z drugiej przygody T-800.

[Obrazek: MEB2HWQ_o.jpg]
Nietykalni (1987) - BD od Koch Media, wydanie włoskie, 2009

Co zrobić? Nierzadko bywa tak, że entuzjastyczne opinie, z którymi spotykamy się przed obejrzeniem filmu, powodują, że nasze oczekiwania są sztucznie napompowane i, co za tym idzie, gdy zmierzymy się z rzeczywistością mniej lub bardziej się rozczarowujemy. Tak też jest w moim przypadku z "Nietykalnymi", których doświadczyłem z niebieskiego krążka z 2009 roku.

Ale najpierw technikalia. Tu muszę przyznać rację powszechnej zdaje się opinii, że mamy tutaj kiepską jakość obrazu. DNR z wyostrzeniem, brak ziarna i black crush są widoczne gołym okiem i odebrały mi część przyjemności z oglądania. Skoro jesteśmy przy aspektach technicznych - w pierwszych minutach filmu pomyślałem, że wolałbym chyba obejrzeć go w wersji czarno-białej. Co ciekawe, IMDB wspomina, że Stephen H. Burum chciał "Nietykalnych" nakręcić właśnie w ten sposób.

Film sam w sobie, jak nadmieniłem powyżej, trochę rozczarował. Brakuje w nim moim zdaniem odrobiny energii, która pojawia się na ekranie tylko gdy Sean Connery błyszczy w roli doświadczonego gliniarza (za którą otrzymał swego jedynego Oscara). Niestety Kevin Costner jako lead moim zdaniem nie do końca udźwignął film. To nie oznacza, że zagrał w mojej opinii kiepsko. Nie. Po prostu brakuje mi w wykreowanej przezeń postaci Eliotta Nessa czegoś, co by mnie uwiodło. Wydaje mi się, że ten Eliott, z którym na końcu filmu się żegnamy, jest dużo ciekawszy niż ten, z którym zaczęliśmy przygodę prawie 2 godziny wcześniej. Niestety - gdy bohater staje się interesujący - pojawiają się napisy końcowe. Co gorsza, Ness przez większość filmu jest ukazywany niemal jako anioł i to powoduje, że nie jestem w stanie w niego uwierzyć. Kiedy jego rodzina znika sprzed oka kamery, przyznam, że przestałem trochę kibicować Eliottowi, tym bardziej, że moja pobieżna znajomość prawdziwej historii Nietykalnych, upewniała mnie, że możemy się spodziewać happy endu. Przyjdzie mi też lekko narzekać na Roberta DeNiro, ale to może dlatego, że nie miał za dużo scen w filmie i, poza tą przy stole podczas "obiadu gangsterów", nie jest on nazbyt przyciągający uwagę. Być może DePalma, reżyser filmu, chciał uniknąć sytuacji, w której Al Capone skradłby widowisko, stając się centralną częścią obrazu. Komediowy sznyt tej wersji Ala moim zdaniem nie do końca służy napięciu budowanemu w filmie. Film obliczony jest wyraźnie na to, by centralną postacią był bohater Costnera i nic ani nikt nie miał wejść mu w drogę. To się nie do końca udało, bo wspomniany przeze mnie wcześniej Szkot, zdobywszy już szlify w roli podstarzałego mentora rok wcześniej w "Highlanderze", pokazał co potrafi z naddatkiem. Ogólnie jednak wydaje mi się, że postaci są dość przewidywalne i trochę jednak jakby wycięte z szablonu przystającego produkcjom czysto rozrywkowym pokroju "Indiany Jones'a", a nie filmowi napisanemu przez Davida Mameta.

Sama fabuła poprowadzona jest liniowo i właściwie nie zaskakuje niczym szczególnym. Pomimo mocno sensacyjnej tematyki, jest to obraz bardzo spokojny. Być może jest to zabieg celowy, gdyż przestępczość Chicago lat 20tych uciekłaby z podwiniętym ogonem przed latynoskimi rzezimieszkami rodem z również DePalmowskiego "Scarface'a". Mamy więc obrazek mocno nostalgiczny, w którym czterech chłopa oczyszcza miasto. Brzmi to jak western i nie bez przyczyny. Świadomych nawiązań do konwencji filmów świata dzikiego zachodu tu bowiem nie brakuje. W jednej z sekwencji mamy nawet bohaterów na koniach i kawalerię, a stawką jest władztwo w mieście i w... saloonach. Co gorsza, kto obejrzał "Nagą Broń 33 1/2", nie będzie obgryzał paznokci podczas momentu kulminacyjnego filmu, rozgrywającego się na schodach dworca kolejowego. Oglądając tę sekwencję wracałem pamięcią do perypetii Franka Drebina, co chyba zmniejszyło emocjonalny "impakt" sceny, przecież wypełnionej suspensem. Ponownie: nie wiem dlaczego tak się stało, ale, na poły żartobliwie, mógłbym napisać, że gdyby nie ograniczona powierzchnia półkowa, nie postawiłbym tego filmu obok "Goodfellas", "Ojca Chrzestnego" czy nawet "American Gangstera". A dziwi mnie to niepomiernie gdy spojrzę na listę płac produkcji. Być może to "wina" DePalmy, który, jak się zdaje, nie stronił od patosu i idealizacji organów państwowych w swojej twórczości, co być może zrodziło skłonność do pewnych uproszczeń krzywdzących scenariusz.

Co zwróciło moją uwagę to ścieżka dźwiękowa, w śmiały sposób łącząca estetykę późnych lat osiemdziesiątych z trąbkami rodem z filmów noir i zadymionych klubów, gdzie na detektywa czeka femme fatale.

Podsumowując - jest to film, który i polecam, i nie polecam. Jeśli ktoś nasłuchał się legend o tej produkcji i spotkał się z parodiami tego filmu, może poczuć dość znaczny niedosyt. Z kolei rozpoczynając seans świeżym okiem, zapewne znajdziemy w nim wystarczająco dużo, by docenić ten na wskroś amerykański obraz. Co by się jednak nie działo, należy sięgnąć po wydanie 4k UHD, które jak się wydaje, usuwa bolączki wydania na zwykłym BD.

Film - 3,5/5
Obraz - 2/5



[Obrazek: MEB73RW_t.PNG]
(09-06-2022, 16:04)fire_caves napisał(a): [ -> ]kto obejrzał "Nagą Broń 33 1/2", nie będzie obgryzał paznokci podczas momentu kulminacyjnego filmu, rozgrywającego się na schodach dworca kolejowego.
A jak ktoś obejrzał wcześniej "Pancernik Potiomkin"? Smile