Gwiezdne wojny, a konkretnie oryginalna trylogia, przez te wszystkie prequele, sequele, spin-offy, przeróbki itd. zatraciły swoje zakotwiczenie w czasie, stały się taką bezczasową hybrydą, mieszaniną. Tymczasem jeśli miałbym ochotę zobaczyć Gwiezdne wojny (a już bardzo dawno nie widziałem oryginalnej trylogii), to tylko jako filmy z przełomu lat 70. i 80. z charakterystycznymi dla tego okresu zaletami i ewentualnie niedoskonałościami, tak samo jak kiedy chcę obejrzeć film noir, to chciałbym zobaczyć go właśnie jako przykład tego, jak robiono filmy w latach 40., bez żadnych poprawek, uwspółcześnień. Normalnie filmów się tak nie traktuje; natomiast Lucas potraktował oryginalną trylogię nie jako dzieło filmowe, ale jako produkt, który trzeba uwspółcześnić, dostosować do danej widowni, bo inaczej nie będzie się podobać. I w tym wszystkim irytuje mnie nie tylko to, że te przeróbki czynią te filmy słabszymi, ale też to, że stoi za tym założenie, że dzisiejszy widz nie jest w stanie mieć satysfakcji z zobaczenia filmu, który nie wygląda na zrobiony w zeszłym roku. Oczywiście może jest to założenie prawdziwe dla większości liczącej się w takich kalkulacjach widowni, ale nie dla mnie i chyba nie jestem odosobniony.
O tym, że niektóre z tych przeróbek miały dopasować starą trylogię to prequeli, to nawet nie chciałem pamiętać.
Rozumiem, że po latach, w obliczu nowych możliwości, można chcieć poprawić jakieś ewidentne błędy, tak jak w czasie rekonstrukcji "Pana Wołodyjowskiego" usunięto ciężarówkę z jednej ze scen oblężenia Kamieńca bodajże. Natomiast nie zdecydowano się na to, by np. odchudzić i odmłodzić Tadeusza Łomnickiego w "Potopie"; zobaczymy, może podczas rekonstrukcji "Ogniem i mieczem" wygenerują go komputerowo i zastąpią nim Zamachowskiego.
Niedawno dowiedziałem się w ogóle o istnieniu czegoś takiego, jak 4K77 i te pozostałe związane projekty, co chyba jest dobrą okazją do przypomnienia sobie tych filmów. Tylko nie wiem, którą wersję wybrać, tyle ich tam jest.
Na pewno jakąś bez DNR-u.